Rozdział 5.1 - Cameron

2K 186 13
                                    


— Ace nie był głupi — rzuciłam w stronę Noah, siedząc wygodnie na stołku w Klubie Weterana.

Mężczyzna jedynie zmarszczył swoje kształtne brwi, nie przerywając nawet na sekundę polerowania ścierką szkła. Czasem korciło mnie, by zapytać, czemu ciągle szorował naczynia, skoro praktycznie nie miał klientów.

Ostatecznie jednak gryzłam się w język.

— Tak? — zaciekawił się. — A to dlaczego?

— Miał pozwolenie na broń. — Pociągnęłam solidny łyk piwa, wiercąc się na swoim miejscu w nerwach. — Chyba też powinnam zaopatrzyć się w jakąś dubeltówkę.

— A co z domem? — Oparł się o barowy blat obiema rękami, oplatając palce wokół jego krańców. — Ukradli coś?

Pokręciłam przecząco głową.

— Zniszczyli latarnie na całej ulicy i rozwalili drzwi, ale poza tym nie zostawili żadnego śladów. Zero odcisków palców. Zero odcisków butów. Nic!

Bębnił rytmicznie palcami o blat, robiąc przy tym wyjątkowo skupioną minę. Od razu dostrzegłam, że błądził myślami gdzieś daleko, pozostając w klubie tylko ciałem.

— To niedobrze.

Powiedz mi coś, czego nie wiem, pomyślałam.

— Myślisz, że chcieli mnie zabić?

— Nie sądzę — odpowiedział po chwili namysłu. — Być może planowali napędzić ci stracha. Sama rozumiesz, tacy raczej nie pudłują, jeśli chcą, żeby ktoś wąchał kwiatki od spodu.

— Fantastycznie — sarknęłam. — Od razu mi lepiej. Dzięki, Noah.

Ukłonił się teatralnie, rzucając mi powłóczyste spojrzenie zza gęstej zasłony ciemnych rzęs.

— Do usług, moja droga. Mieszkasz teraz u Dakoty?

Potaknęłam bez życia.

— Naucz mnie strzelać — palnęłam, przechylając się przez bar. — Nie bądź taki.

Jego twarz wyrażała tysiące emocji, gdy rozważał moją spontaniczną prośbę. Ściągnął nerwowo usta, a zielone oczy wodziły po mojej twarzy, gdy raz po raz przecierał suchą od dawna szklankę.

— Niech będzie — skapitulował niemrawo. — A jak w ogóle mija ci czas?

— Dni płyną wartko, Noah — recytowałam znużonym głosem, wbijając wzrok w swoje paznokcie, starannie pomalowane granatowym lakierem. — To noce są najgorsze. Wtedy czas zwalnia, a wszystkie te rzeczy, o których nie chce się myśleć w słonecznym blasku, stają się realne i rosną do olbrzymich rozmiarów. Czasem przytłacza mnie samotność. Dręczy mnie tęsknota i to poczucie porażki.

Noah nie odpowiedział niczego, ale miałam wrażenie, że doskonale rozumiał, co mam na myśli.

*

Nowy Jork po tak długim czasie wyglądał dla mnie trochę, jak kompletnie inne miejsce niż to, w którym przecież spędziłam tyle lat. Miasto tętniło życiem i pulsowało specyficzną energią, jakiej nie odczuwałam nigdzie indziej. Ludzie bez ustanku gnali gdzieś po wąskich chodnikach, nieprzystosowanych do tego, by codziennie przemierzał je tak ogromny tłum. Światła latarni rozjaśniały wieczorny mrok, mieszając się z ostrym blaskiem neonów i nierzadko ogromnych bilboardów, wyświetlających w pętlach te same reklamy. Kilka sekund, zatrzymanych w czasie i przewijających się wciąż od nowa.

Przemierzałam wypełnione ludźmi ulice pewnym siebie krokiem, trzymając zmarznięte ręce w kieszeniach mojego eleganckiego płaszcza. Rozpuściłam moje płomiennorude włosy i pozwoliłam im delikatnie unosić się na lodowatym wietrze. Tak naprawdę nienawidziłam czapek, a to zawsze była jakaś ochrona przed odmrożeniem uszu. Ubrałam się trochę jak dawna Cameron, wsuwając nogi w kremowe louboutiny, dopasowane do eleganckich spodni i białej bluzki, na którą zarzuciłam marynarkę od kompletu.

Nie wszystko stracone [ZAKOŃCZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz