3

148 14 2
                                    

Sao Paulo, środa

21 stycznia 2015r.

Słyszał śpiew ptaków za oknem i głośno śmiejące się dzieci, biegające po osiedlu. Słyszał gałęzie, które smagane przez wiatr, uderzały o parapet oraz jego rodziców, prowadzących ożywioną rozmowę w salonie w akompaniamencie reklam telewizyjnych. Niestety, słyszał również szybkie kroki stawiane na kolejnych stopniach schodów i w tym momencie zaczął żałować, że nie był głuchy.

Drzwi do jego pokoju otworzyły się i z impetem odbiły się od ściany. Zaklinał wszystko, żeby osoba, która to zrobiła, nie odezwała się słowem, popatrzyła na jego sylwetkę rysującą się pod kołdrą i nie zauważając żadnego ruchu, uznała po prostu, że jest m a r t w y i opuściła to pomieszczenie. Ale tak się nie stało.

— Wstawaj. — Usłyszał, ale nawet nie drgnął. Wstrzymał oddech, zacisnął niemożliwie mocno powieki, a dłońmi kurczowo trzymał się prześcieradła.

Kolejne kilka kroków.

— Felix! — Andy wydarł się i ściągnął z niego kołdrę. — Możesz mi wyjaśnić co ty robisz?

— Nie. — Jego krótka i ignorancka odpowiedź była niczym drewno dorzucone do ledwo tlącego się płomienia; wznieciła ogień złości w przyjacielu, który z czasem zamienił się w głęboką frustrację spowodowaną własną niemożnością.

Felix przez chwilę szarpał się z przyjacielem, chcąc odzyskać swoją pościel, jednak tamten rzucił ją na drugi koniec pokoju. Zrezygnowany brunet z powrotem położył się, schował twarz w dłoniach i westchnął ciężko.

Tymczasem na materac wskoczył kot; biały z umaszczeniem typu point, rodowodowy kot syjamski o parze dwóch niesamowicie niebieskich oczu, które patrzyły teraz zatroskane na właściciela. Podreptał w jego kierunku, wyznaczając sobie drogę przez brzuch i klatkę piersiową, po czym puknął go łapką w nos.

Andy uśmiechnął się, patrząc na tę sytuację, jednak w jego uśmiechu jak i późniejszych wypowiedziach można było doszukać się odrobiny bólu i żałości, które wywołane były przez ostatnie zachowania jego przyjaciela.

— Dlaczego nie odbierasz telefonu? — Przysiadł na skraju materaca, obserwując jak Felix powoli i bardzo dokładnie głaskał kotka, a tamten mruczy zadowolony. — Dlaczego mi nie odpisujesz? Ignorujesz mnie. Jesteś na mnie zły? Zrobiłem coś nie tak? Czemu się ode mnie odwróciłeś? Dlaczego zawsze mi to robisz?

Felix spuścił wzrok.

— Mônica chciała się z tobą zobaczyć — rzucił bezwiednie Andy. — Nie mogła dodzwonić się do ciebie, dlatego zaproponowała...

— Idź stąd — przerwał mu niespodziewanie i popatrzył w oczy. — Proszę.

Przyjaciel otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, jednak tylko westchnął ciężko i nawet się nie żegnając, opuścił dom Felixa. Wiedział, że w tej sytuacji, było to najlepszym rozwiązaniem.

Mônica przyszła wieczorem, kiedy Felix leżał z pilotem w ręce na kanapie w salonie, ostatkami sił próbując pozostać na jawie. Ostatnie dni spędził w łóżku, śpiąc, ale to nie zmieniało faktu, że był zmęczony bardziej niż zazwyczaj, chociaż nie robił nic nadzwyczajnego: przeważnie po obudzeniu się jadł śniadanie, mył się, a potem zajmował się czymś prostym, czymś, co nie wymagało zbyt dużego skupienia, ale pochłaniało go do końca dnia tak, aby bez pretensji rodziców i otoczenia mógł znowu położyć się do łóżka i odciąć się od rzeczywistości na kolejne kilka godzin.

— Nie odbierałeś telefonu... — zaczęła nieśmiało, nie chcąc go denerwować, ale kiedy tylko spostrzegła, że brunet jej nie słucha, przestało jej zależeć na byciu delikatną. — Felix, tak nie można — warknęła ostro i założyła ręce na piersi. — Zawsze wszystkich ignorujesz, a potem wracasz, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Robisz tak za każdym, pieprzonym razem...

— Przepraszam — mruknął niemrawo, nie siląc się na skruchę czy jakiekolwiek poczucie winy za swoje postępowanie. — Ja po prostu...

— Masz piętnaście minut – przerwała mu apodyktycznie. — P i ę t n a ś c i e.

Felix bez słowa sprzeciwu poszedł na górę do swojego pokoju, gdzie pobieżnie doprowadził się do porządku i założył czystą koszulkę.

Mônica zabrała go na plażę, gdzie spacerowali niespiesznie po wilgotnym piasku, patrząc jak kolejne fale całują brzeg, a słońce powoli rozpływa się na tafli oceanu.

Dziewczyna mówiła dużo, próbując wciągnąć Felixa w jakąkolwiek głębszą konwersację, jednak jego zdawkowe odpowiedzi niewiele jej w tym pomagały. Wydawało jej się, że słowa dobierał ostrożnie; jego język był oszczędny i grzeczny, a sam sprawiał wrażenie niezainteresowanego rozmową z nią. Podczas gdy ona szukała kolejnych tematów, on przypatrywał jej się z niebywałym skupieniem, sunąc wzrokiem po łagodnych rysach jej twarzy. Po długich pasmach włosów, którymi bawił się właśnie wiatr, po zwiewnej sukience i długich, zgrabnych nogach.

Nastolatka przystanęła na chwilę. Felix również zatrzymał się, zdezorientowany. Brunetka odgarnęła z jego policzka kosmyk przydługich już włosów i przesunęła kciukiem wzdłuż szczęki aż do wąskich ust. Felix nie mógł oderwać wzroku od spojrzenia jej brązowych oczu, przepełnionych troską i miłością, które napawały go w tym momencie przerażeniem. Nie wiedział, co robić, kiedy znajdowała się tak blisko, kiedy czuł jej oddech na własnej twarzy. Kiedy jej wargi prawie znalazły się na jego...

Felix odsunął się, powoli acz stanowczo, patrząc na nią z nieukrywanym żalem i smutkiem, choć wiedział, że nie mógł nic zrobić, był bezbronny niczym niemowlę; nawet przez sekundę nie był w stanie zmusić się do spojrzenia na nią w sposób, jaki ona patrzyła na niego przez cały ten czas.

Reszta spaceru upłynęła im w niekomfortowej ciszy, przerywanej przez śmiechy innych par spacerujących o tej porze nad oceanem. W jednej z nich rozpoznał nawet Leo. Chłopak ganiał za nieznaną mu blondynką, która zdawała się być niższa od niego o dwadzieścia centymetrów. Gdyby nie fakt, że przedtem całowali się tak namiętnie, Felix pomyślałby zapewne, że to jego młodsza siostra lub jakieś dziecko.

Brunet zawiesił na nich wzrok, kiedy wreszcie zatrzymali się. Stali tak, wtuleni w siebie, z uśmiechami, zdawałoby się, iż permanentnie, przyklejonymi do ich twarzy. Myśl, która utknęła w głowie Felixa prawie że do końca dnia, to: „gdzie mogę taki kupić?".

Nie interesowało ich nic, poza sobą oczywiście; nie spoglądali na innych, zazdrość nie zżerała ich od środka, nie trawiła boleśnie wnętrzności.

— Odprowadź mnie do domu — burknęła Mônica.

— D-dobrze — wydusił z siebie Felix, przenosząc spojrzenie z Leo na brunetkę. Nie uśmiechała się już tak, jak wcześniej.

Nastolatek przez całą drogę do domu dziewczyny próbował wymyślić co powinien powiedzieć; nie chciał mówić tego, co czuł, bo nie potrafił znaleźć w sobie niczego poza zagubieniem i narastającą irytacją. Nie wiedział co zrobił źle, nie wiedział jak wykrzesać z siebie chociażby odrobinę skruchy i dlaczego to on powinien ją przepraszać.

— Mônica, ja... — zaczął, kiedy znaleźli się przed jej mieszkaniem.

Dziewczyna westchnęła ciężko i popatrzyła mu w oczy długo i szczerze. Po chwili zobaczył tylko jej plecy i kiedy usłyszał szczęk zamka, dotarło do niego, że to koniec.

— ...dobranoc — wyszeptał do siebie.

Pod jej domem stał przez jeszcze dobre kilka minut. Długo spacerował po mieście. Nie wiedział, że to ostatni raz, kiedy ją widział. 

Baby it was real and we were the bestOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz