2. Czas decyzji - respektować czyjeś zdanie.

3K 121 2
                                    


Pięć dni i pięć nocy minęło, nim deszcz i pioruny całkowicie zniknęły z terenów górskich. Po jednej burzy przychodziła druga, a po drugiej trzecia i tak bez końca.
Nie pomogły wierzenia, na nic też zdały się modły bogobojnych babek klęczących przed oknami z wplątanym różańcem w dłoniach. Jakby ktoś bezpowrotnie zabrał światło z nieba.
Dopiero piątego dnia, w sobotę, mieszkańców Szczyrby obudziły poranne promienie słoneczne, które ociepliły chłodne powietrze i z deka wysuszyły mokrą od padających deszczów ziemię. Ich uśmiechy przeplatały się na zmianę ze łzami, bo patrząc na zniszczenia i zalane podwórka, nie pozostało nic innego jak tylko rzewnie ryczeć i błagać słowiańskiego Boga o dobrą aurę lub korzystną pogodę przez przynajmniej następne dwa tygodnie.

Elena wyszła z domu i razem z matką przyjrzała się podtopieniom, które wyniszczyły kwitnące krzewy owocowe. Dwa tygodnie pracy poszło na marne. Grad całkowicie połamał gałęzie malin, agrestu, a także ukochanych porzeczek, z których niegdyś powstawały najlepsze dżemy. Ileż to czasu trzeba było poświęcić pielęgnacji gleby i samej rośliny? Mnóstwo. Na nic zdało się mieszkanie na wzgórzu, z którego woda powinna ściekać w dół, skoro wszystko osadzało się w podkopanym ogrodzie i wgłębionym podwórku. Był urok, były też wady.
Przyglądając się stratom wzrok Eleny odruchowo skierował się na wschód, bo tam niebo miało zupełnie inny kolor. Czarne niczym ziemia, chmury znów zmierzały w stronę wsi, zwiastując kolejną burzę:

- To zły znak... - powiedziała Lucia, wpatrując się w czarne niebo.

- Nie gadaj głupot! - krzyknęła cicho Elena - Po prostu taki klimat. Dzień w dzień ponad trzydzieści, a potem takie coś się dzieje, no niestety.

- Nie, ja wiem, że dzieje się coś złego - powiedziała przerażona Lucia, niemal kręcąc się w miejscu - Może coś z ojcem, a może z kimś ze wsi.

- Mamo, przestań. - uspokoiła - Teraz musimy zabezpieczyć jakoś krzewy, tylko jak to zrobić?

- Agrowłóknina, tak! Tylko gdzie ja ją posiałam? Może w przedpokoju za szafą, a może w piwnicy? A może... - dodała znikając gdzieś w domu, przejęta tym, gdzie zgubiła się biała włóknina chroniąca rośliny przed słońcem i innymi wybrykami pogodowymi.

Elena ni drgnęła.

Wpatrując się w nadchodzącą burzę, myślała czy matka, aby napewno nie ma racji mówiąc, że dzieje się coś złego. Nigdy nie wierzyła w zabobony, ale trochę niepokoiło ją zachowanie nieba, i to akurat wtedy, gdy ojciec wyjechał za granicę, zostawiając je obie same. Z jego relacji wynikało, że wszystko było w porządku, nie znajdował powodów do zmartwień, więc może Lucia, mama Eleny faktycznie przesadzała z gusłami, które rozpowiadała?

- Masz, trzeba wbić pręty w ziemię i zaczepić plandekę - Lucia podała córce metalowe, długie "coś" przypominające gwoździe, a sama dociągnęła spory kawał białego, wodoodpornego materiału do samego ogrodu. Przejęta tym co nadchodzi, sumiennie okryła każdą, nawet najmniejszą roślinę tak, by ani jedna kulka gradu nie uszkodziła i tak już uszkodzonych gałęzi i owoców. Te rośliny były im jak dzieci, które dorastają, dają się pielęgnować, obdarowują dobrocią słodkich owoców, a potem wysychają od upałów, toną od powodzi i łamią się od gradu.

Po powrocie do bezpiecznego, ciepłego domu, obie przypatrywały się temu, co za ułamek sekundy stanie się na zewnątrz. Słońce schowało się pod ciemną płachtą chmur, a wieś zniknęła w otchłani ciemności. Wydawało się, że to już wieczór, nie było widać praktycznie nic. Wiatr zaczął hulać i zginać drzewa w pół, a mocny deszcz spadał z nieba, rozbijając się o ziemię. Obie miały nadzieję, że nie stanie się nic złego, że modlitwy dadzą jakiś skutek, no i obie przyklękły naprzeciw krzyża powieszonego na ścianie, zatapiając się w różańcu:

Piękna I Bestia | zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz