Róża

4 0 0
                                    

Obudził mnie ucisk w czaszce. Nie wietrzyłem mieszkania od kilku tygodni i teraz panował tu zaduch. Lubiłem jego zapach. Zapach zaduchu z mieszanką potu. Zaduch z mieszanką potu. To ten zapach definiował całe moje dzieciństwo. Zazwyczaj dopełniał go jeszcze zapach smażonego mięsa - naszego najczęstszego obiadu.
Nienawidziłem tego pokoju. Nie mogłem jednak dłużej mieszkać z bratem. Jego pokój stał się w pewnym sensie jego sacrum, a ja nie byłem godzien w nim przebywać choćby z szacunku do niego. Z dnia na dzień wspomnienia pomazganej graffiti ściany i metalowej szafki bladły, ustępując codziennemu widokowi obskurnej tapety z zawieszonymi głowami ryb i saren.
  Niegdyś wujek miał w tym pokoju. Sam nie wiem po co, skoro był zwykłym leśniczym. Funkcja pokoju tłumaczyła obecność tutejszych mebli -  ciężkich szafek i biurka z ciemnego drewna, prymitywnego komputera i małego telewizora odbierającego tylko kilka kanałów.
  Pokój mnie przytłaczał. Miałem ochotę opuścić kolejny dzień w szkole - wiedziałem jednak, że to ten dzień, kiedy muszę się tam pojawić. Do tej pory taktyka wyrabiania godzin się zdawała - nie miałem problemów z frekwencją, choć od szkoły wolałem swoje interesy. Obawiałem się jak będzie teraz. Ten rok był dla mnie ważny. Nie dlatego, żebym miał jakieś specjalnie ambitne plany. Po prostu wiem, że jeśli nie zdam będzie koniec gry.
  
  Idę do szkoły, vapując z cichą nadzieją aby nikogo nie spotkać. Nie mam ochoty udawać kogoś kim nie jestem. Nie mam ochoty oglądać fałszywych mord, od których tak skrupulatnie się odcinam. Gdy zbliżam się do przystanku słyszę dyszenie.
  - Salamon! - dobiega do mnie radosny okrzyk. Gdzieś w oddali dobiega czkawkowy rechot. Bachrej, Sikora i Wróbel biegną do mnie, w rękach trzymając e papierosy. Wyglądają jak żałosna kupa gówna, w eleganckich koszulach, z wyrazem twarzy jaki okazuje się przyjaciołom. Lubię udawać ich przyjaciela. Wierzą mi i to jest żałosne i śmieszne. I napawa mnie satysfakcją.
  - Stary, jak ja cię dawno nie widziałem! - ryczy Bachrej, kładąc utłuczoną jak pulpet dłoń na moim przepoconym ramieniu.
Ci ludzie mają mnie za przyjaciela i myślą, że ja też tak o nich sądzę. Ale to gówno prawda. Nie mam przyjaciół. Nigdy nie miałem i nigdy nie będę miał. Nie są mi potrzebni. Są zbędnym balastem, w który pokłada się miłość i troskę, a to wszystko tylko po to by dostać kolejnego kopa w dupę i przekonać się jak ulotne są uczucia.
Moim jedynym przyjacielem jest mój brat. Tylko on wie co ukrywam. Gdyby było inaczej skończyła by się moja gra.

Myślał, że nikt go nie widział. Nie prawda.  Ja widzę wszystko.
Nie znam tego nowego i nie wiem co przeżył, ale widocznie słabo umie się kryć. Nie byłby w stanie żyć z tym z czym ja żyję. I tak dobrze rozegrał, skoro wiedział do kogo podbić.
Jest w drodze na przystanek. Zbliża się do zatoczki z apteką. Jeśli mi się poszczęści nikt nie zwróci na nas większej uwagi. Oglądam się za siebie. Pojedyncze siódmoklasistki, płaskie jak deski, chichoczą. Kiedy obrzucam je spojrzeniem milkną. Dobrze, że się boją, dobrze mieć respekt. Dobrze czuć władze. Jak będę chciał, nie pisną ani słówka.     
Przyspieszam kroku. Nowy ma w uszach słuchawki bezprzewodowe. Jebany bananowy dzieciak. Powinien już poczuć, lecz on nie czuje. Gdyby się tylko odwrócił...
  To trwa chwilę. Łapie go za kark. Nie krzyczy. Blednie.
  - Zamknij ryj, a nic ci się nie stanie - mówię profilaktycznie. On nie oponuję. Daje się zanieść za aptekę. Stoi tam jak słup soli.
  Sprawdzam godzinę - trzydzieści minut do autobusu. Łapię go ponownie za szyję. Nie za mocno. Chce tylko by poczuł niższość. Chce żeby mi wszystko wyćwierkał. Chce go poznać.
   Chce mu kurwa pomóc.

Gwiazdka
03.09.18

  Z nudów oglądam paznokcie podczas gdy dwie ósmoklasistki fałszują, ściskając krańce swoich spódniczek. Zawsze uważałam, że pochodzenie z Jastrzębskiej miało te zaletę, że nauczyciele nie przepadali za nami, tak więc nie kazali nam robić z siebie pajaców na tych durnych akademiach. Nagle w torebce zaczyna mi wibrować telefon.
Zaczynam się trząść. Wiadomość na ekranie bezlitośnie widnieje, czekając aż ją otworzę. Staram się zachować spokój. Gapiąc się w ekran zaciągam się dyskretnie e papierosem, tym samym który pali również Marta i Emil i ignoruje surowe spojrzenie dyrektorki.
  Patrzę na Martę niepewnie. Wiem, że ona wie. Wie tak jak wszyscy.
  Odchodzę na bok i przykładam telefon do ucha.
Posłuchaj mnie, ty mała pieprzona zdziro. Widziałem jak rozmawiasz z jakimś chłopcem. Rozmawiałaś i śmiałaś się. Tak cię kurwa rozbawił twój mały niewinny chłopczyk.
Mam ochotę cię zabić. Skręcić ci jebany kark. Patrzeć jak zdychasz. Ale cię tak kurewsko kocham. Tak kurewsko pragnę.
Dlaczego każesz mi się nienawidzić? Dlaczego każesz mi wyobrażać sobie twoją śmierć? Jaki masz w tym cel kochanie? Potrzebuję cię. Kurwa potrzebuje. A ty mnie też potrzebujesz. Dlaczego łamiesz mi serce? Wróć. Wróć do domu. Przyjdź do mnie. Błagam.
Potrzebujesz mnie. A ja potrzebuję ciebie. Nie zawiedź mnie, Hanno. Nigdy mnie kurwa nie zawodź.
Kiedy wiadomość się kończy Marta i Emil patrzą na mnie z pustym wyrazem twarzy.
  - On? - Pyta bezgłośnie Marta. Odpowiadam skinieniem głowy, udając, że skupiam się na kolejnym żenującym występie dzieciaków.  Marta trzyma mnie za rękę. Emil milczy. Wie, że to przez niego. Może czuje się winny.
  Oni wiedzą. Patrzą na moje superstary i wiedzą. Patrzą na moją torebkę z Calvina Kleina i wiedzą. Wyczuwają moje perfumy z Versace. I wiedzą. Oni kurwa wiedzą. Wszyscy wiedzą. Wiedzą i gówno z tym robią.

Bękarty JastrzębskiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz