Rozdział 2

1.1K 54 59
                                    


Szybko zamrugałam oczami, gdy moje powieki znów zaczęły się lepić i zamykać. Zmęczenie brało nade mną górę i nie mogłam opanować się od ciągłego ziewania. Całą noc monitorowałam stan chłopaka i ocierałam jego spocone czoło, bo dopadła go gorączka. Widziałam, jak bardzo się męczył, chociaż wcześniej w ogóle nie okazywał bólu, co zdziwiło mnie. Z raną postrzałową był w stanie udawać, jak gdyby nigdy nic, nie pokazując po sobie tego nawet na chwilę.

Jego opatrunek był jak zrobiony przez dziecko. Niedbale owinął brzuch bandażem, a gdy go odwiązywałam, był już cały zakrwawiony. Nie założył nawet gazy ani nie oczyścił rany. Zorientowałam się o tym, gdy zobaczyłam, że butelka od alkoholu nie jest jeszcze naruszona. Zaopatrzyli nas w jedną apteczkę; z jednym bandażem. Który zużył chłopak! Nie mogłam uwierzyć w jego bezmyślność. Mógł komuś powiedzieć. Były tu aż dwie córki lekarek, znanych na całej Arce!

W wyniku tego wszystkiego nie spałam od ponad dwudziestu godzin, a mój organizm wciąż był słaby po wcześniejszym omdleniu( o którym dowiedziałam się od Octavii; uderzyłam w panele przy wejściu w Atmosferę, bo zostałam na dolnym pokładzie cała we łzach, zamiast zająć miejsce. Na szczęście miałam tylko rozbity łuk brwiowy). Operowanie chłopaka pozbawiło mnie reszty sił. Jednak nie spuszczałam Bellamy'ego, nawet na sekundę z oczu, z obawą, że zrobiłam coś źle. Niemal namacalny głód nie wspomagał mojego samopoczucia. Jedzenia nie miałam w buzi od ponad trzydziestu. Na szczęście napiłam się trochę wody. Dawałam radę

Nie zdążyłam nawet obmyć rąk, więc te były wciąż ubrudzone, zaschniętą już krwią. Oczy znów mi się zamknęły, jednak ja nie oponowałam i szczelniej opatuliłam się skórzaną kurtką.

Parę minut odpoczynku mi nie zaszkodzi... prawda?

Sen wziął mnie w swoje objęcia, jednak zostałam z niego wybudzona przez męski głos.

Przestraszona zerwałam się z krzesła, które przewróciło się z hukiem. Rozejrzałam się po pomieszczeniu spłoszonym wzrokiem. Potarłam skronie, uświadamiając sobie, że to czarnowłosy przebudził się i pytał mnie o coś.

- Podasz mi koszulkę? - ponowił, jednak ja przyglądałam mu się ze zdenerwowanym wyrazem twarzy. Nie mogłam skupić wzroku w jednym punkcie. - Wiem, że podobam ci się topless, ale cholernie tu zimno - zażartował.

Potrząsnęłam głową, odganiając mroczki. Krew szumiała mi w uszach, ale zignorowałam to. Tak reagował mój organizm, na zbyt szybkie wstanie, jednak siadanie wydało mi się w tym momencie nieodpowiednie. Zaczęłam wkładać rzeczy, które wcześniej w pośpiechu wyrzuciłam na blat, do apteczki, starając się znormalizować oddech.

- Użyłam jej na bandaże - wytłumaczyłam. Z połowy szarej koszulki, z których i tak nie miałby pożytku, podarłam i odłożyłam do apteczki. Jeśli wciąż będziemy tacy lekkomyślni, napewno nam się przydadzą.

Nasze spojrzenia skrzyżowały się. Jego brązowe tęczówki lustrowały moje ciało, na co westchnęłam. Chłopak uniósł brew z rozbawieniem.

- Jesteś ciekawą osobą - stwierdził i podparł się na łokciach, aby potem zwiesić nogi z krawędzi stołu.

- Nie powinieneś jeszcze wstawać. - Szybko zaoponowałam, zatrzymując go ruchem ręki i karcącym wzrokiem, jednak on tylko wzruszył ramionami. Kompletnie zignorowałam jego głupią gadaninę.

- Nie mam na to czasu.

- Zostałeś postrzelony, wiesz? - uświadomiłam mu.

Zeskoczył ze stołu, czemu towarzyszył głuchy stukot ciężkich butów, uderzających o podłogę kapsuły. Wzdrygnęłam się na ten dźwięk. Zarzucił na ramiona skórzaną kurtkę, która znajdowała się na ziemi. Zaczął kierować się w kierunku drabinki, ale zastąpiłam mu drogę.

Nadzieja|| Bellamy BlakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz