Mój Książę

14 0 0
                                    

Gwiazdka 02.09.2018

Obudziłam się w towarzystwie znajomego uczucia suchości. Nie robiło już ono na mnie wrażenia. Tak samo nie robiło na mnie wrażenia to, że w przespałam się wczoraj z gościem, którego nawet imienia nie kojarzę. Nie wiem nawet czy mieszkał gdzieś tutaj na Jastrzębskiej.
  Nie czułam jakbym została pozbawiona godności. Ani przez tamtego chłopaka, ani przez mojego ojca. Zresztą na Jastrzębskiej godność definiuje się zupełnie inaczej.
Godność nie ma tu aż tak dużej wartości. Na dobrą sprawę, aby przetrwać najlepiej w ogóle jej nie mieć.
  Kiedy wstałam pod stopami poczułam piach. Nie posprzątałam tutaj wczoraj, mimo prośby ojca. Zakręciło mi się w głowie. Patrzyłam chwilę na moje bose stopy, próbując powstrzymać mdłości.
   Delikatnie uchyliłam drzwi. Zerknęłam na stojak na buty. Miejsce mokasynów ojca zajęły jego skórzane kapcie. Miał poranną zmianę. Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Zapowiadał się bardzo dobry dzień. 
  W kuchni zostały tylko resztki czerstwego chleba. Typowo. Nawet dobrze się składa, pomyślałam, wyciągając z suszarki patelnię na naleśniki.
  Włączyłam kuchenne radio, podarowane nam lata temu przez dziadków, z okazji ich przeprowadzki. Włożona przez ojca miesiąc temu płyta "Iron Maidena" zaczęła grać.
   Wbiłam jajka, wlałam mleko i wsypałam mąkę. Otworzyłam skrzypiące szafki kuchenne, w których trzymaliśmy dosłownie wszystko. Szukając na oślep miksera, natknęłam się na kilka moich foremek z czasów dzieciństwa, pudełko z bombkami świątecznymi i zardzewiały śrubokręt taty. Wszystko brudne, zakurzone i zapomniane. Przynajmniej nie mieliśmy karaluchów jak niektórzy. Albo szczurów.
    Włożyłam pierwszą porcję ciasta na patelnię. Otworzyłam nasze kuchenne okno z zalepioną kartonem dziurą. To było tego lata. Samuel postanowił pokazać Eddiemu, Sikorze i Robertowi "jak się bawić". No i się zabawili wybijając szyby w oknie. Potem odpalili fajerwerki. I podpalili szopę. Następnego dnia ponoć nic nie pamiętali. Wiem, że przez nich zmarło jakieś niemowlę. Ale tu nikt nie dba o dzieci. Podobno nawet policja się tym nie zajęła - ważniejsza była ta nieszczęsna szopa, której już nawet przed podpaleniem więcej nie było niż było.
    Na trzepakach i na chodniku, przy suchym jak narazie basenie, bawiły się tłumy dzieciaków. Była dopiero ósma, ale nikt o to nie dbał. Dzieciom nie wolno było siedzieć w domu, więc latały w bluzkach po starszym rodzeństwie, w przetartych sandałach i z gilami do pasa. Co jakiś czas jakieś przewróciło się na rowerku i zdzierało sobie bezcenne kolana, więc darło się w niebo głosy, dopóki ktoś z balkonu nie kazał mu się zamknąć. Jak któremuś wypadł ząb to też było wielkie poruszenie, ale tylko na chwilę, dopóki leciała krew. Potem ząb ginął w śmieciach. Tu się nikt nie bawił we wróżki zębuszki.
   Jakieś rozklekotane auto zaparkowało ja naszym parkingu. Przyjechali pewnie z działek - jedynego miejsca, gdzie rodziny z Jastrzębskiej wyjeżdżały na wakacje.
    Facet w dresie wyszedł z auta i zaczął rozpakowywać równie rozklekotane co auto walizki. Z tylniego siedzenia wyskoczyły dzieciaki - chłopiec i dziewczynka. Był między nimi może rok różnicy. Chłopiec był w samych majtkach i crocsach. Cały czas ciągnął za warkoczyki siostrę, która szybko odwdzięczyła mu się kopem w jaja. Matka tej dwójki wyjęła ich młodszą siostrę, która wiła się na wszystkie strony, kopiąc matkę w ogromny, ciężarny brzuch.
   Zazdrościłam im, że nie byli sami w tym całym pierdolniku, chociaż pewnie nienawidzili siebie nawzajem. "Chciałabym mieć rodzeństwo" przeszło mi przez myśl. Chwilę później, nieświadomie pomyślałam, że przecież je mam. Po tym policzkach poleciały mi łzy. Kurwa.
   Przewróciłam naleśnika na drugą stronę. Po co? Po co gdybać. Liczyło się tu i teraz. Bruce Dickinson śpiewał:
    "Lubię myśleć, że kiedyś umrę
     Dostanę kolejną szansę"
Tak. Zdecydowanie lubiłam myśleć, że umrę. Lubiłam wyobrażać sobie, że kiedyś skończę życie, może zeżarta przez karaluchy. A moim ostatnim wspomnieniem będzie dym papierosowy. I myślałam tak tylko po to, aby po chwili skakać ze szczęścia, bo na przykład znalazłam bezcenne dwadzieścia złotych. Tak właśnie leciały dni na Jastrzębskiej. Raz na wozie, raz pod wozem.
    Właśnie kończyłam jeść naleśniki z przeterminowanym drzemem, kiedy na moim telefonie pojawiła się wiadomość od Marty.
    Czekam na cb na ławce
    Odłożyłam talerz do przepełnionego zlewu nad którym goniły się muszki owocówki. Szybko umyłam zęby, pomalowałam rzęsy i brwi. Niedokładnie uczesałam włosy. Popatrzyłam na moje brudne od przedwczorajszego błota superstary. Nie wyglądały zbyt dobrze. Położyłam je na kuchennym blacie, tuż obok chlebaka z czerstwym chlebem. Omijając stos naczyń zaczęłam obmywać buty. Stwardniałe błoto ozdabiało pobrudzone maziami talerze. Wzięłam gąbkę - możliwe, że tą samą, którą myłam naczynia dobry tydzień temu i zaczęłam dokładnie myć buty. Superstarów zazdrościli mi wszyscy. Bolała mnie tylko świadomość, że wiedzieli, w jaki sposób namówiłam ojca, aby mi je kupił.
   Potem szybko wyszłam z domu, mając przy sobie tylko klucze, telefon i podarte dziesięć złotych. Zeszłam na plac, omijając rozwrzeszczane bachory robiące sobie wyścig na hulajnogach. Możliwe, że któraś z nich należała kiedyś do mnie. Hulajnogę wyrzuciłam jak miałam dziesięć lat, a na śmietnikach na Jastrzębskiej nic się nie marnuje. Jakiś dzieciak chciał mnie wyminąć, lecz w rezultacie natrafił na jakąś niewypukłość na chodniku i się wywrócił. Do moich uszów dotarł nieznośny dźwięk płaczu.
   - Przestań wyć - rzuciłam od niechcenia. Dzieciak wydarł się jeszcze głośniej.
Poszłam za mój blok - rzekomo najspokojniejszą część na Jastrzębskiej - gdzie było kilka ławek i lasek, ze sławetną stodołą. Marta siedziała tam blada skupiając się na telefonie.
  - Hej baby - powiedziała Marta - Emil nam poszedł po lody.
  Usiadłam na ławce.
   - Chcesz szluga?
    Kiwnęłam głową. Marta zachichotała.
   - Rozmowna dziś jesteś.
   Odpaliłam papierosa.
   - Ten twój chłoptaś ponoć się o ciebie pytał.
   Wzruszyłam ramionami. Zaciągnęłam się dymem papierosowym.
  - Skąd on w ogóle jest?
   - Kuzyn Roberta. Mieszka gdzieś na działkach. Jego rodzina ma jakieś problemy finansowe.
    Skinęłam głową. Marta objęła mnie jedną ręką.
    - Ojciec?
    - Jebać to wszystko.
     Marta wypuściła szarą chmurę dymu.
    - Dziadkowie coś mówili jak mnie doczołgałaś?
    Kiwnęłam przecząco głową.
     - Spali. Mieliście otwarte drzwi. Przypominaj im o tym.
     Również pokiwała głową. Na Jastrzębskiej tak właśnie wyglądały najszczersze rozmowy - pełne milczenia. Bo wszyscy wiedzieli co się działo. Tylko nikt nie chciał mówić.
    - Hej, dziewczęta - usłyszałam znajomy głos. Przyszedł Emil z trzema lodami zapakowanymi w żółty papierek.

Bękarty JastrzębskiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz