5. Chwilowe szczęście

22 6 0
                                    

- Dzień dobry, kochani - przywitała się Cecilia, wchodząc do klasy. Nie czekając na odpowiedź zapisała na tablicy temat i sprawdziła obecność.

Mój wzrok co chwilę wędrował za okno. Nie byłam skupiona, bardziej interesował mnie widok za oknem. Czyste, błękitne niebo, bez grama chmur...

- Samuel Skave? - wyczytała po chwili, a ja dopiero teraz zauważyłam, że obok mnie go nie było. I nie ma nigdzie.

- Nie ma! - krzyknęłam uradowana, uderzając dłonią w ławkę. - Tak! - westchnęłam, szczęśliwa, że chociaż jednego z problemów dzisiaj nie ma.

Cecilia spojrzała na mnie spod byka i czytała dalej.

- Sheilary McKenzie? Jest - spojrzała na mnie z ukosa i czytała dalej.

Na mojej twarzy cały czas znajdował się uśmiech, znowu wyjrzałam za okno. Lecz radość moja nie trwała długo, gdyż w pewnym momencie odezwała się nauczycielka.

- Tak jak mówiłam, dziś zrobimy projekt. Ty, Sheilary, też - mrugnęła do mnie. Uśmiech spadł mi z twarzy rozbijając się o podłogę.  - Dobiorę was w grupy i każda wybierze lidera, jasne? Następnie po obgadaniu informacji z członkami grupy, wybierzecie temat projektu. Zrozumieliśmy się? - zapytała, siadając jednym pośladkiem na biurku. Wszyscy kiwnęli zgodnie głowami, a do klasy nagle wpadł zmachany Samuel. Humor jeszcze bardziej mi się zepsuł. Super, po prostu SUPER.

- Przepraszam za spóźnienie, zgubiłem się - powiedział, ciężko dysząc i siadając obok mnie. Wzrok nauczycielki powędrował na mnie.

- Nie oprowadziłaś go po szkole, Sheily? - zapytała unosząc jedną brew. Pokręciłam przecząco głową. Już chciałam się wytłumaczyć, gdy uprzedził mnie chłopak siedzący obok mnie.

- Nie miałem wczoraj zbytnio na to czasu - zrobił minę niewiniątka. - Wie Pani... papiery, dyrektor, nowe miejsce i te sprawy. - wzruszył ramionami, a do moich nozdrzy dostał się zapach papierosów.

Nie zgubił się, skubany. Na fajeczce się było. To by było niemożliwe, aby nie zapamiętał chociażby połowy tej szkoły, chodząc za mną wczoraj krok w krok. Skubaniec.

Parsknęłam rozbawiona tym jak gładko szło mu kłamanie. Mnie też tak wczoraj kłamał?

- Dobrze, miejmy nadzieję, że Sheily dzisiaj Cię oprowadzi, a teraz przejdźmy do projektu... - zaczęła nam tłumaczyć na czym polega cała akcja, a zaś dobrała nas w trzyosobowe grupki. - ...Lili, John i Katty i ostatnia grupa to Sheily, Rin i Samuel - powiedziała złośliwie.

No tak. To było przecież do przewidzenia... Musi mi zawsze jakoś dopiec. Złośliwa, chamska arogancka...

- Shei, będziesz miała przynajmniej czas na oprowadzanie Samuela po szkole oraz wprowadzenie w panujące tu zasady, więc przestań kląć na mnie w myślach - uśmiechnęła się i zapisała na tablicy kilka tematów.

- Zajebiście... - mruknęłam.

- Do wyboru macie... - zaczęła tłumaczyć nauczycielka, lecz nie słuchałam jej. Mój wzrok powędrował za okno, a myśli zaczęły błądzić po mojej głowie.

~*~

- Hej! Sheily, zaczekaj! - Usłyszałam za sobą radosne nawoływanie. Odwróciłam się, spoglądając na chłopaka, biegnącego w moją stronę. Rin.

Lubiłam go, nie był taki zły, za jakiego można go uważać. Był miły i troskliwy, choć los postanowił, że sobie z niego zakpi. Rin był wpół sierotą, jego matka umarła przy porodzie. Choć Rin nigdy jej nie widział, mówią, że jest do niej ogromnie podobny. Dlatego właśnie Rin farbuje sobie włosy na krwistą czerwień, nosi czarne soczewki oraz ma tysiące tatuaży. Z wyglądu odstrasza, lecz kiedy się go pozna, można śmiało stwierdzić, że jest silnym i zajebiście mądrym człowiekiem. Czasami patrząc na niego czuję zazdrość. On podniósł się po stracie bliskiej osoby, żyje dalej, uśmiecha się i jest w chuj optymistycznym chłopakiem. A ja? Minął rok od mojej straty, a ja dalej nie mogę się pozbierać. Nie jestem tak silna jak on, choć co dzień przywdziewam maskę obojętności, jestem słaba. Czego o nim nie można powiedzieć. A może jest taki silny, gdyż nigdy nie poznał swojej matki? Może nawet nie wie co stracił?

- Sheila? Halo, ziemia do Sheily - usłyszałam nagle jego śmiech i zauważyłam jego machającą przed moja twarzą rękę. Potrząsnęłam głową i uśmiechnęłam się. Rin jest jedyną osobą do której uśmiechałam się bez choćby nici fałszu. - Pytałem się kiedy i gdzie robimy projekt.

- Nie wiem, to ty jesteś liderem - wzruszyłam ramionami i odwróciłam się do niego z uśmiechem.

- Czemu ja? - zarechotał i oparł się ramieniem o ścianę.

- A ja wiem? - zaśmiałam się, zdejmując maskę obojętności. Przy nim nie muszę udawać. W jakimś stopniu się rozumiemy. On stracił, ja straciłam. - Może dlatego, że lider powinien być silny, mądry i zajebisty, a Ty taki właśnie jesteś? - zmrużyłam oczy, szerzej się uśmiechając.

- A Ty niby nie posiadasz tych cech? - uniósł zabawnie brwi.

Już chciałam odpowiedzieć, gdy za Rinem, na horyzoncie ujrzałam tego cymbała z mojej ławki.

- Em, jutro o tym projekcie pogadamy, okej? Muszę już iść, pa - powiedziałam patrząc przez jego ramię i odwróciłam się, biegnąc w jak najdalszy zakątek tej szkoły.

Usłyszałam jeszcze jego niewyraźne "okej, pa?" i zdezorientowane "A ona gdzie tak leci?" Samuela.

Jak najdalej od problemów, Samuelu. Jak najdalej od Ciebie.

I tak będę musiała z nim pogadać, wytłumaczyć zasady i objaśnić sprawy projektu. Nie wymigam się od tego przecież. Ale mogę to odwlec.

~*~

No, kaktusy... Rozdział poprawiony 💙❤🌵

venomous heart || gruntowa korekta (Zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz