Rozdział Dwunasty

317 39 5
                                    

Cały dzień bolała mnie głowa. Nie mogłam przestać o tym myśleć, analizować i rozkładać na najmniejsze czynniki. Zaczęłam się zastanawiać, czy gdybym wczoraj interweniowała i poszła do któregoś z nauczycieli, mówiąc, co widziałam, to nie doszłoby do tej tragedii. Z drugiej strony w grupie Śmierciożerców, którzy zaatakowali tamtą wioskę, nie byli tylko uczniowie Hogwartu.

— Anette? — poniosłam głowę, a moje spojrzenie spotkało się zatroskanym wzrokiem profesor Sprout. — Wszystko w porządku? Marnie wyglądasz.

Przełknęłam ślinę i zerknęłam na stertę pergaminów, które przed chwilą wyciągnęłam ze swojej torby. Uczniowie jeszcze się schodzili z przerwy na obiad, na którym nawet się nie pojawiłam. Żołądek miałam tak ściśnięty, że na pewno nie przełknęłabym nawet łyżki zupy.

— Tak, po prostu się nie wyspałam. Jeszcze ta sprawa z tymi mugolami... — szepnęłam, oszczędzając kobiecie zbędnych szczegółów. Uwielbiałam opiekunkę mojego domu. Zawsze chętnie pomagała nam kiedy tylko mieliśmy jakiś problem i chętnie częstowała nas pysznymi herbatkami.

Kobieta położyła rękę na moim ramieniu i potarła je we wspierającym geście, posyłając mi przy tym smutny uśmiech.

— Wiem, że to straszne Anette, ale nie możesz zaniedbywać swojego zdrowia przez to. — powiedziała delikatnym głosem, wyciągając przy okazji coś z kieszeni swojego białego fartucha, który w niektórych miejscach był już ubrudzony ziemią. — Weź to, pomoże ci się wyspać. Jeśli będziesz chciała, to zrób sobie jutro wolne i odpocznij dziecko. — podała mi małą fiolkę, z zakładam eliksirem snu. Uśmiechnęłam się do niej wdzięcznie i odebrałam małą fiolkę, wkładając ją do kieszeni swojej szaty.

— Co do wolnego, bardzo bym chciała, ale mam jutro eliksiry. Wie pani jak moja osoba i umiejętności wpływają na profesora Slughorna, nie mogę mu tego zabrać. — mruknęłam, na co kobieta zaśmiała się serdecznie.

— Wiem, po każdych zajęciach jest stos skarg na ciebie. — parsknęła i odeszła do swojego biurka, na co sama zachichotałam cicho, nie zwracając uwagi na kilku uczniów, którzy weszli do szklarni, ściągając przy wejściu swoje płaszcze.

Była końcówka marca, a pogoda nie odpuszczała, dalej było tak zimno, że zanim zdążyłam dojść z zamku do szklani, mój nos przypominał już sopel lodu.

Zaczęłam czytać notatki z poprzedniej lekcji, by na pewno nic mi nie umknęło. Lubiłam zielarstwo, razem z obroną przed czarną magią i zaklęciami były moimi ulubionymi zajęciami. Mówiąc nieskromnie, byłam z nich nawet całkiem niezła. Całą moją reputację zdolnej czarownicy burzyły eliksiry, z których ledwo wyciągałam na Zadowalający. Cóż niechlubna karta, przez którą wszyscy uważali mnie za nieudacznice.

Cóż do tej łatki, może też się przyczyniła moja niezdarność i słaba pewność siebie, przez co często ulegałam wpływom innych.

Podniosłam wzrok, kiedy usłyszałam szuranie stołka w ławce za mną. Odwróciłam głowę, a mój wzrok spotkał się z niebieskimi oczami jednej z bliźniaczek. Grace posłała mi słaby, lekko sztuczny uśmiech.

— Jak się trzymacie? Z tatą wszystko w porządku? — zapytałam, przerywając tą dziwną ciszę, która panowała między nami od jakiegoś czasu. Chyba miałam im trochę za złe, że organizowały te wieczorki beze mnie, ale w obliczu tych wszystkich przykrych spraw, podczas swojego analizowania doszłam do wniosku, że życie może być za krótkie, by obrażać się o byle głupoty.

— Tak, mama namówiła go, by na jakiś czas zrezygnował z chodzenia do pracy. Możemy żyć trochę biednej, ale wszyscy razem. — powiedziała Veronica, zaczesując pasemko swoich blond włosów za ucho. Ich tata był mugolem, więc nie byłam w szoku, że podjęli taką decyzję.

Dzieci Burzy ➸ 𝖗𝖊𝖌𝖚𝖑𝖚𝖘 𝖇𝖑𝖆𝖈𝖐Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz