◇ rozdział 1 ◇

577 36 1
                                    

Wróciłem do domu około piątej, rodzice spali. Nie pamiętam dokładnie o której, nie miałem do tego głowy. Wiem tylko że długo potem leżałem w łóżku i myślałem, a czasami i płakałem. Udało im się go wybudzić, ale z nikim nie rozmawiał. Jak już to krzyczał albo płakał. Byłem zły. Byłem wściekły, byłem wkurwiony, ale jednak smutek i żal były silniejsze. Miałem w głowie jebaną czarną dziurę, starałem się zrozumieć, ale nie potrafiłem. Spałem może godzinę budząc się po południu. Lekcje się dawno zaczęły, ale ja się ogarnąłem i wróciłem do szpitala. Wyglądałem normlanie, ale nie mialem tego wiecznego uśmiechu na twarzy i czułem się jak w transie. Poszedłem pod tę samą salę co wczoraj. Przed nią siedziała pani Ackermann na krześle z kartonowym kubkiem kawy i teraz wbity wzrok w drzwi od sali przeniosła chwilo na mnie by potem spojrzeć przez okno obok siebie. Siedziała też pielęgniarka kilka metrów dalej. Brunetka się nie odezwała gdy chciałem wejść do sali, natomiast pracownica szpitala już tak. Kobieta około czterdziestki. Powiedziała, że mam nie wchodzić. Powiedziała, żeby go nie denerwować, że dalej nie chce nikogo widzieć. Bolało. Nie chcę znowu tu siedzieć, chce być obok niego. Usiadłem na krześle przy stoliku obok pani Kuchel, ale po drugiej stronie i wziąłem telefon z kieszeni. Myślałem czy napisać do Iski albo Hange, ale... Właśnie, nie wiem. Nie wiedziałem czy to robić. I tak się dowiedzą ale... Nie, nie teraz.
Próbowałem się czymś zająć chociaż w telefonie, ale nie udało mi się i ostatecznie położyłem głowę na stoliku zamykając oczy znowu popadając we własnych myślach.

Nie wiem ile tak siedziałem. Nie wiem czy kilka minut czy rzeczywiście godzinę, ale ta sama pielęgniarka co wcześniej wyszła teraz z sali i rozmawiała chwilę z brunetką, która zdawała się przyrosnąć do krzesła. Teraz wstała. Pozwolili jej wyjść, ale kazali nie budzić Levia. Spał...

Weszła do sali i wyszła po kilkunastu minutach z kamienną twarzą, ale u niej, nie było to niczym nowym.

Wstałem z krzesła poprawiając włosy do swojego i tak stałego nieładu i wszedł do sali nie przymykając drzwi jak wcześniej kobieta, a zamykając je.

Popatrzyłem na chłopaka na łóżku. Usiadłem po cichu na krześle obok łóżka i patrzyłem chwilę jak brunet spokojnie oddycha przez sen. To, na co zwróciłem uwage było tym, że nie miał koszulki. A bynajmniej tak to wyglądało bo widać było tylko jego ramię, szyję, obojczyk i dłoń trzymającą słabo poduszkę. Nie chciałem go ruszać, pamiętam i wiedziem, że Ackermann ma płytki sen i nawet trochę głośniejszym dźwięk czy jakikolwiek dotyk mógłby go zbudzić.

Chciałem go przytulić, bardzo, ale nie chciałem by sytuacja z nocy sie powtórzyła. Nie chciałem znowu słyszeć jego krzyków ani płaczu czy błagań by go zostawić w świętym spokoju. Nie rozumiałem co się z nim teraz dzieje. Myślałem dużo. Myślałem o tym, że się tnie, że bierze tabletki na sen, że wymiotuje, ale dalej, cholera, nie rozumiałem, a chcę mu pomóc...

Zamknąłem oczy uświadamiając sobie, że zawiesiłem wzrok na nim i popatrzyłem z powrotem w to samo miejsce jakim była szyja Levia, a konkretniej - złoty łańcuszek ze złotym, niczym nie zdobionym krzyżykiem, który aktualnie zwisał wplątany z łańcuszek.

Zawsze wydawało mi się, że złoto nie pasuje do jego bladej cery. I on podzielał moje zdanie. Wspomniany wisiorek dostał od swojego ojca dzień przed jego śmiercią. Levi miał wtedy osiem lat. Minęło trochę ponad kolejne tyle, a on dalej go ma. Wtedy się jeszcze nie przyjaźniliśmy.

Noszenie takich rzeczy przez chłopaków może wydawać się babskie, a jak nie raz Levi słyszał to i pedalskie. Nie przejmował się tym zbytnio. Jeżeli coś mu się podobało, i było zgodne z moralami społecznymi to to miał czy nosił nie myśląc czy komuś mógłby to przeszkadzać. W końcu to jego własna sprawa.

Przeważnie nosił trzy, ale ostatnio nie widziałem u niego żadnego, a teraz ma tylko ten. Jeden - a zarazem ten, który ma najdłużej bo od pierwszej klasy podstawówki - kupił sobie sam, a raczej napisał w liście do świętego Mikołaja że taki mu się marzy. Jest zwykły, srebrny, nierzucający się w oczy. Drugi jest również srebrny tyle, że z czterema czterolistnymi, małymi koniczynkami przypiętymi w czterech różnych miejscach, w niewielkich odstępach. Dostał go od babci po bierzmowaniu. I ten trzeci, który dostał od ojca. Jakoś rok temu dowiedział się, że spadł z rusztowań nie przez przypadek, tylko było to zamierzone przez jego samego działanie. Wziął jakieś narkotyki i celowo spadł dwadzieścia jeden pięter w dół na ogrodzenie przy powstałej budowli. Wszytko to Levi mi powiedział. Lubię go słuchać jak mówi o swojej rodzinie, bliskich czy po postu o ludziach. Robi to tak... na swój ciekawy sposób.

Nie wiem od czego zależy to, czy nosi ten od ojca, czy nie.

Serce mi momentalnie przyśpieszyło, tym samym wyrywając mnie z myśli gdy brunet na łóżku przekręcił się na drugi bok, będąc teraz placami do mnie.

pain | ereri/riren | ErenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz