~1~

188 15 9
                                    

Welcome to the panic room/ Witaj w pokoju paniki
Where all your darkest fears are gonna/ Gdzie twój najskrytszy strach zamierza
Come for you, come for you/ Przyjść po Ciebie, przyjść po Ciebie
Welcome to the panic room/ Witaj w pokoju paniki

Znudzony wzrok blondyna spoczął na obrazie za szybą.
Na zewnątrz szalała ulewa. Deszcz nie rytmicznie bębnił o szybę, co chwila błyski zdobiły niebo, a grzmoty przerywały względną ciszę.

Chłopak zastygł w połowie pisanego przez siebie równania. Zahipnotyzowany patrzył na świat za oknem. Szarym ponurym jednak tak fascynującym.
Niebo ciemniało zwiastując zbliżającą się noc.

Zastanawiał się czy tak wyglądał świat gdy jego matka go urodziła.
W końcu kiedyś mówiono mu że urodził się w nocy w czasie wichury, burzy. Przeklęte dziecko.
Tak obrzydliwe że matka popełniła samobójstwo.
Tak obrzydliwe że ojciec obdarzył je jedynie nienawiścią.

Potrząsnął głową złudnie przekonany że to odgoni pesymistyczne myśli. Jedyne co mu to dało to nasilenie się bólu głowy.

Skrzywił się lekko przez to nieprzyjemne uczucie wracając spojrzeniem do zeszytu z matematyki. Co prawda jutro nie mają owego przedmiotu lecz wolał być gotowy, jako czwórkowo piątkowy uczeń.

Ojciec zawsze wymagał od niego dużo. Czasami nawet za dużo, przez co prawie nigdy nie udawało mu sie sprostać jego oczekiwaniom.
Tylko zawadza i rozczarowuje.
Najgorsze było to, że był tego świadomy i w sumie zaakceptował fakt, że jego życie nie ma najmniejszego znaczenia.

Czy to nie zabawne? Czy relacje rodzinne nie powinny być budowane na zaufaniu, miłości?
A tymczasem jego relacja z ojcem była cholernym żartem. Do tego takim nieśmiesznym.
Bo on zamiast okazywać mu miłości i wsparcia potrafił wyzywać, przeklinać i bić po różnych częściach ciała. Siniaki i zadrapania na długo utrzymywały się na jego ciele jak tatuaże, uświadamiające go że nigdy nie będzie kochany. Doprowadzał go do ruiny i śmierci.
Co prawda nigdy nie pomyślał by poważnie o samobójstwie. To jeden z najgorszych grzechów człowieka który jest potępiony zarówno przez Boga jak i przez szatana.

Szybko dokończył równanie a przy tym całą pracę domową. Lekko zadowolony z siebie wstał od brązowego niedużego biurka. Rozglądał się po zielonych ścianach swojego pokoju zatrzymują wzrok na zegarze nad drzwiami. 18:16. Powlókł się do swojego łóżka z jasno szarą pościelą  idealnie dopasowaną pod kolor ścian.

Ma zdecydowanie za dużo czasu. Za dużo czasu nim ogarnie go sen. Teraz żałował że robił zadania z wyprzedzeniem.

Usiadł na łóżku opierając się plecami o ścianę, by następnie przyciągnąć kolana pod brode. Wsłuchiwał sie w płacz kropel.
Zaczęły powoli.
Spadały z nieba z lamentem rozbijając się o ziemię.
Umierając.
Było ich coraz więcej.
Coraz wiecej krzyków kropel widzacych śmierć swoich poprzedniczek.
Coraz glosniejszy lament, płacz.
Błyski podświetlały makabryczną scenę śmierci.
Grzmoty śmiały sie z nich głośno, by zaraz na chwile ucichnąć.

Ta pozorna cisza panujaca w pokoju zaczęła go przytłaczać.

W jego głowie coraz bardziej dudniło. Wszystko wydawalo sie tak surrealistycznie głośne. Nieznośne. Zabójcze.
Zacisnoł oczy chowajac głowę w ramionach by uciszyć hałas.
Hałas który slyszal tylko on.

Czuł na sobie tysiące spojrzeń, słyszał tysiące głosów ale w pokoju nie było nikogo.
Panika pożerała go kawałek po kawałku.

Płacz, płacz, płacz, błysk, po chwili grzmot. Wiecej płaczu, wiecej krzyku, błysk, płacz, grzmot.
Krople płaczą nieustannie, bezsensownie.
A on razem z nimi.

Deus vult |Travis Phelps|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz