Rozdział 14

271 14 12
                                    

Wyszłam z komisariatu i myślałam że zaraz eksploduje a jednocześnie padnę z bezsilności, miałam ochotę ich tam wszystkich rozwalić, dosłownie. Oczywiście rozpoznałam Jonathana, nie miałam z tym żadnego problemu i wszystko było by pięknie gdyby nie to, iż on oczywiście nie przyzna się do popełnionej zbrodni. Policjanci przesłuchiwali go ale niczego się dowiedzieli. Powiedzieli mi, że nie mogą mu nic udowodnić a jedyne co mogą dla mnie zrobić to dać mu zakaz zbliżania się do mnie. Niby lepsze to niż nic ale no wkurzyć się idzie naprawdę. Ten człowiek, o ile można go tak jeszcze nazwać, zabił mojego psa po tym jak chciał zabić mnie a oni mi bezczelnie mówią że nic na niego nie mają. Kurde, gdzie są kamery czy cokolwiek, nie żyjemy w średniowieczu.
Joel starał się mnie uspokajać ale to nic nie dawało, śmiem twierdzić, że było jeszcze gorzej, naprawdę. Postanowił mnie zabrać na strzelnicę, pomysł bardzo spontaniczny ale przyznam, iż mi się spodobał, może się chociaż trochę wyżyję.

-Ale pamiętaj, że to jest tylko kartka, nie zachowuj się zbyt psychopatycznie. - zaśmiał się Joel.

-O mnie się nie martw. - odwzajemniłam uśmiech.

-Nie martwię się o Ciebie tylko o tych którzy będą wokół.

-Oj no będę spokojna nie obawiaj się.

Wychodząc ze strzelnicy chłopak nie mógł wyjść z podziwu, ja sama zresztą byłam zdziwiona. Pierwszy raz strzelałam a szło mi całkiem nieźle, moje strzały były nawet celne. Joel już tu bywał a mimo to nie radził sobie zbyt dobrze.

-Słuchaj... - zaczął dosyć nie pewnie. - mam pytanie.

-Ymmm... Jakie?

-Nic chciałabyś może poznać moich przyjaciół? Czyli no reszty zespołu.

-Nie chciałabym. - odpowiedziałam z kamienną twarzą. Joel zrobił minę jakbym mu conajmniej kogoś zabiła. - żartowałam haha, chętnie ich poznam. - no co prawda nie tak chętnie ale poznam, dopowiedziałam sobie już w myślach.

-A już zaczynałem o tobie źle myśleć.

-Tej. - wystawiłam do niego język.

-Ja też żartowałem. - trącił mnie łokciem.

-To w jakich okolicznościach poznam tą twoją resztę zespołu?

-A co powiesz na pizze?

-Brzmi całkiem nieźle a wręcz bym powiedziała, że namawiać mnie nie musisz. - zaśmiałam się a on zaraz po mnie.

O 14 byliśmy już w pizzeri, podobno najlepiej w mieście ale nie mnie to oceniać, pizza to pizza. Oczywiście mówiąc byliśmy miałam na myśli mnie i Joela bo reszta ewidentnie kazała na siebie czekać, może żeby mieć lepsze wejście.
Nie myliłam się, po dziesięciu minutach do środka weszły cztery gwiazdy, normalnie ich blask mnie oślepiał. Na ich niekorzyść w knajpie nie było wielu ludzi i nikt nie rzucał im się pod nogi prosząc o autografy.
Nie no, trochę przesadziłam z tym opisem, popłynęłam wręcz, weszli normalnie, jak każdy inny człowiek. Przywitali się ze mną kulturalnie a więc dowiedziałam się że reszta zespołu to: Zabdiel, Erick, Richard i Chris. Wydawali się naprawdę sympatyczni.

-Jaką pizze zamawiamy? Jestem strasznie głodny. - powiedział Chris.

I zaczęło się, ja chcę a ja tamto, tu margerita, tam jakaś cappriciosa gdzieś jeszcze jakaś inna.
Po długich i burzliwych debatach zamówiliśmy jedną dużą margeritę i tak samo dużą hawajską no i sok dla każdego.

-To co Joelito... To twoja dziewczyna? - zapytał Erick, jakoś strasznie dziecinnym tonem. Joel się zmieszał i to tak naprawdę, aż sama byłam zaskoczona.

-Tak, jestem jego dziewczyną a co? - odpowiedziałam dumnie, widać było że Joelowi trochę ciśnienie opadło, wręcz zaczął się cieszyć ale tak żeby nikt nie widział, ale przykro mi ja widzę wszystko.

-A tak tylko pytam. - odpowiedział. Chłopacy zaczęli rzucać do siebie wymowne spojrzenia, dzieci. W sumie dorosła się odezwała.

-Tak w ogóle to podobają ci się nasze piosenki? - Richard się wtrącił.

-Szczerze to nie słucham waszych piosenek, mam swój ulubiony zespół. - nie oszukujmy się, nie jestem kolejną napaloną fanką tak.

-Cooo? Jak to? Jaki zespół? - oburzył się Zabdiel, a przynajmniej starał się żeby to wyglądało autentycznie.

-The Vamps, nie wiem czy kojarzycie. - odpowiedziałam dumnie.

-Yyy coś tam słyszeliśmy. - powiedział Rich.

-Ale wiesz, że teraz będziesz skazana na nasze piosenki? - dodał Zabdiel.

-To się okaże.

Pizza przyszła i skończyło się gadanie a zaczęło jedzenie.
Ogólnie jestem wręcz zobowiązana podsumować całe to towarzystwo. Na pierwszy rzut oka tak jak wspominałam wydają się być sympatyczni i no faktycznie są. Ich minus jest taki że zachowują się trochę jak dzieci i są zapatrzeni w swój zespół. W sumie trzeba być pewnym swego czy coś tam. Krótko mówiąc trafiłam na najlepszego.
Po zjedzeniu wszyscy rozstaliśmy się, na szczęście w pokojowej atmosferze, bez kłótni, w sumie szkoda bo miałam nawet bojowy nastrój. Znaczy nie wszyscy się rozstaliśmy, oni się rozstali z nami bo Joel koniecznie chciał mnie odprowadzić do domu, nie mogę przecież chodzić sama. W duchu jestem mu za to wdzięczna bo naprawdę trochę się boję ale się bezpośrednio nie przyznam.

Szliśmy sobie przez miasto za ręce ale on nagle przystanął.

-Co jest? - zapytałam.

-To my jesteśmy razem czy nie? Bo już się pogubiłem. - powiedział zakłopotany.

-Tak, jeśli ty oczywiście chcesz.

-Pewnie, że chcę. Myślałem po prostu, że powiedziałaś to po to żeby chłopacy dali z tym spokój.

-Nie powiedziałabym tego, gdybym sama nie chciała żeby tak było. To jest logiczne Joelito.

-Nie masz pojęcia jak się ciszę. - uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło, po czym dalej ruszyliśmy w stronę mojego domu.

When I Met You | Joel Pimentel [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz