1. prawie stłuczona filiżanka

504 24 37
                                    

Mycroft chlubił się swoją anielską cierpliwością, bardzo przydatną w pracy ambasadora, teraz stosowaną wobec wiecznie niepunktualnej Eurus; miała być na lotnisku kwadrans temu.

Zdążył już napisać trzy wiadomości z wyrzutami, gdy na parkingu zaszurały opony i właśnie ona wyszła z ciemnego, eleganckiego samochodu. Ubrana po cywilnemu (tak przynajmniej wyglądała niepodejrzanie, albo chociaż mniej podejrzanie), drobna, ciemnowłosa — dziedzictwo Holmesów, fizyczne oraz intelektualne, odbiło się na niej w całości.

— Braciszku ulubiony — wyciągnęła ramiona, żeby ostrożnie go przytulić i zaraz potem odsunąć, żeby przyjrzeć się uważniej. Mycroft wyglądał na przygniecionego czterema latami spędzonymi za oceanem, zwłaszcza jeśli musiał się codziennie użerać z mało kompetentnymi urzędnikami. Tęsknił za Anglią, znajomym zarysem Parlamentu, herbatą, nawet za rodzeństwem. — Stany musiały się strasznie potraktować, zero kultury.

— Nic nie mów, w tej chwili jedyne co chcę, to odpocząć. Nie masz pojęcia, jak bardzo męczy bycie ambasadorem.

— Nie wiedziałam, że wieczne popijawy są męczące — Eurus uśmiechnęła się złośliwie, otwierając drzwi. — No, ale teraz jesteś bohaterem, bo zażegnałeś kryzys. Wsiadaj, jedziemy do domu.

Wnętrze auta pachniało skórą i odświeżaczem. Kompozycja może prosta, ale tak znajoma, prawie jak faktura oraz uczucie przełykania tabletki nasennej. Był pewien, że ma na palcach odciski od zapinania eleganckich koszul i spinek do mankietów, a teraz przez miesiąc będzie się budził wciąż z uczuciem ciężaru państwa na ramionach. Na szczęście jedyne, do czego może tutaj użyć taktyk negocjacyjnych to zmuszenie — przekonanie — Eurus do niewsypywania sobie do herbaty ogromnej ilości cukru.

W jej jasnych oczach igrały niebezpieczne iskierki. Czy zwyczajne, gotowe na wyzwania, czy znów spowodowane czymś bolesnym, nie wiedział, mógł więc tylko czekać na wybuch, za jedyną wskazówkę mając tykanie bomby.

Czy to czas na niezręczne pytania?

— Czy Sherlock...?

— Dwa razy — odparła szybko, wpatrzona w drogę. Głos jej drżał. — John się nim zajął, są na Baker Street. Wcześniej byli w szpitalu. Gdyby nie John, Lestrade i Molly... — pokręciła głową. — Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. Sherlock traktuje ich jak powietrze, chyba, że czegoś potrzebuje, a oni nadal się o niego troszczą. Nie wiem, jak sobie poradzimy bez nich.

— Nie będziemy mieć wyboru. Porozmawiam z nim, jak wrócę. Odpoczynek może poczekać, pojedziemy najpierw do nich. Musi się w końcu nauczyć, że nie możemy całe życie skakać dookoła niego.

Mycroft przymknął oczy z irytacją; Sherlock, najmłodszy z całej trójki, równie bystry, ale z ciągotami do eksperymentów także na sobie, zwykle źle wychodził na swoich zabawach. Ile razy on sam albo Eurus znajdowali nieszczęśnika w bocznej uliczce, naćpanego i półprzytomnego, i wieźli go do szpitala. Gdy Mycroft był za granicą, tę rolę przejęła druga z rodu. Minęło trochę czasu, zanim Sherlock przestał stawiać opór, bo nie rozpoznawał dotyku dłoni albo głosu, bo nie należały one do starszego brata, który zawsze go zbierał w całość, nawet jeśli paskudnie się potłukł, a odłamki zaścielały kostki brukowe jak rozbite lustro.

— Sherl to straszny idiota, wiesz? Trochę jak twoje rybki, tylko one nie mają rekina, któremu pchają się do paszczy — rzuciła, nie spuszczając oczu z drogi.

— Porozmawiam z nim, zostaw go mnie. Zasłużyłaś na odpoczynek. — Dobrze, że nie dodał odruchowo-strategicznego przysłużyłaś się całej Wielkiej Brytanii. Równie dobrze mógłby zagrozić tytułem szlacheckim i chociaż życie dalej jako lady Eurus Holmes byłoby szalenie ciekawe, nie mogłaby wtedy poświęcać się całkowicie swoim ulubionym rozrywkom.

many happy returns ☂︎ sherlock bbcOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz