Rozdział Siódmy

858 62 48
                                    

Profesor Sprout mnie zabije.

To jedyna myśl, jaka krążyła po mojej głowie, kiedy z prędkością wyścigówki, biegłam w kierunku szklarni. To była już nasz trzecia godzina lekcyjna, a raczej ich, bo na do tej pory smacznie spałam sobie w moim ciepłym łóżeczku.

Wpadłam do pomieszczenia jak huragan, a wzrok wszystkich momentalnie wylądował na mnie. Odchrząknęłam niezręcznie, poprawiając swoje włosy, związane w kucyka.

— Przepraszam za spóźnienie. — mruknęłam ze skruchą, a nauczycielka westchnęła zrezygnowana. Spróbowałam się uśmiechnąć, by załagodzić sytuację, ale po minie opiekunki mojego domu wiedziałam, że tym razem się nie uda.

— Wracajcie do pracy. — powiedziała do pozostałych puchonów i ślizgonów, po czym z powrotem odwróciła się w moim kierunku i kiwnęła głową w stronę zaplecza. — Powiedz mi Anette, czy coś się dzieje? To nie jest pierwszy raz, kiedy się spóźniasz, chodzisz jakaś nieobecna i smutna.

Westchnęłam cicho, spuszczając wzrok na swoje żółte trampki. Profesor Sprout była naprawdę kochana i nie mogliśmy sobie wyobrazić lepszej opiekunki domu, ale ja chyba nie potrafiłam się jej zwierzyć. Właściwie to nikomu nie potrafiłam.

— Jestem po prostu trochę zmęczona. — mruknęłam cicho, a kobieta westchnęła, zapewne domyślając się, że zwyczajnie nie chcę o tym rozmawiać.

— Jeśli jednak chciałabyś porozmawiać, to drzwi mojego gabinetu są zawsze otwarte. — pokiwałam głową na znak, że zapamiętam. — Powtarzamy dzisiaj mandragory, więc nie powinnaś mieć problemów z nadrobieniem.

Kobieta posłała mi ostatni uśmiech, a ja prędko pognałam w kierunku bliźniaczek Brown, siedzących w połowie sali.

— Czemu mnie nie obudziłyście. — szepnęłam, pochylając się nad donicą.

— Musiałyśmy wyjść wcześniej, jeszcze przed twoim budzikiem. — powiedziała cicho Veronica, posyłając mi przepraszające spojrzenie, a ja machnęłam ręką.

Szczerze trochę nie wierzyłam w jej słowa. Po incydencie, który miał miejsce cztery dni temu, starałam się ich trochę unikać. Nie miałam jednak innych koleżanek z domu, więc siłą rzeczy musiałam się z nimi trzymać.

— Ej Potter masz coś na mundurku. — odwróciłam się w kierunku głosów i zanim zdążyłam zareagować morka ziemia, wylądowała na mojej twarzy, brudząc przy tym moją szatę, świeżą koszulę i włosy.

Mimowolnie otarłam twarz, rękawem szaty, słysząc śmiechy, które rozniosły się po całej szklarni. W gardle wyrosła mi wielka gula i z oczami pełnymi łez spojrzałam na Adriana Averego, Elizabeth Conolly i Ellen Lenox, którzy również omal nie płakali, tyle że ze śmiechu.

— Co to ma znaczyć? Minus trzydzieści punktów dla ślizgonów i cała trójka szlaban. — wrzasnęła nauczycielka, odwracając się od grupki puchonów, którym zapewne powtarzała cały materiał. — Anette idź do dormitorium. Masz dziś wolne.

Zwieszając ramiona, zgarnęłam z powrotem swoje rzeczy do torby i prędko wyszłam ze szklarni. Drogę do pokoju pokonałam prawie biegiem. Trzy razy musiałam wystukiwać hasło, bo drzwi nie chciały się otworzyć, przez moje trzęsące się ręce.

Wpadłam do pokoju jak huragan i już się nie powstrzymując, wybuchłam głośnym płaczem. Był tak mocny, że momentami ledwie łapałam powietrze. Oparłam się plecami o ścianę, a szloch znowu wstrząsnął moim ciałem.

Byłam cała brudna, więc gdy obsesyjnie wycierałam swoje policzki rękami i ona zaczęły być brązowe. Rozebrałam się, wrzucając wszystko do prania, a następnie weszłam pod prysznic, pozwalając, by łzy mieszały się wodą i brudem, który ze mnie spływał.

Dzieci Burzy ➸ 𝖗𝖊𝖌𝖚𝖑𝖚𝖘 𝖇𝖑𝖆𝖈𝖐Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz