Oczy

5 0 0
                                    


Książe 02.09.2018

To były minuty, tak jak lata temu. Ledwo przejechałem z ojcem ponad cztery godziny autem, chwilę później siedziałem na porysowanej ławce, z przyklejony do gum i śliny trampkami na chodniku. Niezliczona ilość par oczu patrzyła się na mnie bezlitośnie.
Ja patrzyłem tylko na jedne. Na jej oczy.
Mówili o niej Gwiazdka. Tak mi powiedział Cyryl, jedyny znajomy jakiego tu miałem. Gwiazdka zapadła mi w pamięć, bo poza pseudonimem Gwiazdka nazywano ją jeszcze Obciągarą.

Jej oczy były jasnozielone. Trochę jak pistacje. Były smutne, choć na jej twarzy gościł uśmiech. Pragnęła się stąd wydostać, choć o tym nie wiedziała. Nie wiedziała, że jest inny, lepszy świat.

Pytanie "Czemu tu jesteś?" Odbijało się bolesnym echem. Było jak szum w starym telewizorze. Widziałem szare szlaczki, poruszające się w poprzek. Następnie zaczął się pokaz.

Woń ciężkich perfum. Resztki mojego czekoladowego loda, na moim niebieskim t-shircie. Był zaduch, a w radiu leciało "Somebody that i used to know". Tamtego lata nie włączyłem już radia. Bałem się tej piosenki. Bałem się wspomnień.
Najpierw wokal kobiety. Najpierw przyciszony, potem coraz głośniejszy, z wyraźnymi pretensjami. Gdzieś w tle rozmowa rodziców, która przybiera agresywny ton. Facet z piosenki zaczyna się drzeć. Mój ojciec mu wtóruje. Ojciec przekrzykuje tego faceta. Słyszę pisk, patrzę w przód.
A tam śmierć.

Ktoś kopie kamień, kamień brzęczy o szkło. Jest mi słabo.
- Kurwa, ogłuchłeś?
Brunet w szarej bluzie i krótkich spodniach zmarszczył brwi. Zakładałem, że był to Wróbel lub Sikora. Ten sam chłopak kopnął ławkę, na której siedziałem.
- Królewicz jebany.
Gwiazdka zmarszczyła brwi. Dodało jej to uroku. Dopiero jej zmiana twarzy w jakiś sposób mnie ożywiła.
- Pojebało cię? Zostaw go.
Czułem się wyprany z emocji. Nie powinno mnie tu być. Nic nie zrobiłem. Nie byliśmy biedni. Nikomu niczego nie jestem winien. Walczę, żeby się nie rozpłakać. Łzy na Jastrzębskiej nie są zbyt honorowe.
Gwiadka kucnęła przede mną. Jej twarz się rozluźniła. Zobaczyła moje łzy. Widziałem w jej oczach zmartwienie.
- Salomon, daj coś mocnego.
Wstałem. Nigdy nie piłem. Nie chciałem się bardziej upokarzać.
- Nie chce - burknąłem. Kątem oka widziałem zdziwienie na twarzy Gwiazdki. Jej usta ułożyły się w kształt litery "o". Tak samo jak usta ojca kilka sekund po wypadku.
To mnie zabiło.
Pobiegłem przed siebie. Niepotrzebna była mi szopka. Po policzkach polecały mi łzy wstydu. Za mną rozległ się rechot.
Tuż przed moją klatką schodową poczułem ucisk na ramieniu. Odwróciłem się. Za mną stał zdyszany Cyryl. Głupio było mi się przyznać samemu przed sobą, że przez kilka sekund miałem nadzieję, że to Gwiazdka.
- Słabo wyszło? - spytałem jak dziecko, pytające rodzica, czy jest na nie złe.
Cyryl pokiwał przecząco głową. Nagle zrobił się poważny.
- Inni zaliczali gorsze przypały - powiedział, wzruszając ramionami. A więc to tak. Zero współczucia. Zero zrozumienia. Zero wsparcia.
Zamknąłem oczy. Chciałem być daleko stąd. Może nawet w moim poprzednim domu cuchnącym pleśnią. Czułem jakby nic nie istniało.
Wziąłem wdech i otworzyłem oczy. Szare budynki Jastrzębskiej, kredowe rysunki i resztki skła dalej osaczały mnie. Dalej tu byłem.
- To nie jest miejsce dla mnie. Mówiłem ci to.
Cyryl pokręcił głową.
- Ukrywasz się. Ukrywasz się przed prawdą. Na Jastrzębskiej można się dobrze ukryć. Pasujesz tu. Tylko musisz im to udowodnić.
Odepchnąłem jego rękę, która przez ten cały czas spoczywała na moim ramieniu. To była prawda. Bolesna prawda. Ale nie chciałem jej usłyszeć. Nikt nie lubi słyszeć prawdy.
- Chcę być sam.
Chwilę staliśmy w milczeniu. Znów wszystko zniknęło. Nawet nie zauważyłem, kiedy Cyryl poszedł. Stałem przed drzwiami, nie wiedząc co zrobić, dokąd iść i gdzie się schronić.
To była nasza trzecia przeprowadzka od wypadku. Cyryl miał rację. Ukrywaliśmy się. Przed wszystkim i wszystkimi. To się działo z dnia na dzień. Ojciec nie pytał mnie o zdanie. Mówił, że jest już zmęczony i musimy się przenieść. I znajdował nam pierwsze lepsze miejsce do przeprowadzki. Jakimś cudem tak to wyszło, że ani razu nie musiałem zmieniać szkoły, choć przy drugiej przeprowadzce, pod koniec pierwszej klasy gimnazjum musiałem dojeżdżać dobrą godzinę autobusem. Ojciec mnie za to nie cierpiał. Ale ja nie chciałem opuszczać moich przyjaciół. Nawet jeśli byli kompletnie fałszywi, o czym się nie raz przekonałem.
Ta niedorzeczna farsa ciągnęła się pięć lat. I prawda była taka, że i ja, i ojciec chcieliśmy o tym zapomnieć, ale żaden z nas nie wiedział jak. Żyliśmy w dwóch różnych światach, dzieląc ze sobą cel, którym była ucieczka.
Aż do dziś. Do tego czasu kiedy poznałem Gwiazdkę.
Pomyślałem o jej słodko-gorzkim zapachu. O jej zarumienionych policzkach. O jej rudych włosach. O tym jaka była delikatna i jednocześnie ile bólu dostrzegłem w jej oczach.
Odwróciłem się. Nie widziałem już Cyryla. Nie było sensu za nim biec. Napisałem więc do niego wiadomość. Może się stąd wydostanę.
Ale nie zrobię tego sam.

- Gotowy do szkoły? - zapytał ojciec, niosąc w ręku talerz z kiełbasą. Był obrazem żenady. Nieatrakcyjny, gruby facet, który całymi dniami oglądał mecze, pił piwo i obżerał się mięsem.
Pokiwałem głową, nawet na niego nie patrząc. Ojciec prychnął, licząc pewnie na jakąś większą integrację. Leżałem właśnie w pidżamie na polowym łóżku, przeglądając instagrama. Gdy tylko ojciec ciężkim krokiem powędrował do sypialni i zatrzasnął drzwi, na mojej osi czasu pojawiła się jedna z moich przyjaciółek z mojej poprzedniej szkoły.
Coś mnie podkusiło, aby przejrzeć jej profil. Na jej zdjęciach była głównie ona. Potem ona z moją drugą przyjaciółką. Potem ona z prawie cała nasza gimnazjalną klasą. Ona. Ona z naszą "paczką przyjaciół". Mnie na tym zdjęciu nie było. Ona. Ona. Paczką przyjaciół. Ona. Ona i nasza wspólna znajoma.
Zajrzałem na mój profil. Zero zdjęć, na których byłem oznaczony.
Wściekle rzuciłem telefonem. Nikomu już na mnie nie zależało.
Patrzyłem się w idealnie czysty biały sufit. Podobno rzadkość na Jastrzębskiej. Gdzieś w oddali brzmiały pierwsze odgłosy wieczornych kłótni. Kwestią czasu był przyjazd radiowozu i krzyki błagające o litość.
Zacisnąłem dłoń na kołdrze. Po policzkach same poleciały mi łzy.
Jak to się stało, że wylądowałem na najbardziej patologicznym osiedlu Katowic, w małej klitce?
W mojej głowie usłyszałem łagodny, kochany głos. Ten sam, który śpiewał mi kołysanki, gdy byłem malutki.
"Jak mogłeś się tak stoczyć, mój kochany? Łamiesz mi serce."
Zawiodłem ją. Zawiodłem wszystkich.
Leżałem myśląc o tym jak wiele rzeczy w swoim życiu spieprzyłem.
Ekran mojego telefonu zaświecił się. To mnie zaskoczyło. Telefon wydawał się być wtedy taki odległy.
Wpisałem hasło i wszedłem na messengera.
Coś koło 10-15 zł
Poprawiło mi to humor.
Byłem w stanie uzbierać tyle w kilka dni. A wiedziałem, że warto.
Z sypialni ojca słychać było mecz. Pewnie siedział i zapomniał już o całym świecie. Z bijącym sercem przeszukałem kieszenie jego kurtki. Znalazłem tylko dwa złote. Nie zamierzałem szukać dalej - gdyby mnie przyłapał, źle by się to dla mnie skończyło.
Poczułem w końcu jakąś lekkość. To nic, że nie udało mi się teraz. Warto czekać. Będę próbował. Zrobię wszystko.
Od wielu lat, poczułem, że coś co robię na sens. Że może mi się coś udać. Dalej chciałem uciec, tak jak ojciec. Lecz do innego miejsca. Z inną osobą. Przed innymi ludźmi.

Bękarty JastrzębskiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz