7

172 12 24
                                    


Sao Paulo, piątek.

13 lutego, 2015r.

Felix szedł w dosyć szybkim tempie w stronę skateparku. Tym razem nie było strachu, kiedy mijał tłumy, nie było paraliżu. Czuł wyraźnie każdą część ciała i gniew, który płonął żywym ogniem w jego wnętrzu. Miał wrażenie, że jest panem tego świata; że nic nie jest w stanie go zatrzymać.

Do momentu, w którym zobaczył jego.

Stał między znajomymi, patrząc się tępo w jego postać, a kiedy ich spojrzenia wreszcie spotkały się, jedyne słowa, które cisnęły mu się na usta to: „Leoś, proszę, powiedz, że to nie jest prawda, że oni kłamią."

— Dzień dobry, Felix — powiedział niemrawo, a wszystkie twarze zwróciły się w jego kierunku.

Szatyn poczuł jak kręci mu się w głowie; zamknął na chwilę powieki i wziął głęboki oddech.

— Dzień dobry, Leo — odpowiedział i rozejrzał się dookoła z nieukrywanemu żalem.

Dlaczego to on zawsze dowiadywał się ostatni? Dlaczego?

— Wytłumacz mi to — rzucił, czując, że chociaż tyle mu się należało.

— Ja... — zaczął nieśmiało Leo — duszę się tutaj, Felix, duszę. Więcej tak nie mogę – dodał bardziej stanowczo. — Dobrze wiesz, że tam będę miał więcej możliwości.

— Mhm — mruknął w odpowiedzi. — Pewnie. — Wzruszył ramionami i odwrócił się.

Nie mógł w to uwierzyć. Liczył na coś więcej z jego strony niż słabą wymówkę, wciskaną wszystkim dookoła, która w istocie nie tłumaczyła nawet powodu jego przeprowadzki. Najwyraźniej troszkę się zapędził. Nigdy nie był i nie będzie nikim wyjątkowym, a już na pewno nie dla niego.

Tuż przy wyjściu poczuł jak ktoś łapie go za ramię i wręcz rzuca nim o najbliższą ścianę. Ból przeszywający jego klatkę piersiową był tak silny, że wiedział, że nie obejdzie się bez złamanych przynajmniej dwóch żeber.

— FELIX! — wydarł się. — Możesz przestać?! O co ci chodzi?! Dobrze wiesz — krzyczał dalej — że tam jest tysiąc raz lepiej niż w tym zasranym mieście! Mam tego wszystkiego dosyć, tego otoczenia tych ludzi — dodał już odrobinę ciszej.

— Nie no, rozumiem – wymamlał bez grama przekonania. — Na co w sumie jeszcze czekasz? Leć.

— CZEGO TY CHCESZ?! — ryknął, łapiąc go za koszulkę.

— Ciebie — ledwo z siebie wykrztusił, będąc zaskoczony nagłym przypływem odwagi. Ale skoro więcej mają się nie zobaczyć — to jakie to miało znaczenie? Prawdopodobnie żadne.

Na odpowiedź, swoją drogą, nie musiał długo czekać; była równie bolesna jak fakt, że to już najpewniej koniec.

Trzeba przyznać, że prawy sierpowy był przez Leo wymierzony idealnie.

— Przepraszam — zawył, opierając głowę na ramieniu Felixa.

Szatyn nie odepchnął go; chwilę zajęło mu dojście do siebie, ale potem wtulił nos w jego szyję, obejmując rękoma w pasie.

Mimo wszystko, nie chciał się na niego gniewać. Pragnął zapamiętać go jak najlepiej – jako wiecznie szczęśliwego i uśmiechniętego chłopca, który nie potrzebował alkoholu i całej reszty innych używek, żeby poczuć się lepiej. Żeby chociaż móc wstać rano z łóżka.

Tak bardzo chciał w to wierzyć.

Ale Leo nawet przez sekundę nie był osobą, którą Felix myślał cały czas, że jest.

Baby it was real and we were the bestOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz