Rozdział 5

239 18 0
                                    

          Jeszcze jedna piosenka. Jeden układ. Kilka ruchów, kilka obrotów. Przyspieszony oddech. Potrzebuję tego. Czuję się lepiej, choć sporo brakuje jeszcze do normalności. Nie chcę stąd wychodzić, chcę tu zostać i niczym się nie przejmować. Taniec jest prosty. Mam w sobie moc, której nie potrafię wykorzystać w żadnej innej sytuacji. Tutaj ja nadaję ruchom charakteru, ja decyduję o tym, co będzie dalej. Jestem sobą, jestem wolna. Życie jest o wiele trudniejsze, nie radzę sobie z nim najlepiej. Wciąż popełniam błędy, za które płacę wysoką cenę. Gubię się, tracę drogą i nie jestem w stanie znaleźć tej odpowiedniej. Czuję się jak w klatce, zamknięta i osaczona. Chcę się wydostać, ale zgubiłam gdzieś klucz. Zostanę tu na zawsze, jeśli nie wezmę się w garść. Tak długo walczyłam o to, aby sama mogła kierować własnym życiem, aby wyglądało dokładnie tak, jak tego zapragnę. Zatraciłam się w dążeniu do niezależności tak bardzo, że nie zauważyłam, kiedy ktoś zupełnie inny zaczął mną manipulować. Eliminując jednego wroga wpadłam w ręce kolejnego, dużo silniejszego i bezwzględnego. Ale nie mogę odpuścić. Świat stoi przede mną otworem, muszę to tylko dobrze rozegrać. Minusy zamienić w plusy i wyciągnąć z tego wszystko co najlepsze. Pokazać, że ich władza mnie nie obejmuje, że jestem silna, a ich żelazne zasady tylko mnie wzmacniają. Chcą zabrać mi wszystko co mam i wiem, że zrobią to bez żadnych skrupułów, jeśli nie stawię im czoła. Jestem Vera Stinson i nigdy nie poddam się.

          Męczący trening jest lekiem na wszystkie zmartwienia i problemy. Pomagał mi zawsze i tak było również i tym razem. Z każdym kolejnym ruchem czułam jak całe napięcie gdzieś ze mnie uchodzi, a wraz z potem wyciskam z siebie rozdrażnienie, które kierowało mną od dłuższego czasu. Jestem spokojniejsza i chociaż mój oddech jest mocno przyspieszony, a serce wali, jak oszalałe, to mam wrażenie, jakbym właśnie skończyła jakąś intensywną terapię z psychologiem. Nie potrzebowałam słów. Wcale nie chciałam się komuś wygadać, nie tak zwykłam rozwiązywać swoje problemy. Wystarczyły dwie godziny w sali treningowej, a ja czułam, jakby ktoś właśnie wymienił mi baterie. Byłam zmęczona fizycznie, moje ciało odczuwało skutki tego morderczego wysiłku tak bardzo, że musiałam na moment przysiąść na pobliskiej ławce, aby nie stracić równowagi, natomiast psychicznie czułam się wypoczęta. Znów byłam gotowa do działania i zmierzenia się ze wszystkimi przeciwnościami losu, których z pewnością nie zabraknie.

          Miałam ogromną ochotę na długi i relaksujący prysznic, niestety jednak nie bardzo mogłam sobie na niego pozwolić, ponieważ czas mnie naglił i zostało mi zaledwie piętnaście minut do przyjazdy Zayna. Tego dnia oboje mieliśmy pojawić się w siedzie Modestu na "małą kontrolę", jak nazwał to Greg, kiedy ostatnim razem rozmawialiśmy przez telefon. Perspektywa wysłuchiwania ciągłego gderania tego mężczyzny totalnie mi nie pasowała, ale niestety nie miałam nic do gadania i chcąc nie chcąc musiałam wstawić się w jego biurze, aby potulnie wysłuchać tego, co ma nam do powiedzenia. Jedynym plusem tego wszystkiego był fakt, że nie byłam zmuszona po raz kolejny samotnie tułać się na drugi koniec miasta, ponieważ Mulat zaoferował, że podjedzie  po mnie na trening. Oczywiście jego propozycja nie była życzliwym gestem płynącym prosto z serca, a najzwyklejszym kolejnym chwytem PR'owym. Niespecjalnie miałam mu to wtedy za złe, grunt, że nie musiałam znów wzywać taksówki.

          Drogę do siedziby Modestu odbyliśmy w kompletnej ciszy. Zayn całkowicie skupił się na prowadzeniu samochodu, ja natomiast wymieniłam kilka esemesów z Eveline pokrótce obrazując jej przebieg mojego dzisiejszego dnia. Berry starała się przez cały ten czas wykazywać najwyższe zainteresowanie tym, o czym do niej piszę, jednak doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że blondynka całkowicie nie miała do tego głowy. Była rozkojarzona, a przede wszystkim mocno podekscytowana jutrzejszym dniem, który notabene miał się stać dniem legendarnego melanżu, który wszyscy zapamiętają na długi, długi czas. Pierwszy grudnia- dzień urodzin mojej najlepszej przyjaciółki, ale i również jeden z dwóch dni w calutkim roku, kiedy zapominamy o wszelkich granicach zdrowego rozsądku oraz ewentualnych surowych konsekwencjach i po prostu idziemy na całość. Rok w rok dosłownie przechodzimy same siebie. Eve jest typem imprezowiczki, kocha być w centrum uwagi, a jej domówki rzeczywiście przechodzą do historii londyńskich prywatek, ja jednak taka nie jestem. Co prawda rzadko zdarza mi się odmawiać wyjścia na imprezę, ale nie kocham tego tak bardzo, jak ona. Mimo to moje i jej urodziny są tak szczególnym czasem, że nawet ja nie czuję w sobie żadnego instynktu zachowawczego. Zazwyczaj nie planujemy niczego specjalnego, ponieważ spontaniczne wypady wychodzą nam najlepiej, w tym roku jednak postanowiłyśmy zorganizować imprezę w iście hollywoodzkim stylu w jednym z większych klubów w stolicy dla większości naszych znajomych. Nie do końca byłam pewna, jak tak naprawdę to wszystko się skończy i gdzie ostatecznie skończymy balować, ale byłam w stanie odrąbać sobie dłoń za to, że zapamiętam tę noc na bardzo długi czas.

WhopperWhere stories live. Discover now