Florence + the machine - Shake it out (acoustic)
Nie potrafię wytłumaczyć pewnych rzeczy. Nie wiem dlaczego luzuję swój krawat i dojeżdżam taksówką do jednego z ogrodów w Modenie. Zerkam na zegarek, wiem, że jestem spóźniony, ale jakimś sposobem chcę nadal dotrzeć na wesele Beth.
I jestem tylko sobą, zwykłym amerykańskim obywatelem, który śpi za długo i nie potrafi odnaleźć się we własnym życiu.
Przypadkowym człowiekiem, który nie ma za wiele do zaoferowania. Jest na weselu i kompletnie nie zna młodej pary. Co więc tutaj robię?
Chcę po prostu zobaczyć Emmę. Wiem, że gdzieś w środku zależało jej na moim przyjściu.
I to jest to, czego nie potrafię wytłumaczyć. Tego, że tracę wciąż swój oddech, a wspomnienie jej stojącej obok prześladuje mnie każdego dnia.
Jest naprawdę ciepło, więc nie dziwię się, że ceremonia odbywa się na świeżym powietrzu. Wygładzam wierzchem dłoni swój granatowy garnitur i poprawiam okulary na nosie. Mam ze sobą tylko butelkę dobrego, drogiego, czerwonego wina. Wchodzę na teren ogrodu i rozglądam się po bokach. Jest niesamowicie głośno, mnóstwo ludzi kręci się bez celu popijając szampana. W tym tłumie gości odnajduję wreszcie Emmę. Jej włosy są ciasno spięte, a krótka błękitna sukienka idealnie leży na jej sylwetce. Uśmiecham się bezwiednie. Jeżeli właśnie leciałem z Trento do Modeny tylko po to, żeby spojrzeć na nią, na jej dołki w policzkach, lekkie zdenerwowanie na twarzy i mrugające oczy, to po prostu było warto.
I gdyby mnie kochała, to przysunąłbym niebo do ziemi. Dla niej...
Blondynka zauważa mnie w końcu i mógłbym przysiąc, że cień ulgi wypełnia jej spojrzenie. Macham jej ręką, a potem staram się odnaleźć Beth. Jest zajęta rozmową z gośćmi i cholera, naprawdę nie wiem jak mam się zachować.
- Cześć. Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia! - uśmiecham się. - Ugh...nie mam prezentu - nieporadnie wręczam jej butelkę wina, a siostra Emmy chichocze cicho.
- Cześć Matt - wita mnie ciepło. Widzę, że kątem oka próbuje odnaleźć wzrokiem Emmę. Mimowolnie robię to samo. - Dałeś mi najlepszy prezent, jaki mogłam sobie wymarzyć - dodaje cicho, a ja patrzę na nią niezrozumiale. - Sprawiasz, że jest szczęśliwsza - wskazuje na blondynkę, która tańczy własnie z jakimś starszym panem, uśmiechając się ze zmieszaniem. - Naprawdę zależało jej na twoim przyjściu, cieszę się, że dotarłeś - kładzie mi rękę na ramieniu, a ja przetwarzam w głowie, to co powiedziała.
Później obserwuję tylko jak Beth wraca do gości. Jakieś nieznajome ciepło rozlewa się po moim wnętrzu, bo Emma chciała bym tu był, a to zupełnie tak, jakbym wciąż był dla niej ważny. Jakbym kiedykolwiek był.
Wzdycham cicho i przyjmuję z wdzięcznością kieliszek z szampanem, który podaje mi kelner. Opieram się o białe ogrodzenie, obserwując ludzi, którzy tańczą ciasno przy sobie i śmieją się głośno.
Wiem, że nie pasuje tutaj, dlatego wzdycham cicho.
Czuję rękę na swoim ramieniu, więc obracam się lekko w lewą stronę. Wita mnie mały uśmiech na twarzy Emmy. Nie mówimy nic. Po prostu chwyta moją dłoń w swoją, a później prowadzi na prowizoryczny parkiet i przylega do mojego ciała.
Czuć jej ciepło przy skórze to jedno z najlepszych doznań na świecie. I widzieć jej oczy wlepione w moje. I słuchać rytmu jej serca przy moim sercu.
Kołyszemy się w rytm wolnej, włoskiej muzyki. I nigdy nie przypuszczałbym, że to jest dokładnie to, co chciałbym robić do końca moich dni. Po prostu być przy niej. Trzymać ją w ramionach.
Emma odrywa się ode mnie i widzę dziwne iskierki w jej spojrzeniu.
- Chodźmy stąd - mówi cicho, a potem po prostu ciągnie mnie w stronę zalewu. Droga nie zajmuje nam wiele czasu, niepewnie rozglądam się po okolicy. Blondynka staje przed drewnianym molo i ściąga swoje niebotyczne szpilki. Wyciąga z małej kopertówki skręta i macha nim przed moimi oczami. Zaczynam śmiać się w głos, ponieważ to takie typowe dla niej.
- Chcesz się zjarać na weselu własnej siostry? - kręcę z niedowierzaniem głową.
Wzrusza ramionami i macha lekceważąco ręką. Gdy znajduje wreszcie zapalniczkę, odpala papierosa i zaciąga się nim głęboko. Obserwuję ją uważnie, a potem przysiadam na końcu mola. Kładę się plecami o drewnianą fakturę, nie przejmując się zupełnie stanem mojej wymiętej już koszuli. Opieram głowę o zgięte ramię i upajam się widokiem przed sobą. Dziewczyna dołącza do mnie, podając mi skręta, który ląduje pomiędzy moimi wargami.
- To takie złe - śmieję się.
- Tak, chyba tak - Emma oddaje mój gest.
Dym drażni lekko moje płuca, ale widzę w tym wszystkim jakąś przyjemność. Blondynka leży obok mnie, słońce pali moją skórę, a włoska muzyka dociera do nas z wesela toczącego się paredziesiąt metrów stąd. Śmiejemy się po prostu z rzeczy zazwyczaj nie będących zabawnymi. Możemy być przez chwilę jak zwykła para nastolatków, która nie chce być przyłapana na złym czynie, która nie myśli o przyziemnych sprawach. Możemy być razem szczęśliwi przez moment. A to wszystko czego potrzebuję.
Skręt przechodzi płynnie pomiędzy nami. Nasze dłonie stykają się przy tym geście, więc zerkam przelotnie na dziewczynę.
- Czy to nie jest trochę tak, że boimy się ustatkować? - słyszę jej głos.
Zamyślam się. Jesteśmy dorosłymi ludźmi, którzy powinni zacząć myśleć o poważnych sprawach, ale wszystko, co robimy, to po prostu szukanie właściwiej ścieżki w życiu.
- Cóż, masz rację - zaczynam się śmiać, a Emma powtarza mój gest.
- Jesteśmy beznadziejni - ukrywa twarz w dłoniach, chichocząc nienaturalnie. Jej policzki są zaróżowione, a spojrzenie lekko załzawione.
- To był twój pomysł - bronie się, wyrzucając ręce do góry.
- Cieszę się, że tu jesteś - mówi cicho, a moje serce lekko przyspiesza.
- Ja też się cieszę - przyznaję szczerze i odgarniam kosmyk jej włosów, który wysunął się z koka. - Obiecałaś, że za mnie wyjdziesz, gdy zobaczymy się kolejny raz - dodaję po chwili z oburzeniem, a dziewczyna zaczyna się śmiać, odchylając swoją głowę do tyłu i marszcząc zabawnie oczy.
- Gdzie jest zatem mój pierścionek, do cholery! - krzyczy zdecydowanie zbyt głośno, dlatego przykładam jej rękę do ust.
- Ciszej - śmieję się, przyciągając ją do siebie.
Staramy się uspokoić. Jej plecy są dociśnięte do moje torsu. Jej zapach przesiąka przez moją skórę. Milczymy i nie ma w tym nic niezręcznego. Delektuję się czasem, który mogę z nią spędzić.
- Żałuję w swoim życiu jednej rzeczy - mówi nagle. - Właściwie dwóch licząc to, że w szóstej klasie rzuciłam gumę we włosy Beth - zaczyna się śmiać. - Dobra, nie żałuje tego, należało jej się! - krzyczy znowu, więc przyciskam ponownie rękę do jej rozchylonych warg, całując ją przelotnie w skroń. Nie. Zupełnie nie potrafię się przy niej kontrolować.
- Żałuje tego, że wyszłam wtedy z twojego mieszkania - niemal szepcze, poważniejąc. Siłą rzeczy przypominam sobie tamtą chwilę. Powiedziałem, że ją kocham, a ona trzasnęła drzwiami. Nie rozumiem dlaczego do tego wracamy? - Nie miałam na myśli nic z tych rzeczy, które powiedziałam - chowa twarz w dłoniach.
- Jest w porządku, nie mam ci tego za złe - uśmiecham się.
- Nie...ja po prostu...może mogliśmy być szczęśliwi razem, a zamiast tego ciągle się rozmijamy - spogląda prosto w moje oczy i ten gest niemal mnie pali, i prawie duszę się dymem.
Czy ona właśnie przyznała się, że coś do mnie czuła?
- Nikt mnie nigdy nie kochał, dlatego nie uwierzyłam w twoją miłość - wypuszcza powietrze ze świstem.
Mrugam niespokojnie, a potem wzdycham cicho.
- Wiem, że jest już za późno - kręci głową.
- Nie jest - odrzekam szybko. - A co do pierścionka - zaczynam, a Emma uśmiecha się szeroko. - Nie potrzebujesz go, masz przecież moje serce w garści - dodaję cicho, ryzykując.
Blondynka chwyta moją dłoń i splata ją ze swoją. A potem patrzy na mnie znowu tak intensywnie, że nie potrafię zrobić nic innego, jak tylko położyć rękę na jej karku i przysunąć ją do siebie. Przyciskam swoje usta do jej rozgrzanych warg, łącząc je niemal desperacko. Czuję dreszcz na skórze i ciepło wewnątrz ciała. Prawie unoszę się nad ziemią, mam ją tylko dla siebie i nie mogę w to uwierzyć. Moja miłość do niej boli, jak nic innego.
Nasz pocałunek z delikatnego zamienia się w bardziej namiętny i zachłanny. Jesteśmy upaleni, kompletnie wymięci i ukurzeni od siedzenia na molo, ale to nie ma żadnego znaczenia. Bo tak długo, jak jestem z nią, mam wszystko czego potrzebuję.
Koniec z moim niewdzięcznym sercem
Tej nocy pozbędę się go i zacznę jeszcze raz.
- Nie wracamy tam - słyszę ochrypły głos Emmy.
- To wesele twojej siostry - przypominam jej delikatnie, gładząc ją po ręce.
Blondynka śmieje się krótko i wstaje z mola, wygładzając swoją sukienkę. Idę za jej przykładem i staję tuż obok. Dziewczyna odszukuje moją dłoń, a ja czuję przyjemne ciepło w brzuchu, gdy tylko ją łapie w mocny uścisk.
- Nikt nie zauważy naszej nieobecności, poza tym, musimy nadrobić stracony czas - mruczy cicho, więc pochylam się i skradam jej całusa.
To wszystko jest nieprawdopodobne. W środę po prostu spotkaliśmy się w supermarkecie w Modenie, a dzisiaj jesteśmy razem na weselu, na którym w rzeczy samej wcale nas nie ma. Ale jesteśmy razem. To wystarczy.
Emma ciągnie mnie w stronę miasta. Trzyma w ręku swoje szpilki i nie wygląda jakby chciała je założyć. Śmieję się na ten gest. Nie jestem pewien, czy to z powodu wypalonego skręta, czy po prostu jestem szczęśliwy.
Ona jest uosobioną beztroskością. Czymś czego niesamowicie pragnę, czymś co trzyma mnie przy życiu. Dlatego, cóż, gdy jej nie ma przy mnie, jestem tylko marną imitacją człowieka.
Decyduję się w końcu wziąć ją na ręce, bo nie mogę patrzeć na jej małe, delikatne stopy, uderzające w twardy chodnik. Emma śmieje się przy tym jak szalona, ale otacza nogami moją talię i razem spleceni idziemy w kierunku włoskiego motelu.
Gdy tylko przekraczamy próg pokoju, po prostu całują ją zachłannie, jakby od tego miało zależeć moje życie. Jakby wszystko miało się skończyć jutro i nauczony doświadczeniem, wiedziałem, że tak będzie.
I sunę ręką wzdłuż jej opuszków palców, po nadgarstek, przedramię...całuję delikatnie jej kark, wyciągając przy tym spinkę z jej włosów, które niemal natychmiast opadają kaskadami.
I szeptam jej do ucha jak przeraźliwie mi jej brakowało.
- Gdybyś ułożył sobie życie z jakąś kobietą, to chyba bym umarła - mówi nagle. - Obwiniałabym się, że to nie jestem ja - dodaje, całując mnie ponownie.
I nie mogę zrozumieć tego, że czuję jej łzy, które spływają po jej zaróżowionych policzkach, mocząc przy okazji moją twarz.
Odsuwam się na tyle, by móc spojrzeć na jej zaciśnięte powieki. Wypuszcza drżący oddech i mówi to, na co czekałem przez całe życie.
- Kocham cię, Matt - szepta. - Przykro mi, że tak długo to sobie uświadamiałam. Za długo. Musiałam przejść przez tak wiele, by wiedzieć, że tylko z tobą, to wszystko miało sens - chowa twarz w rękach.
I tak naprawdę nie wiem, jakie wydarzenia ją spotkały pomiędzy naszymi powrotami, ale dreszcz przechodzi przez cały mój kręgosłup, gdy mówi te dwa magiczne słowa.
Odrywam jej drobne dłonie od twarzy i składam mały pocałunek na każdej z nich.
Tej nocy nie doszło do żadnego fizycznego zbliżenia między nami. Leżałem najzwyklej na łóżku, a Emma była ciasno wtulona w moje ciało. Gładziłem uspokajająco jej plecy, rozmawialiśmy tak, jak jeszcze nigdy do tej pory, byliśmy tam, gdzie mieliśmy być.
Tej nocy nie doszło do żadnego fizycznego zbliżenia między nami, ale tak naprawdę jeszcze nigdy w życiu nie byliśmy tak blisko.
Nasze oddechy łączyły się w przestrzeni włoskiego, motelowego pokoju, a skóra wchodziła w kontakt z każdym ruchem. I patrzyłem po prostu na biały sufit, uśmiechając się lekko.
Znaleźliśmy się, ale coś podpowiadało mi, że zrobiliśmy to za późno.
Byłem taki głupi i ślepy
Nigdy nie potrafiłem zostawić przeszłości za sobą.
Ranek nadchodzi zbyt szybko. Nie czuję na swoim ramieniu ciężaru dziewczyny, dlatego otwieram zaspane oczy. Światło wpada przez rozsunięte zasłony, więc czekam chwilę zanim mój wzrok się wyostrza. Czuję niepokój, szukam po omacku sylwetki blondynki, ale wita mnie pustka. Nie chcę dopuścić do siebie myśli, że jest mile stąd, a jeszcze wczoraj była tu ze mną. Wstaję z łóżka, skanując wzrokiem otoczenie. Emma siedzi najzwyklej na małym balkonie, patrząc w skupieniu na tętniącą życiem Modenę. Ulga wypełnia moje wnętrze.
Podchodzę cicho, kładąc ręce na jej odkrytych ramionach. Wzdryga się na ten kontakt.
- To nie koniec Matt - mówi, skupiając wzrok na widoku przed nami. - Muszę odbyć ośmiomiesięczny kurs w Monachium, dopiero wtedy będę mogła wrócić do Stanów - dodaje. Jej głos jest gorzki, a może po prostu smutny, nie umiem tego określić. - I nie proszę cię, byś na mnie czekał - wyciera wierzchem dłoni swoje policzki.
- Ale będę - przerywam jej. - Będę czekał - dodaję ciszej. Coś podpowiada mi, że szczęście nie jest nam pisane, mimo, że tak usilnie w nie wierzę.
Znaleźliśmy się zdecydowanie zbyt późno. Znaleźliśmy się ostatni raz.
CZYTASZ
Tough love / zakończone
Historia Corta,,Mieliśmy już za sobą wszelkie powroty i wiedzieliśmy, że się nie wraca ani do tych samych miejsc, ani do tych samych planów." A co, jeśli tylko wydawało nam się, że jesteśmy dla siebie stworzeni? I z chwilą kolejnego rozstania wiedziałem, że nasza...