Ed Sheeran - Wake me up
Leżę na swoim łóżku, a dotyk jedwabnej pościeli otacza moją skórę. Patrzę na każde pęknięcie na gładkiej powierzchni sufitu i czuję jak w moim sercu również powstają pokaźne rysy. Zamykam bezwiednie oczy, dociskam mocno powieki z nadzieją, że kiedy je otworzę znajdę się zupełnie w innym miejscu, w innej sytuacji, w innym ciele. Ale nic takiego nie następuje. Wciąż jestem sobą, bezużytecznym sobą.
Machinalnie kładę rękę po drugiej stronie łóżka. Pragnę zobaczyć cię obok, ale wita mnie pustka, zimne powietrze, mój tęskny oddech. Nie ma cię i świadomość tego ciągnie mnie na samo dno. Nie ma cię, ale przecież widzę twoje ciało, wtulone w mój tors. Widzę twoje porozrzucane na poduszce włosy, które pachną waniliowym szamponem. Widzę twoje pełne usta, które pozostają lekko rozchylone. Widzę twoje wpół przymknięte powieki. Widzę, ale przecież ciebie nie ma. Już nie ma. Zarys twojej sylwetki leżącej blisko mnie jest tylko odległym wspomnieniem. I właściwie jest wszystkim, co mi po tobie pozostało.
Przecieram zmęczoną twarz dłońmi i oblizuję suche wargi. Czuję zapach deszczowego powietrza, który wypełnia moje małe mieszkanie i dociera powoli do moich nozdrzy. Zerkam kątem oka na ścienny zegar, zawieszony nad stolikiem. Wskazówki pokazują dwunastą w południe, a to oznacza, że przespałem kolejne trzynaście godzin i że od piętnastu minut powinienem być na treningu. Ale mnie na nim nie ma. Znowu.
Egzystuję. Poruszam się. Oddycham. Jem. Ale nie żyję. Moja dusza jest przy tobie, gdziekolwiek teraz jesteś.
Stawiam swoje bose stopy na podłodze. Krzywię się lekko na kontakt z zimną powierzchnią. Sunę powoli do kuchni, otwieram lodówkę, która od jakiegoś czasu świeci pustkami. Łapię karton z sokiem i przechylam go, a ciecz mrozi moje gardło.
Próbuję sobie przypomnieć jak wyglądało moje życie przez spotkaniem ciebie, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Było chyba zwykłymi wydarzeniami, które następowały jedno po drugim i nie zakleszczyły się w moich wspomnieniach. Było niczym. Bez ciebie wszystko traci swój sens. Bez ciebie jest chłodniej na dworze, noc jest dłuższa, herbata bez smaku, a piosenki Bon Iver smutniejsze. I nic nie mogę na to poradzić.
Żyłem dla powrotów. Dla momentów, w których mogłem znowu ujrzeć twój nikły uśmiech i rozwianą grzywkę. Gubiliśmy się cały czas, a potem odnajdywaliśmy siebie nawzajem i wydawało nam się, że jesteśmy szczęśliwi z chwilą kolejnego naszego spotkania.
Ale ludzie, którzy wracają nie będą szczęśliwi nigdy. Bo to znaczy, że nigdy nie mieli swojego miejsca na ziemi. I ty go nie miałaś. Chciałem, żeby twoim miejscem na ziemi były moje ramiona, ale los zdecydował inaczej.
Patrzę pustym wzrokiem na bulgotajacy czajnik, z którego unosi się para, sygnalizując, że już mogę zalać swoją kawę. Ale jaki sens ma picie kawy, skoro ty nie siedzisz po przeciwległej stronie stołu i nie wlepiasz we mnie swojego spojrzenia?
Siadam w salonie, na tej samej kanapie, na której leżeliśmy wtuleni w siebie i oglądaliśmy Shreka. Mam ochotę okryć się kocem i usnąć. Usnąć głęboko, pozbywając się problemów. Ale dotyk twojej zimnej dłoni na moim ramieniu nie będzie tym, który mnie obudzi. Więc nie śpię. Patrzę szeroko otwartymi oczami na telewizor, który nie chodzi i zastanawiam się, czy kiedykolwiek byłem aż tak bezradny.
Dzwonek do drzwi przerywa moją zadumę. Dobrze wiem, że to nie ty, więc nie spieszę się z otworzeniem wejścia. Podnoszę zmęczone oczy do góry, w progu zauważam sylwetkę Carsona. Trzyma w swoich dłoniach papierową torbę z zakupami i patrzy na mnie z pewnego rodzaju politowaniem. Wzruszam ramionami i wpuszczam go do środka.
- Kupiłem ci coś do jedzenia - odzywa się cicho. - Wiem, że próbujesz zagłodzić się na śmierć, ale to ci się nie uda. Masz jeszcze przyjaciół, którzy o ciebie dbają - dodaje, wzdychając krótko.
Nie odpowiadam. Wiem, że są tuż obok, ale wszystko czego potrzebuję to ty.
- Matt, musisz wziąć się w garść - grzmi, wyciągając zakupy z torby i obrzucając mnie spojrzeniem. Słuchanie clarkowych rad i mądrości, to ostatnie czego w tej chwili chcę. - Znowu nie pojawiłeś się na treningu. Nie możesz tak po prostu siedzieć w czterech ścianach, czekając na...
- Na cud, to chcesz powiedzieć? - prycham kpiarsko. - I to jest dokładnie to, co będę robił! - podnoszę lekko głos.
Słyszę jak Carson wciąga powietrze, próbując się uspokoić.
- Wszystkim nam jest przykro. Ale ja wciąż mam nadzieję, że będzie dobrze - szepta po dłuższej chwili i to, co mówi, załamuje mnie doszczętnie. Bo uświadamiam sobie, że ja straciłem nadzieję. Nadzieja odeszła z chwilą kiedy odeszłaś ty. Patrzę przez okno, jak Nowy Jork pokrywa się deszczem, a ludzie uciekają przed wodą. - Postaraj się wrócić do życia, ok? - czuję rękę Clarka na ramieniu. Widzę w jego oczach troskę i naprawdę chcę mu powiedzieć, że dam sobie radę, ale nie jestem pewien czy dam, więc po prostu kiwam głową i posyłam mu wymuszony uśmiech.
Chłopak opuszcza mieszkanie, a ja zostaję sam w mojej samotni, dokładnie tak, jak sobie tego życzyłem. Po dłuższym zastanowieniu decyduję się założyć coś na siebie. Ubieram grubą bluzę, zabieram klucze do samochodu i wychodzę.
Kolejnych klika godzin jeżdżę bezcelowo po mieście, licząc, że znajdę w końcu jakieś ukojenie. Nic się nie dzieję. Siedzę na swoim fotelu, stukam palcami o kierownicę w rytm spokojnej muzyki, która rozbrzmiewa z radia i myślę o tobie. Opieram głowę o zagłówek i przypominam sobie, jak jechaliśmy razem do Glen Cove. To był prawdopodobnie jeden z najbardziej szalonych i spontanicznych dni, jakie przeżyłem.
Zerkam na siedzenie pasażera. Wyobrażam sobie jak wiercisz się na nim, opierając bose stopy na desce rozdzielczej i śmiejąc się perliście. Poprawiasz słomkowy kapelusz na głowie i śpiewasz razem z radiem.
Wyciągam dłoń, chcąc poczuć twoją skórę na mojej, ale ciebie przecież nie ma. Siedzenie obok jest puste. Zupełnie jak puste jest moje serce.
Po kilku godzinach jazdy po Nowym Jorku decyduje się wrócić do domu. Winda zawozi mnie na moje piętro, ale nie wchodzę do mieszkania. Patrzę na drzwi naprzeciw moich, pragnę abyś wyszła choć na chwilę, stanęła bosymi stopami na wycieraczce i rzuciła jakąś zgryźliwą uwagę. Ale przecież ciebie nie ma, a twoje mieszkanie stoi opustoszałe już od jakiegoś czasu. Ciche westchnienie wydobywa się z moich ust.
Gdy wchodzę do środka, mój niewielki apartament jest pokryty gęstym mrokiem, a wszystkie rzeczy są dokładnie w tych miejscach, w jakich je zostawiłem.
Spoglądam na zegarek, uświadamiam sobie, że zmarnowałem kolejny dzień. Nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Jestem pewien, że jutro będzie wyglądało podobnie. Nic już mnie nie bawi, nie złości, nie cieszy, nie straszy. Każda chwila jest taka sama jak poprzednia, zupełnie bez emocji. Ciebie po prostu nie ma i nigdy nie sądziłem, że ten fakt pogrąży mnie aż tak bardzo.
Kładę się do łóżka, próbuję zasnąć, ale nie potrafię. Spuszczam stopy i ukrywam twarz w dłoniach. Po raz pierwszy dochodzi do mnie, że być może już więcej cię nie zobaczę. Że już nigdy do mnie nie wrócisz. Że już nigdy nie spojrzysz mi w oczy, nie dotkniesz mojej dłoni, nie krzykniesz mojego imienia. Że już nigdy nie zerknę na twoją sylwetkę, choćby z daleka. Nie uśmiechniesz się i nie zezłościsz. Nie zagryziesz wargi, nie rozbijesz kolejnego talerza. Dochodzi do mnie, że być może już nigdy nie będę cię mieć nawet na moment.
I pierwszy raz od dłuższego czasu czuję swoje grube, słone łzy, które spływają po mojej brodzie i policzkach. Dotykam je palcami, niemal parzą moją skórę. Może powinienem się wstydzić, że dopadł mnie szloch, że wspomnienia zatruwają moją duszę, ale ja już nic nie czuję. Nie potrafię. Dociskam powieki i kręcę z niedowierzania głową, staram się wytrzeć cieknące łzy, ale wychodzi mi to nieudolnie. Poddaję się. To moja słabość. Ty jesteś moją słabością. Zawsze nią byłaś...
Zasypiam. Ale wiem, że nie obudzę się obok ciebie. Więc nie chcę się budzić wcale.
I będziesz leżeć ze mną dopóki nie usnę
I trzepotać rzęsami w mój policzek pomiędzy prześcieradłami.
- Nie podoba mi się to Carson! - niemal krzyczę na chłopaka, który stoi przede mną. - Robicie ze mnie psychola! - syczę przez zaciśniętą wargę.
Clark wzdycha bezradnie.
- Pani McVoy jest zaufanym terapeutą. Zobacz! To nawet nie jest typowa sesja, usiądziesz z nią w ulubionej kawiarni, porozmawiasz, ulży ci. Potrzebujesz pomocy Matt. I nikt nie ma cię za psychola, po prostu się pogubiłeś - próbuje tłumaczyć.
Stoję na przegranej pozycji. Wiem, że muszę wejść do środka Little Collins i zamienić z psychologiem klika słów, inaczej moi przyjaciele nie dadzą mi żyć. O ile to, co robię można nazwać życiem. Kręcę głową, pokazując Carsonowi jak bardzo jestem zdegustowany tym pomysłem, ale mimo wszystko wchodzę do pomieszczenia. Proszę kelnerkę o małe cappuccino i odszukuje wzrokiem kobietę koło czterdziestki, która siedzi przy jednym ze stolików. Ma kasztanowe włosy upięte w ciasny kok i małe zmarszczki wokół dużych oczu. Wypuszczam ze świstem powietrze i dosiadam się do niej.
- Witaj Matthew, myślałam, że się nie pojawisz - odzywa się, patrząc na mnie przeciągle. Jej głos jest spokojny i opanowany.
- Nie jestem chory - mówię cicho.
- Wiem. Powiedz mi coś o sobie.
Patrzę na kobietę uważnie. Nie ma ze sobą żadnych notatek, kartek, nawet długopisu. Trzyma w swoich dłoniach papierowy kubek z kawą i zerka na mnie od czasu do czasu. Rzeczywiście nasze spotkanie nie przypomina sesji terapeutycznej. Nie siedzimy w sterylnie czystym gabinecie, tylko w Little Collins gdzie unosi się zapach budyniowych babeczek i kawy. Uświadamiam sobie, że widziałem cię tutaj któregoś dnia, siedziałaś przy oknie, czytając gazetę. To było przeszło rok roku temu, twój kolejny powrót i nasze kolejne spotkanie. Obrzuciłaś mnie pustym spojrzeniem, a moje serce rozdzierało się w bólu. Chrząkam, wracając do rzeczywistości. Naprawdę nie mam ochoty tu siedzieć i spowiadać się ze swojego życia. Pieprzony Carson.
- Jestem siatkarzem - mówię w końcu. Właściwie nie pojawiłem się na kliku ostatnich treningach i niemal jestem pewien, że na tegoroczny sezon reprezentacyjny nie dostanę powołania. Nie pamiętam kiedy miałem w ręku piłkę, kiedy zagrywałem nią z pasją. Wszystkie chęci do gry, do życia odeszły razem z tobą. Ta myśl uderza we mnie brutalnie, patrzę na kobietę i dochodzi do mnie, że rzeczywiście mam cholerny problem. Szukam w jej brązowych oczach ratunku, jakiejś kotwicy, punktu zaczepienia, zanim umrę bez sił na samym dnie głębokiego oceanu. Pani McVoy wydaje się zauważyć moją bezradność, bo patrzy na mnie ciepło i uśmiecha się delikatnie. Jakby chciała dodać mi otuchy, jakby chciała przekazać, że mogę się otworzyć.
- Powiedz mi o niej - prosi, a ja dobrze wiem, że mówmy o tobie. O twoich oczach, włosach, o pierwszym spotkaniu, o pierwszym rozstaniu, pierwszym powrocie i każdej najmniejszej emocji, którą u mnie wywołałaś.
Przełykam ślinę, oczyszczając gardło. Otwieram usta, chcę coś wykrztusić, ale nic nie wydobywa się z moich warg. Odwracam lekko głowę i patrzę przez okno. Ludzie spieszą się dokądś, pędzą z telefonami przy uchu i bajglami w ręce, znikają za rogiem ulicy lub w przejściach podziemnych. Pragnę dojrzeć cię gdzieś pośród tłumu, ale nie dostrzegam. Kąciki moich warg unoszą się lekko w górę, bo nie żałuję tego, że pojawiłaś się w moim życiu. Mimo, że teraz stoję z rozkrwawionym sercem, myśląc o tobie. Zerkam na kobietę w średnim wieku, która patrzy na mnie i cierpliwie czeka, aż coś powiem. Wydaje się być przyzwyczajona do takich reakcji. Spoglądam w jej brązowe oczy i stwierdzam pewnym głosem:
- Emma była najlepszym i najgorszym, co przydarzyło się w moim życiu.
Więc Ty potrzebujesz tylko oddychać, by poczuć moje serce naprzeciw Twojego...
CZYTASZ
Tough love / zakończone
Nouvelles,,Mieliśmy już za sobą wszelkie powroty i wiedzieliśmy, że się nie wraca ani do tych samych miejsc, ani do tych samych planów." A co, jeśli tylko wydawało nam się, że jesteśmy dla siebie stworzeni? I z chwilą kolejnego rozstania wiedziałem, że nasza...