2

257 17 13
                                    


Sao Paulo, Niedziela

11 stycznia 2015r.

Z Andym umówił się na dziewiątą, jednak mieszkał już trochę w Brazylii, by wiedzieć, że przyjaciel najpewniej będzie na miejscu około jedenastej. Nie miał mu tego za złe, był to raczej zwyczaj tego kraju, aniżeli negatywny nawyk samego bruneta.

Po mieście jechał powoli; odpychał się nogą co kilkanaście metrów i zręcznie wymijał przechodniów. Ciało i umysł kusiło go za każdym razem, gdy widział poręcz schodów. Miał przed oczami obraz siebie wykonującego pięknego slide'a i ludzi, którzy patrzyli na niego z zachwytem i nutką zazdrości, po tym jak perfekcyjnie wylądował i odjechał dalej, nawet nie zwracając na nich uwagi, traktując to jako coś normalnego, zwyczajnego. Jak codzienność.

Szczątki rozumu krzyczały jak oszalałe, że to pierwszy raz od dwóch tygodni, kiedy postawił nogę na desce i osiągnął taką prędkość, a złamanie otwarte w centrum miasta nie mogło dobrze się skończyć. Takie rzeczy nigdy dobrze się nie kończyły.

Wiatr wiał delikatnie, muskając go po twarzy i szarpiąc jego przydużą koszulką. Rozwiewał pojedyncze loki długich, brązowych włosów, które jakimś cudem wydostały się spod czapki z prostym daszkiem. Włosy Felixa zakręciły się dzisiaj niesamowicie, a szatyn nie przepadając za takim stanem rzeczy, postanowił schować je pod nakryciem głowy. Wiedział doskonale, że za kilka godzin znajomi ściągną jego czapkę i staną na samych czubkach palców, wyciągając ręce w górę i śmiejąc się przy tym wesoło, jednak nie miał im tego za złe – sam robił podobnie z osobami niższymi od siebie.

W skateparku zawsze czuł się... wolny. Otaczali go dobrze znani mu ludzie, normalnością było, że znał imiona wszystkich i był w stanie przeprowadzić z nimi swobodną konwersację. Był wręcz pewien, że dwa tygodnie jego nieobecności niczego nie zmienią. I być może to ta pewność siebie sprowadziła go na dno w tamtym momencie, kiedy stał, przyglądając się nowym twarzom, ze zdziwieniem wymalowanym na swojej własnej. Nie mógł rozpoznać nikogo, czuł tylko powoli zakradający się paraliż, który nałożył klatkę na płuca i ścisnął jego drobną postać w swoich metalowych objęciach.

— O, Felix! — Z oddali dobiegł go głos Andego.

Próbował poruszyć się, jednak jego wzrok zawiesił się na grupce nastolatków, znajdujących się dosłownie kilka metrów przed nim. Rozmawiali, śmiejąc się co jakiś czas, a szatyn nie mógł opanować wrażenia, że to on jest obiektem ich żartów.

Ożył, kiedy przyjaciel położył mu rękę na ramieniu.

— Cześć — mruknął niemrawo. Andy patrzył na niego przez chwilę, a potem uśmiechnął się pokrzepiająco.

— Wybacz, że ci nie powiedziałem... — zaczął, zakładając ręce na szyję. Robił tak za każdym razem, kiedy był zdenerwowany lub czuł się niezręcznie, czyli właśnie teraz, sekundę po tym jak uderzyła go świadomość, że zachował się nie fair w stosunku do Felixa. — ... ale musisz kogoś poznać. A nawet kilka osób.

Świetnie, myślał Felix. Jak dobrze, że mnie uprzedziłeś!

Andy przygryzł wargę i złapał go za rękaw obszernej koszulki, kierując się w stronę większego zbiorowiska ludzi.

— To Mike. — Wskazał na bruneta siedzącego po lewo. Felix patrzył na niego z przerażeniem, a on uśmiechnął się tylko i pomachał mu delikatnie. — Dalej Tony, Dave, Jack...

Szatyn lustrował kolejnych nastolatków wzrokiem. Na ich twarzach wykwitały łagodne uśmiechy, które sięgały aż do szczęśliwych, pogodnych oczu. Nie wyglądali źle, nie byli przerażający, a on mimo to był spanikowany i na myśl nie przychodziło mu nic innego, jak tylko odwrócenie się i odjechanie. Wątpił, że ktokolwiek goniłby go, więc wydawało się być to całkiem niezłym wyjściem w obecnej sytuacji.

Baby it was real and we were the bestOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz