~5~

103 12 3
                                    

Blondyn nie śpiesznie zamknął swoją szafkę. Jeszcze godzina i kończą szkołę. Uśmiechnął się w duchu, że ten dzień przeżył bez większych sensacji. Larry i Sally Face nie byli dziś obecni wiec nie musiał się nimi denerwować. Zaczął zmierzać w stronę sali ciesząc się swoim spokojem.

- Hej, Travis! - usłyszał za sobą co zmusiło go do odwrócenia się do tyłu. Zobaczył niebieskowłosego chłopaka z wczoraj zmierzającego w jego kierunku. Jego wyraz twarzy od razu wrócił do czystej obojętności z mieszanką wstrętu do ludzi. Dawać wrażenie oziębłego jest proste i praktyczne. Szkoda tylko że już na ich pierwszym spotkaniu pokazał większą część siebie.

- Co chcesz? - zapytał ruszając dalej po upewnieniu się że brązowooki do niego doszedł.

- Wow, agresywnie - mlasnął jakby pokazowo zniesmaczony. A może rzeczywiście taki był. Może w cale nie lubi Phelpsa jak mu się do tej pory wydawało. W końcu Travis nigdy nie miał przyjaciela wiec w jaki sposób miałby to odróżnić?

- Już nie pamiętasz ile nas wczoraj połączyło? - zapytał dramatycznie wciąż żwawo podążając za blondynem.

- Tak, wiele. Błoto i trawa, a no i jeszcze ten pieprzony deszcz. Cud, że się nie przeziębiliśmy - rzucił z przekąsem stając przy ścianie obok klasy, w bezpiecznej odległości od ludzi.

- Kto powiedział że się nie przeziębiłem? 

Czarnooki w końcu spojrzał na Philipa który z lekko zaczerwienionym nosem i policzkami stał przed nim z wciąż szerokim uśmiechem.

- W takim razie co robisz w szkole? 

- Przyszedłem cię zarazić - powiedział przyjmując jakąś dziwną psełdo złowrogą pozę.

Phelps parsknął śmiechem na ten widok.

- Nie śmiej się - mruknął niby obrażony niebieskowłosy - Zamierzam cię pożreć

- Jasne, że zamierzasz - zaśmiał się zakrywając ręką usta, by wyszeptać chłopakowi coś na ucho - Choć bardziej zdolny do tego byłby Chug.

Spojrzeli na zielonowłosego który stał razem z Ash, Toddem i Maple, by po chwili parsknąć niekontrolowanym śmiechem.

- To było trochę niemiłe stary - brązowooki starł z twarzy niewidzialną łzę i wciąż lekko rozbawiony powiedział - No ale w końcu musisz dbać o swój styl chuja.

- Teraz to ty jesteś niemiły.

- Do usług panie Phelps

Ich krótką wymianę zdań przerwał dzwonek na lekcje. Spojrzeli na siebie w ciągle dobrym nastroju, a po chwili Philip odszedł od niego z krótkim "Do jutra".

--

Travis podążał powoli ulicą w stronę swojego domu. Dziś niby mógł się trochę spóźnić bo jego ojciec do późna będzie w kościele, ale wolał nie nadużywać jego cierpliwości. Wczoraj i tak nieźle mu się oberwało, po tym jak niechcący obudził swojego ojca, by zjeść późną obiadokolacje.

Gdy był już naprawdę niedaleko poczuł zapach ciepłego jabłecznika.

- Travis!

Odwrócił się w stronę właścicielki głosu. Na progu swojego domu stała podstarzała kobieta będąca jego sąsiadką.

- Dzień dobry pani Smith - uśmiechnął się wesoło do czarnoskórej staruszki przystając na chwile, wiedząc co ta zaraz powie.

- Wejdź tutaj, słońce - mruknęła, a on sprawnie przeszedł przez furtkę - Choć, choć.

Po chwili znalazł się w nie dużym salonie urządzonym w typowo starodawnym stylu choć w dalszym ciągu ładnym. Usiadł na brązowym fotelu obok małego stolika do kawy.

- Napijesz się czegoś? - zapytała, a jej orzechowe loki podskoczyły gdy ruszyła w stronę kuchni.

- Nie, nie trzeba.

- To co? Herbatka? - zadała drugie pytanie jakby nie słysząc odpowiedzi blondyna.

- Może być - krzyknął w głąb mieszkania wsłuchując się w spokojny głos Bobbyego Vintona. Patrzył za okno wpadając w coraz większą melancholię. Nie raz kobieta zapraszała go do siebie, a on był jej za to niewiarygodnie wdzięczy. Starsza pani zawsze z nim chętnie rozmawiała, opowiadała o latach swojej młodości i równie chętnie go słuchała mimo iż on uparcie twierdził że tego nie potrzebuję.

Na stoliku przed nim został położony kubek i talerz z ciepłym jeszcze jabłecznikiem. Tak jak myślał kobieta znowu upiekła ten prosty ale pyszny placek. 

Pani Smith usiadła w drugim fotelu z parującym kubkiem w rękach by ogrzać swoje już lekko chorowite dłonie.

- Jak tam w szkole? Opowiadaj - uśmiechnęła się lekko pewnie pod kolejnym przypływem wspomnień.

- Dobrze, przynajmniej tak myśle - mruknął chcąc wziąć do ręki kubek, ale po przypomnieniu sobie, że herbata jeszcze nie miała szans ostygnąć cofnął rękę.

- A jak przyjaciele? 

- Świetnie. Wczoraj byliśmy w kawiarni... - kłamstwo smakowało gorzko.

- A tata? - na wspomnienie o jego ojcu wzdrygnął się.

- Okej. Wciąż trochę brakuje mu mamy, a minęło tyle lat... - powiedział cicho ale na tyle głośno, by kobieta usłyszała. Spojrzał na nią i ze zdziwieniem stwierdził że na jej twarzy maluję się niepewność.

- Ale... - przerwała na chwile jakby chcąc ułożyć sensowne pytanie - Ale nie bije cię prawda?

Blondyn zszokowany jej słowami spojrzał na parujące ciasto. Co ma powiedzieć? Prawdę? Czy nie jest ona zbyt koszmarna by o niej opowiadać? Czy nie lepiej brnąć w kłamstwo? Bo w końcu mówi się, że im mniej człowiek wie, tym jest szczęśliwszy.

- Nie... - odparł bez przekonania, modląc się w duchu by kobieta nie pytała już na te tematy, choć w głębi serca czuł, że ona zna już prawdę.

- To dobrze. Wiesz mam ciekawą historię do tej piosenki. Było to w szkole po podstawowej... - reszta zdania zmyła mu się z pochmurnym niebem i spokojnym głosem Vintona śpiewającego Mr. Lonely.

Deus vult |Travis Phelps|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz