III. Księgarnia Esy I Floresy

572 33 1
                                    

Dziewczynka szła wraz z babcią przez ulicę Pokątną, kierując się w stronę sklepu z różdżkami Pana Ollivander'a. Weszły do środka, a ich oczom ukazał się starszy mężczyzna.
- Dzień dobry paniom. - Powiedział lekko się kłaniając. - Czyżby to była twoja wnuczka Amando? - Spojrzał na starszą kobietę.
- Tak, to Olivia. Córka Serafiny. - Mężczyzna uśmiechnął się promienie do dziecka.
- Wyczuwam od ciebie niezwykle silną magię. A do silnych i niezwykłych czarów potrzebna jest dobra różdżka. Mam nadzieję, że któraś podoła twojej mocy. - Powiedział przeglądając drewienka leżące na ladzie. - Dobrze ale nie przedłużając, która ręka ma moc? - Popatrzył na dziewczynke jednak ta czuła się nieco zagubiona.
- Chyba... lewa. - Powiedziała i spojrzała na babcie upewniającym się wzrokiem, a kobieta potwierdziła jej słowa skinieniem głowy.
-Interesujące. - Mężczyzna ruszył w głąb regałów z różdżkami szukając tej odpowiedniej. Czekając na niego, młodsza z kobiet zaczęła się rozglądać po sklepie. Wyglądał interesująco. Wszędzie pełno półek z różdżkami, rdzeniami, drewienkami i innymi rzeczami, o których ona nie miała pojęcia. Tyle różnej i cennej magii zamkniętej w jednym miejscu. Po chwili starszy mężczyzna wrócił, z kilkoma pudełkami różdżek.
- No dobrze, zacznijmy od tej. Dąb, włókno ze smoczego serca, 13 ¾ cala, dość sztywna. Idealna do silnych czarów i uroków. - Podał przedmiot dziewczynce, który zaraz po dotknięciu go przez nią wysadził w powietrze jedną z lampek.
- Nie, nie, nie, ta nie pasuje. - Odebrał różdżkę z rąk dziecka i przekazał następną.
- Heban, włos z głowy willi, 14 cali, krucha. Bardzo kapryśna i ciężka do opanowania. - Olivia lekko machnęła różdżką, z której nagle wyłonił się wielki płomień, który został szybko ugaszony przez Pana Ollivander'a, a różdżka odebrana dziewczynce. - Hmm intrygujące. To może... Nie chyba nie, chociaż spróbować zawsze można. - Wyciągnął z pudełka ładnie zdobioną, smukłą różdżke i podał ją dziecku.
- Jabłoń, rdzeń z pióra pegaza, wystarczająco giętka, 12 i pół cala. Bardzo rzadka, przynajmniej pod względem drewna. Ciężko je dopasować do odpowiednich czarodzieji. Rdzeń ten zazwyczaj wybiera tylko kobiety o czystym sercu. - Dziewczynka zakręciła nadgarstkiem małe kółko, a z końca różdżki wyłoniły się małe iskierki co wywołało uśmiech na twarzy Ollivander'a.
- Świetnie, ta jest idealna.- Kobieta zapłaciła za różdżke swojej podopiecznej, po czym obie wyszły, kierując się na dalsze zakupy, by kupić dziewczynce inne rzeczy, które będą jej potrzebne w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart.

Obudziły mnie pierwsze promienie słoneczne. Przeciągnęłam się i przetarłam oczy podnosząc się do pozycji siedzącej. Spojrzałam na kalendarz.
- O boże już 31. - Szepnęłam sama do siebie. Nie wierzę, że ostatnie niecałe dwa tygodnie minęły tak szybko i że już jutro wrócę do szkoły. Szybko się przebrałam i zeszłam na dół.
- Dzień dobry. - Podeszłam do babci, która właśnie robiła naleśniki na śniadanie i pocałowałam ją w policzek.
- Dzień dobry. - Uśmiechnęła się odpowiadając mi.
- Dziadek już w ministerstwie? - Zapytałam rozkładając talerzyki oraz sztućce i siadając do stołu.
- Tak, miał jakieś pilne wezwanie. - Nałożyła nam po trzy naleśniki i usiadła naprzeciwko mnie.
- Masz już wszystko do Hogwartu? - Podniosła wzrok znad talerza i popatrzyła na mnie swoim ciepłym wzrokiem.
- Nie, brakuje mi jescze kilku książek. Ale oprócz tego to chyba mam wszystko. - Wzięłam kęs naleśnika. - Wyszły ci przepyszne. - Powiedziałam z pełną buzią co wywołało chichot mojej opiekunki.
- Dziękuję kochanie. A co do książek to możemy przenieść się po śniadaniu na Pokątną. Sama  potrzebuje stamtąd parę rzeczy więc ja pójdę załatwić swoje sprawy, a ty zajdziesz do Esów i Floresów.
- Świetny pomysł. - Dokończyłam ostatni naleśnik i odniosłam naczynia. Pozmywałam ręcznie talerze. Czasami naprawdę cieszy mnie to, że nie żyjemy całkiem jak magiczna rodzina pomimo tego, że praktycznie cała nasza rodzina jest czystokrwista. Niektóre rzeczy naprawdę są ciekawsze bez użycia czarów. Przynajmniej według mnie. A zmywanie naczyń to dla mnie zawsze idealny czas do przemyśleń. Tym razem podczas pracy zaczęłam się zastanawiać czy może nie spotkam na  zakupach moich przyjaciół i doszłam do wniosku że nawet jeśli nie zobaczę Huncwotów, to na Pokątnej zawsze są jakieś znajome twarze. Spisałam na pergaminie tytuły wszystkich potrzebnych mi książek, których jeszcze nie mam i gdy obie byłyśmy gotowe, przeniosłyśmy się za pomocą sieci Fiuu i po chwili znajdowałyśmy się już na Pokątnej.
- Rozdzielmy się. Tak będzie szybciej. Gdy wszystko załatwisz, przyjdź do Dziurawego Kotła. - Powiedziała kobieta i podała mi małą sakiewkę z pieniędzmi.
- Dobrze babciu. - Rozdzieliłyśmy się. Od razu ruszyłam w stronę księgarni Esy i Floresy. Jak to na mojego pecha przystało, w środku było pełno ludzi, a przede wszystkim rodziców z pierwszorocznymi. Pewnie większość z nich stwierdziła, że zrobi zakupy na ostatnią chwilę. Zaczęłam szukać swoich książek co pomimo tłumu poszło mi dość sprawnie. Po około piętnastu minutach brakowało mi już tylko jednej. Zaczęłam się rozglądać za książką na lekcje do profesor McGonagall, nie chcąc zadręczać sprzedawców pytaniami, których i tak już pewnie mieli po dziurki w nosie. Długo szukałam zanim znalazłam to czego potrzebowałam, jednak udało mi się. Niestety to nie oznaczało końca problemów z tą księgą. Leżała na jednym z wyższych regałów. Czasami naprawdę przeklinam mój wzrost. Zawsze byłam drobną osobą. Może 169cm to nie jest jeszcze jakoś strasznie niziutko ale i tak często mnie denerwuje. Tym bardziej, że chłopcy, w szczególności James i Syriusz, często sobie z tego żartują. I dlatego częściej mówią na mnie Mała niż jakkolwiek po imieniu. Regał był naprawdę wysoki i myślę, że chyba tylko Hagrid nie miałby problemu ze zwykłym ściągnięciem tej książki. Większość osób pewnie używa do tego zaklęć ale ja no masz ci los w tym wieku nie mogę.
- Może Ci pomóc? - Odwróciłam się w stronę niskiego i znajomego głosu.
- Severus. - Uśmiechnęłam się i przytuliłam chłopaka. Moi przyjaciele mają do niego duże uprzedzenia ale według mnie jest naprawdę sympatyczny. Szczególnie jak go się bliżej pozna.
- Jeśli byłbyś tak łaskawy, to tak przydałaby mi się pomoc. - Wskazałam mu dłonią księgę do Transmutacji pokazując przy tym że mam problem z jej dosięgnięciem. Chłopak podszedł bliżej półki i stanął na palcach wyciągając się mocno, po czym chwycił książkę i mi ją podał.
- Dziękuję. - Przetarłam okładkę książki dłonią i podniosłam z ziemi resztę moich zakupów.
- Nie ma za co.
- Jesteś może tutaj z Lilly? - Zapytałam z szerokim uśmiechem. Stęsknilam się za przyjaciółką i nie ukrywam że miałam wielką chęć ją zobaczyć.
- Tak, napewno się ucieszy jak cię zobaczy. - Nie zdążyłam nic odpowiedzieć ponieważ przed moimi oczami przemknęła ruda czupryna, a ja sama zostałam zamknięta w szczelnym ale przyjemnym uścisku.
- Vi! Tak dobrze cię widzieć. - Odsunęła się lekko patrząc na mnie swoimi zielonymi i pełnymi radości tęczówkami.
- Ciebie również kochana. - Szczerząc się z powrotem ją przytuliłam.
- Nawet nie wiesz jak dużo się działo w te wakacje! Muszę Ci o wszystkim opowiedzieć. - Wzięła mnie i Severusa pod ramię i ruszyliśmy w stronę kasy.
- Masz na to cały rok szkolny. - Zaśmiałam się pod nosem i zapłaciłam za podręczniki ciesząc się, że nie trafiłam na dużą kolejkę, bo większość tłumu jeszcze nie zdecydowało się nad kupnem czegoś konkretnego lub szukało odpowiednich ksiąg. Przechadzaliśmy się wzdłuż Pokątnej rozmawiając na temat wakacji i wesoło się śmiejąc. W pewnym momencie jednak musieliśmy się rozdzielić ponieważ Severusa zawołali rodzice więc w stronę Dziurawego Kotła kierowałam się już tylko z Lilly.
- A więc pewnie mi nie uwierzysz ale zobacz co zdobyłam. - Podała mi bilety, które swoją drogą były bardzo ładne. Złote, ładnie zdobione, eleganckie. Przyjrzałam się im bliżej.
- Nie wierzę, przecież to na zimowe mistrzostwa Quidditcha. Miejsca VIP. - Popatrzyłam na nią dużymi oczami.
- Chciałam cię zabrać na Mistrzostwa Świata, które były w tym roku blisko twoich urodzin ale mi się nie udało bo wszystkie bilety były wyprzedane.
- Myślałam, że te też już są. - Zmarszczyłam brwi.
- Bo są ale kupiłam je wcześniej. To twój prezent na urodziny, taki trochę późniejszy ale jednak. W sumie bardziej na już na święta. - Zachichotała. - Mówiłaś, że marzysz o wyjeździe na coś takiego no to masz. A ja jadę z tobą oczywiście.
- Lilly ale to pewnie kosztowało fortunę...
- I co z tego? Nie ma nic cenniejszego niż radość przyjaciółki. - Mocno mnie przytuliła.
- Jak ja ci się odwdzięczę?
- Nijak, ciesz się z prezentu. - Poczułam wtedy, że mieć taką przyjaciółkę to naprawdę jak posiadać najcenniejszy skarb świata. Resztę drogi spedziłyśmy w radosnej atmosferze. Gdy doszłyśmy na miejsce kobiety jeszcze nie było. Usiadłyśmy więc przy jednym ze stolików i zamówiłyśmy sobie po piwie kremowym.
- Tak właściwie czemu jesteś tu sama? W sensie wiem, że jesteś z babcią ale to dziwne że nie ma przy tobie Pottera, Blacka i Lupina, noi Pettigrew. - Upiła łyka kremowego i popatrzyła na mnie.
- Sama chciałabym to wiedzieć. Ostatnio coś kombinują ale co takiego nie mam pojęcia. Ostatni raz widziałam się z nimi chyba w moje urodziny. - Westchnęłam.
- No ale cóż jutro już mi raczej nie uciekną. - Obie się zaśmiałyśmy i zakończyłyśmy temat. Następne dobre pół godziny spędziłyśmy na rozmowie o wszystkim i o niczym, zanim przyszła moja ukochana opiekunka.
- Przepraszam, że wam przerywam ale dziadek już napewno się niecierpliwi, a ja sama już przedłużyłam czas naszego pobytu tutaj. - Powiedziała stając przy naszym stoliku. Jej oczy mimo wszystko tak jak zwykle tryskały radością. Czasami się zastanawiam skąd one dwie czerpią aż taką radość do życia. Pożegnałam się z przyjaciółką i wróciłam wraz z kobietą do naszego domu. Przywitałam się z dziadkiem, którego nie widziałam od rana i poszłam do mojego pokoju, by spakować się na mój czwarty rok w  Hogwarcie.

Dziewczynka z Doliny Godryka Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz