1

338 23 8
                                    


Francja, Wtorek

6 stycznia 2015r.

Luwr, Katedra Notre-Dame, Łuk Triumfalny, Avenue des Champs-Élysées. Loara przecinająca miasto, Lazurowe Wybrzeże i Alpy ze szczytami otulonymi białym śniegiem, który nigdy ich nie opuszczał; leżał, wiernie przytulając je przez cały rok.

— ...i jak, wypocząłeś już? Kiedy wracasz? — Szatyn wpatrzony w krajobraz za oknem zignorował głos Andego rozbrzmiewający się w słuchawce. Paryskie uliczki rozpościerające się przed nim za każdym razem pochłaniały coraz więcej jego uwagi. W oddali majaczyła Wieża Eiffla, gdzie spacerował chyba codziennie, zawsze tak samo zachwycony, wstrzymując oddech, kiedy mierzył wzrokiem Żelazną Damę.

— Trzysta dwadzieścia cztery metry... — mruknął pod nosem.

— Co? Felix! – Andy westchnął ciężko. — O rany, słyszę to za każdym razem. Muszę powiedzieć twoim rodzicom, żeby przestali wynajmować hotele z widokiem na tę przeklętą wieżę.

— Ona nie jest przeklęta, ona jest piękna — fuknął. — Stary, tęsknię...

— Ja te...

— ...za Brazylią — kontynuował, niewzruszony faktem, że jego przyjaciel chciał coś powiedzieć. — Wiesz, jak tutaj jest zimno? Ledwo dziesięć stopni, ale jest styczeń... co w sumie nie zmienia faktu, że myślałem, że zamarznę. O, super, jeszcze zaczął padać deszcz — jęknął.

Andy próbował nadążyć za tokiem myślenia przyjaciela. W tle słychać było hałas i szum, a po chwili poleciała cicha wiązanka przekleństw.

— Żyjesz? — spytał, z każdą sekundą coraz bardziej powątpiewając w ten fakt.

— Tak, tak — dobiegło go ciche mruczenie, a potem znowu coś zahałasowało. — Andy, podnieś mnie.

— No niby jak? — zaśmiał się.

— Co za kretyn zostawił to w tym miejscu — burknął pod nosem. — A co do twojego pytania, to będę w Sao Paulo w sobotę.

— Idziemy potem na deski?

— Pewnie — powiedział. — Jak odeśpię.

Felix rozmawiał jeszcze przez chwilę z przyjacielem, zapewniając go co najmniej dziesięć razy, że wszystko jest w porządku i że czuje się dobrze. Andy zdawał się go nie słyszeć albo specjalnie ignorować, ale szatyn w pewnym momencie swojego życia przywyknął do tego i ze spokojem, po raz jedenasty, powtórzył:

— Wszystko jest okay, Andy. Jakby co, to zadzwonię. Nawet w środku nocy i nad ranem. — Po tych słowach pożegnał się z przyjacielem i położył na łóżku.

Za trzy dni będzie w samolocie, będzie z powrotem w Brazylii, w słonecznym Sao Paulo, znowu przy znajomych. Lubił jeździć z rodzicami na wakacje, ale fakt, że nie znał tutaj nikogo zawsze go paraliżował; nie wiedział, co zrobić, gdy będzie miał jakiś problem, do kogo zadzwonić, do kogo zwrócić się o pomoc. Znał język, którym posługiwali się mieszkańcy tego kraju, ale to nigdy nie pomagało. To coś ściskało go za płuca, uderzając idealnie w splot trzewny. Nakładało na niego klatkę, z której nie mógł się wydostać, w której nie mógł się poruszyć nawet o milimetr. 

Baby it was real and we were the bestOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz