Rozdział 1

619 26 3
                                    

Chciałabym zacząć tym, że był piękny poranek, wstałam o 8 piękna i zadowolona ale nie będę opowiadać takich kłamstw.

Ja strasznie nie lubię poranków. Serio, szczególnie jeśli ktoś lub coś mnie budzi. Dziś obudził mnie mój wiecznie szczęśliwy pies, liżąc mnie po całej twarzy. To nie było miłe ale jak miałam się złościć na moją kochaną białą kulkę. Tak, mam samoyeda, który wabi się Loki. Zastanawiałam się nad innymi imionami ale jednak miłość do filmów Marvela i do Lokiego wygrała.

Udało mi się wyjść z łóżka i doczołgać do łazienki aby wziąć poranny prysznic, był bardzo orzeźwiający i nieco mnie rozbudził. Wróciłam do pokoju żeby się ubrać, włożyłam czarne legginsy i białą koszulkę z wielkim czerwonym napisem "The Vamps". Kocham ten zespół prawie tak bardzo jak Lokiego.

Gdy podeszłam do lusterka lekko się wystraszyłam. Moje włosy to była jakaś tragedia. Zobaczyłam na głowie wielką, brązową kupę. Nałożyłam na nie trochę odżywki i zabrałam się za czesanie.

Po 15 minutach moje włosy były gotowe ujrzeć światło dzienne. Ruszyłam szybkim krokiem do kuchni, ponieważ mój brzuch domagał się jedzenia. Zastałam tam mamę, która właśnie zbierała się by wyjść do pracy.

-Gdzie Cleo i Liss? - zapytałam.

-Poszły gdzieś, powiedziały, że wrócą wieczorem. - powiedziała obojętnym tonem po czym wyszła.

Klasyczna odpowiedź, no bo czemu miałoby obchodzić ją życie własnych dzieci. Nie przesadzajmy. Jaka matka interesuje się własnymi dziećmi?!
Ehhh.... Brak mi słów.

Rozglądałam się po kuchni chyba z 10 minut po czym postanowiłam zjeść płatki z mlekiem. Gdy skończyłam chwyciłam torebkę, założyłam trampki, przypięłam smycz do obroży Lokiego i wyszłam. Nie miałam ochoty siedzieć w tym pustym domu.
Napisałam do Miley, mojej najlepszej przyjaciółki.

-Hej 😇 Masz może czas gdzieś ze mną wyjść? 😅 Chodzę po mieście i nie wiem co ze sobą zrobić.

Odpisała mi w błyskawicznym tempie.

-Pewnie. Powiedz tylko gdzie jesteś? - wiedziałam, że mnie uratuje heh.

-Stoję przy tej restauracji Esy Floresy.

Nie zdążyło minąć nawet 10 minut a ona już była. Usiadłyśmy przy stoliku na zewnątrz, ponieważ z psem nie mogę wejść do środka. Głupie przepisy.

-Co dla Pań? - zapytał uprzejmie kelner. Swoją drogą był bardzo przystojny.

-Ja poproszę sok pomarańczowy. - odpowiedziałam.

-Poproszę to samo co koleżanka. - dodała Miley rozmarzonym głosem. Chyba spodobał jej się tak samo jak mi. Patrząc na jej stan śmiem stwierdzić, że nawet bardziej niż mi.

-Miley, budzimy się z pieknego snu. -zaśmiałam się.

-Ten kelner to prawdziwe ciasteczko. Chciałoby się takiego. Ale to nic w porównaniu do Zabdiela. - znowu się rozmarzyła. Wiedziałam, że kiedyś zacznie gadać o tym jej ulubionym zespole i tym " idealnym" chłopaku. Ja też miałam o czym opowiadać.

-Ahh... Tak to nic w porównaniu do Bradleya. Jest taki słodki. - zmieniłam trochę temat. Ona jak zwykle mnie nie słuchała. Kogo obchodzi co i kogo ja lubię...

-Wiesz... W ten weekend CNCO grają koncert tu u nas!!! Cudownie, nie uważasz?! - wykrzyczała entuzjastycznie.

-Tak, oczywiście. - powiedziałam obojętnie.

-Pójdziesz ze mną? Proooooooszę.

-Ale wiesz, że mnie nie interesuje ten zespół.

-Baaaaardzo prooooooszę. - jej brązowe oczy miały proszący wyraz.

-No dobra ale daj mi już spokój. - po wypowiedzeniu tych słów przyszedł kelner z naszym zamówieniem. Ładnie podziękowałam a on odszedł.

-A jak tam sytuacja z twoimi rodzicami? - Miley zapytała niepewnie.

-A jak ma być... Nie interesują się mną, Cleo czy Liss. Mają gdzieś to gdzie wychodzimy i o której wracamy. Tylko praca i praca.

-Chciałabym mieć takich rodziców. Moi każą mi być w domu najpóźniej o 22. Muszę im się tłumaczyć z tego gdzie wychodzę, z kim, co będziemy robić. To naprawdę męczące. Zazdroszczę Ci.

-Tsa. - na tym skończyła się nasza rozmowa.

Po 15 minutach spędzonych w milczeniu przyszedł kelner z rachunkiem. Oczywiście zapytał się Miley o numer telefonu a ona jak zawsze to miała w zwyczaju podała mu fałszywy. To było do przewidzenia. Zawsze to ona była bardziej rozchwytywana ale cóż się dziwić. Całe 175 cm wzrostu, długie, chude nogi, piękne wcięcie w tali a do tego długie blond włosy do ramion. Niczym miałam się ja do niej ze swoimi marnymi 168 cm, brązowymi włosami i niebieskimi oczami. Miałam też długie nogi, byłam chuda ale ona zawsze miała to coś czego mi brakowało.

Musiałyśmy się pożegnać bo ona szła na jakieś swoje tajemnicze spotkanie. Udałam się więc w stronę domu.

W domu odpaliłam facebooka i zobaczyłam nowe zaproszenie do znajomych. Był to niejaki Jonathan Green. Oczywiście obejrzałam wszystkie jego zdjęcia. Był bardzo przystojny. Mieszkał w Californii, miał 21 lat. Postanowiłam, że go przyjmę bo co mi szkodzi. Rzuciłam telefon na łóżko i poszłam nasypać karmy Lokiemu, po czym dałam mu wody, moja biedna kuleczka była bardzo spragniona. W drodze do pokoju usłyszałam sygnał wiadomości z messengera. Napisał nie kto inny jak Jonathan. Nie spodziewałam się tego.

-Hejka 😊

-Hej, znamy się? - zapytałam.

-Nie, ale nic nie stoi na przeszkodzie abyśmy się poznali. 😉

-Pewnie. 🙂 - Ucieszyłam się, oczekiwałam mniej więcej takiej odpowiedzi z jego strony.

Po dłuższej rozmowie okazało się, że mieszkamy niedaleko od siebie. Może kiedyś uda nam się spotkać. Byłoby naprawdę świetnie bo Jona bardzo mi się spodobał. Właśnie, pozwolił mi mówić do siebie Jona a to takie fajne. Chyba trochę się zauroczyłam...

When I Met You | Joel Pimentel [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz