~Rozdział 7~☆

52 3 11
                                    

Na zegarze zawieszonym nad skromnym łóżkiem wybiła 14:00, zostało mi jeszcze pół godziny do obiadu... w żołądku mnie ściskało gdy tylko myślałam o tym, że muszę kolejny raz tego dnia udawać, że wszystko jest okej.
Przebrałam się w jasne jeansy i biały oversizowy sweter (bo zrobiło się za chłodno na sam t-shirt, a poza tym, ze stresu był na maksa przepocony) poprawiłam warkocz, a klucz ponownie schowałam pod ubraniem.

Musiałam skorzystać z toalety, niestety nie miałam pojęcia gdzie mogłaby się znajdować.
Jednak nie miałam nastroju by z kimkolwiek rozmawiać, pewnie i tak trwały zajęcia.
Wyszłam więc z pokoju, uprzednio zamykając drzwi na klucz i ruszyłam na samotne poszukiwania.

Na końcu korytarza były schody jednak nie tak kręte jak te, którymi tu przyszłam.
Domyśliłam się, że prowadzą na wyższe piętro budynku, weszłam po nich... kolejny długi korytarz, jednak podłoga nie była już marmurowa tylko z ciemnego drewna, a przy ścianach stały czyjeś popiersia wykonane z brązu.

Na korytarzu panował półmrok, po części przez słabe oświetlenie, a po części przez okropną pogodę. Nie sądziłam, że będzie tutaj aż tak cicho, w końcu była to szkoła.

Dzięki nieskalanej ciszy mogłam bez problemu usłyszeć malutkie kropelki jesiennego deszczu uderzające o stare okiennice...

Myślałam, że toaleta będzie jakoś oznaczona, ale myliłam się. Podeszłam więc do żółtych, niewielkich drzwi.
Już miałam je otworzyć, gdy ktoś z drugiej strony szarpnął za klamkę i z impetem przywalił mi drzwiami w nos.
Runęłam na podłogę i złapałam się za obolałe miejsce.

- O boże, przepraszam! Nie sądziłem, że ktoś tu będzie o tej porze - uklęknął przy mnie umięśniony blondyn (oczywiście z zielonymi oczami)

Był całkiem ładny, jednak ten wypadek przelał czarę goryczy dzisiejszego dnia.

- Chyba złamałeś mi nos, myślisz, że przeprosiny wystarczą?! - prychnęłam rozjuszona.

- Nie chciałem, to był wypadek, jeśli jest złamany bez problemu go wyleczę.

Zaklęłam.

- Ty?! Przecież nie jesteś pieprzonyn lekarzem!

Widać, że nie spodziewał się takiego ataku z mojej strony. Jego oczy pociemniały, a oddech przyspieszył.

- Nie muszę być lekarzem, żeby umieć czarować i złączyć kości - wysyczał.

Boże czemu ja muszę być taka głupia?! Jesteśmy przecież w szkole magii.

Postanowiłam się trochę ogarnąć.

- Sorry, jestem tu nowa.

Na te słowa trochę się uspokoił, a jego twarz złagodniała.

- W sumie to się domyśliłem, nie wyglądasz mi na drugoklasistkę.

- Tu jest piętro drugich klas?

- Tak.

W tym momencie ogarnęłam, że on jest chłopakiem i jego też nie powinno tu być.

- Hej, a ty co tu robisz? Jesteś chłopakiem.

- Cieszę się, że wreszcie to zauważyłaś. Już myślałem, że wyglądam jak dziewczyna - wyszczerzył się.

- Ha-ha-ha - zaśmiałam się sztucznie. - A tak na serio?

-A tak na serio pomagam Pannie Green w ogarnięciu szkoły, przynoszę różne materiały na jej lekcje, albo sprzątam, ona nie ma na to czasu.

- Rozumiem - pokiwałam głową.

- Dasz mi teraz spojrzeć na swój nos?

- Tak.

Blondyn chwycił moja twarz w dłonie, a mi zrobiło się nagle gorąco.

Cholera, z bliska był jeszcze przystojniejszy.

- Jest złamany - stwierdził.

- No i co teraz? - zadałam głupie pytanie, wcześniej przecież powiedział mi co zrobi, ale nie byłam w stanie normalnie myśleć, gdy jego twarz i usta znajdowały się tak blisko moich...

- Teraz się nie ruszaj - polecił.

Opuszkami palców dotknął mojego  nosa i zamknął oczy.
Ja też je zamknęłam, bałam się, że  będzie bardzo bolało. Jednak poczułam tylko chłód kiedy energia powoli przepływała przez jego palce i wtapiała się w mój złamany nos.

Minęła jeszcze chwila zanim otworzył oczy i zakomunikował:

- Gotowe, jest jak nowy.

I rzeczywiście tak się czułam, jakbym miała nowy nos, ból całkowicie zniknął.

- Dziękuję... yyy nie wiem jak masz na imię.

- Oh, faktycznie. Jestem Kaz - wyciągnął do mnie rękę.

Chwyciłam ją, czując jak się rumienię.

- Olivia, możesz mi mówić Liv.

- Dobrze Liv - uśmiechnął się ciepło, a ja całkowicie się rozpłynęłam, miał taki piękny uśmiech.
Jednak zanim całkowicie zamieniłam się w ciepłą masę, przypomniałam sobie o obiedzie.

Gwałtownie wysunęłam dłoń z jego uscisku.

- Która godzina?

- 14:15

Uff... miałam jeszcze piętnaście minut.

- Okej, muszę już iść. Miło było cię poznać Kaz.

- Czekaj, pokaże ci gdzie jest ta toaleta.

- Ok.

Kiedy szliśmy w stronę schodów prowadzących na parter zobaczyłam, że jedne z drzwi są uchylone.
Nie było tam jednak czyjegoś pokoju, lecz komnata...

Kamienna podłoga i ściany na których były pochodnie.

Mój puls przyspieszył.

Komnata ze snu!

Chciałam podejść do drzwi, by lepiej zobaczyć co jest w środku.
Jednak zanim zdążyłam to zrobić, silne ramiona chwyciły mnie w talii i odciągnęły do tyłu.

- Hej! - krzyknęłam.

- Nie wchodź tu - ton Kaza nagle stał się ostry i zimny jak lód.

- Co tam jest? - próbowałam jeszcze uwolnić się z uścisku, jednak czarodziej odciągnął mnie jeszcze dalej i zamknął drzwi.

- Dlaczego tak cię to interesuje?! Nie masz prawa wchodzić tam gdzie ci nie wolno!

Nie dawałam za wygraną.

- Muszę to wiedzieć, powiedz mi.

- Uspokój się i przestań zadawać pytania! Nie ma tam nic co powinno cię interesować! - ryknął i puścił mnie by po chwili złapać za mój nadgarstek i pociągnąć w stronę schodów.

- Łatwo się denerwujesz, Kaz.

On tylko westchnął i potarł skronia wolną ręką.

- Jestem zmęczony - powiedział po chwili.

Zeszliśmy na dół.

- Tu jest kibel.

- Dzięki.

- Spoko - powiedział i odszedł.

Dlaczego aż tak bardzo się zdenerwował? Na nowo ogarnął mnie niepokój i chociaż bardzo tego nie chciałam, wiedziałam, że w nocy muszę tam wrócić i sprawdzić to pomieszczenie...

Po załatwieniu spraw fizjologicznych wróciłam prosto do pokoju.

Była 14:27, więc lada chwila powinny tu być dziewczyny.

Dotknęłam klucza pod ubraniem

- I co ja mam z tobą zrobić? - mruknęłam do siebie.

Nagle moja magiczna kula rozbłysła i po chwili pojawiła się w niej twarz babci. Była wyraźnie zaniepokojona.

- Olivio, niestety mam złe informacje. Caitlin zniknęła...

☆Biała Sowa☆Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz