Kolejny dzień w tej pierdolonej szkole minął mi niezwykle szybko muszę przyznać. Co prawda nie udało mi się przyswoić jakiejkolwiek wiedzy, ale nie zarobiłam jedynki. Hurra.
Jakby to miało zależeć ode mnie to wywaliłabym tych wszystkich belfrów na zbity pysk za to, że uczą nas totalnie nie potrzebnych do życia rzeczy.
DO czego przyda mi się niby jakiaś zajebana funkcja trygo coś tam ? Albo te wszystkie pierdy z fizy ?
Nie mam zamiaru zawojować świata swoją wiedzą, więc o co chodzi ?
Ja nawet nie wiem jaki zawód mam wybrać już niebawem.
Mniejsza z tym. Szkoła jest dla mnie totalnie niepotrezbnym miejscem. Zawsze tak myślałam i zawsze będę tak myśleć.
Nigdy nie miałam żadnych znajomych, którzy umililiby mi jakoś ten piekielny czas. Nie zabiegałam specjalnie o atencję. Mam to w dupie. Nie chcę lizać dupska naszej królowej szkoły bo zaraziłabym się czymś na bank. Cassie, jest największą suką w całym wszechświecie i w każdym tego słowa znaczeniu. Dobrze wie, że nie ma sensu wchodzić mi w paradę, jeśli nie chce mieć problemów.
Z kujonami i ofiarami losu też nie trzymam. Nie mam zamiaru gadać cały czas o olimpiadach, kartkówkach i wzdychać do chłopców ze szkolnej drużyny.
Można więc rzec, że jestem aspołeczna. W sumie to tak jest.
Ludzie mnie denerwują. Zawsze przychodzą, kiedy czegoś chcą. Nigdy nie wykazują inicjatywy, aby spytać co tam itd.
Być może nie zawsze byłam tak na to wszystko nastawiona. ALe, jeżeli zginąłby wam ukochany brat, a 2 lata potem ojciec, na którego zawsze mogliście liczyć by was opuścił, to inaczej byście postrzegali ten cholerny świat.
Mój brat Jeff miał zaledwie czternaście lat, kiedy opuścił ten świat. Jebane czternaście lat. Był straszy ode mnie o 2 lata i uważałam go za swojego najlepszego przyjaciela. Nie byliśmy typowym rodzeństwem. Jeff nigdy się mnie nie wstydził. Ba! Kiedy spotykał się ze swoimi kolegami to często zabierał też mnie. Przeżyłam dzięki niemu mnóstwo świetnych przygód.
Ale przecież w życiu nie można mieć wszystkiego, więc sześć lat temu byłam zmuszona pożegnać mojego anioła stróża na zawsze.
Przeprowadziliśmy się na jakiś czas do Townsville. Mieszkali tam moi dziadkowie, którzy stwierdzili, że ja muszę oczyścić umysł. Cóż. Nie pomogło, ale skąd mogli wiedzieć?
Niecałe dwa lata po tej tragedii mój tata, który nie mógł znieść fałszywej depresji mojej mamusi odszedł od nas. Wyjechał do Stanów. Chciał zabrać mnie ze sobą i musiałam być mega tępą dzidą, że się nie zgodziłam. Moja matka znalazła sobie Peter'a. Pierdolonego gogusia - prawnika, który cały czas chwali się wszem o wobec swoją wiedzą. Ja pierdole.
W wieku szesnastu lat znalazłam sobie pracę w cukierni. Co prawda musiałam mierzyć się z innymi ludźmi, ale jakoś to trawiłam. Potrzebowałam zająć sobie czymś umysł. Nie posiadam żadnego hobby. Nie umiem grać na instrumentach, nie mówiąc o śpiewaniu. Sport może dla mnie nie istnieć. Tak jak moda. Tak więc stanęło na pracy. Plusem były pieniądze. Nie musiałam wiecznie prosić się mojej rodzicielki o kieszonkowe, o drobne na kino itd. Zarabiałam może nie wiele, ale jak dla mnie wystarczająco.
No więc dałam Wam lekki zarys mojego życiorysu. Nie zagłębiałam się w szczegóły, bo przecież nie da się tego wszystkiego opisać od tak. Cierpliwość popłaca ( mam nadzieję )
Godzina czternasta oznaczała koniec zajęć. Musiałam jedynie bez żadnego przypału oddalić się z tego paskudnego miejsca i zmierzyć ku mojej "ukochanej " cukierni. Moja zmiana miała zacząć się o piętnastej a skończyć o dziewiętnastej. Całe cztery godziny cudowności.
CZYTASZ
But...I'm useless
FanficChloe wpada pewego dnia na blondyna. Jak zawsze opryskliwa i wredna . I tak to się wszystko zaczyna.