22. Odłamek lustra

3K 257 68
                                    


Następny dzień był dla Harry'ego czystym koszmarem. Widział Draco na korytarzu, na lekcji... I musiał go ignorować. Starać się go ignorować. Ale za każdym razem coś, jakaś żelazna obręcz, której nie był po prostu w stanie przełamać... Ściskała mu to gardło - miał ochotę krzyczeć. A Draco...

Draco także nie zwracał na niego uwagi. Rozmawiał z ludźmi, słuchał nauczycieli, jadł śniadanie, obiad, kolację... Jakby nic się nie stało.

A więc to naprawdę nic dla niego nie znaczyło. Ha ha, jak zabawnie, jak śmiesznie jest...

Spojrzał na swoją porcję kanapek z szynką i serem. Od samego patrzenia robiło mu się niedobrze. Nie wyobrażał sobie, jak mógłby wmusić w siebie cokolwiek. Jego żołądek odmawiał współpracy - zwrócił prawie wszystko, co zjadł na śniadanie. Smakowało jak siano i chyba rosło w ustach. Harry mimowolnie - nie umiał tego opanować - wyobrażał sobie, czym tak naprawdę jest przeżuwane mięso. Wydawało mu się, że czuje ścięgna i zżyły tego zwierzęcia, czuje krew...

Odłożył ledwie nadgryziony kawałek i wstał od stołu. Mruknął coś do Rona, coś czego przyjaciel z pewnością nie mógł zrozumieć. Nie tracił jednak czasu na powtarzanie. Bogu dzięki, że to już kolacja, koniec tego strasznego dnia...

W Wielkiej Sali Gryfoni będą jeszcze jakieś piętnaście, dwadzieścia minut... To niewiele ale jeśli dobrze wykorzysta ten czas... Szybko, do wieży!

Wyszedł z Wielkiej Sali... Tutaj w holu... Kiedyś całowali się z Draco. W Boże Narodzenie. Zapach wiśni i wanilii, subtelny język, który...

Dość! Szybko, do wieży... Korytarz - minął to miejsce, gdzie jeszcze kilka dni temu pieścił Draco, gdy mijała ich ta Puchonka...

Dość! Dosyć, nie zniesie więcej! Wieża już blisko! Pokój Życzeń... Rum, piwo, wanna... Nie! NIE! Dosyć, Merlinie, błagam, dosyć...

Ostatnie metry po prostu przefrunął - wychrypiał hasło i wpadł do Pokoju Wspólnego. Była tam tylko Ginny, czytająca jakąś książkę. Spojrzała na niego zdziwiona, a potem znów szybko utkwiła wzrok w książce, jakby sobie przypomniała, że ma się do niego nie odzywać. Nie zaprzątał sobie nią głowy.

Wbiegł po schodach, zrzucając po drodze szkolną szatę. Dopadł drzwi sypialni i zatrzasnął je za sobą. Łazienka... Powitał ją jak Mekkę, jak Raj utracony.

Pochylił się nad toaletą i zwymiotował wszystko, co zjadł. Nie było tego wiele, wcale nie. Po chwili poczuł w ustach wstrętny smak kwasu - krztusił się przez dłuższą chwilę. Wcale nie czuł się lepiej, nie spłynęła na niego żadna ulga - musiał zadowolić się obrzydzeniem do samego siebie.

Spuścił wodę i opadł na kolana, opierając głowę o chłodną ścianę. Czuł się chory. Jak w gorączce. Bolał go brzuch, głowa... Wszystko. Z największym trudem podniósł się i oparł ciężko na umywalce. Długo płukał usta lodowatą wodą, nie patrząc na swoje odbicie w lustrze.

Jego życie było bagnem. Jednym wielkim, obrzydliwym... Było porażką. W każdym calu.

Najpierw Ginny... Ta mała, kochana Ginny, która zawiodła go całkowicie. A może to on ją zawiódł?... Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, jak mówią. To niby żart, ale... Ale czasami takie drobiazgi zbyt mocno pasują do rzeczywistości.

Potem Draco, któremu ufał zupełnie i do końca. Matko - przecież to przez niego tak potraktował dziewczynę! Czy gdyby to wydarzyło się w odwrotnej kolejności, gdyby... Co by zrobił?

No co?

Wyprostował się i niechętnie spojrzał w lustro. Zobaczył tam chudego chłopaka, niezdrowo bladego, z rozczochranymi włosami. Zielone, przekrwione oczy, błyszczały gorączką. Zobaczył frajera stulecia, naiwniaka, któremu wydawało się, że świat nie musi być zły.

Idiota.

Z rozmachem uderzył pięścią w szkło. Roztrzaskało się od razu - jak na zwolnionym filmie widział promieniste pęknięcia rozchodzące się od jego pięści po gładkiej tafli. Kilka odłamków wpadło do umywalki i na podłogę. Reszta została w ramie - ale w lustrze, na szczęście, nie rozpoznawał już siebie.

Spojrzał na swoją rękę. Kostki miał pokaleczone, po palcach spływała stróżka krwi.

Długo patrzył na to, niemoralnie zafascynowany, zanim w końcu umył ręce. Wyszedł z łazienki - od razu padł na łóżko, zapadając w pełen koszmarów, męczący sen.

***

Kolejny dzień. Drugi, od tej strasznej kłótni... Nie, to nie była kłótnia. To był wyrok. Klamka zapadła.

Wmusił w sobie kolejną łyżkę zupy ryżowej. Zmusił się, żeby nie patrzeć na stół Gryfonów. Nie patrzeć na niego... Bał się, co mógł dostrzec w tych zielonych oczach.

Cały czas miał przemożne pragnienie, aby podbiec do niego, polecieć jak na skrzydłach... Aby powiedzieć, że żałuje, że był draniem, śmieciem i idiotą, że naprawdę tego nie chciał, nie panował nad sobą... Ale... Ale bał się, że kiedy już to powie, Harry spojrzy na niego z taką pogardą... I parsknie śmiechem. Albo gorzej - że po prostu się odwróci i zacznie gadać z Granger o pracy domowej z Zielarstwa.

Jesteś tchórzem, Draco Malfoy'u. Jednym wielkim tchórzem.


Nie miał na nic sił. Nie miał sił jeść i nie miał sił przestać. Nie chciał wstawać z łóżka, ale też nie mógł bezczynnie w nim leżeć. Nie chciał, żeby właśnie teraz Pansy pakowała mu usta w szyję, ale... Ale nie miał sił jej odepchnąć.

- Och Draco, jesteś ostatnio taki smutny... Co się stało? - Wymruczała, obejmując go i głaskając jego kark. Westchnął ciężko.

- Nic mi nie jest.

- Ale ja widzę, że jest... Znam cię tak dobrze, widzę, że coś cię gnębi...

Spojrzał na nią, jakby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu.

Pansy Parkinson. Podkochiwała się w nim od pierwszej klasy, zawsze była jego partnerką do tańca na imprezach... Latem, kiedy był młodszy, a jego życie było znacznie prostsze, zapraszał ją, Blaise'go, Crabbe'a, Goyle'a i jeszcze kilka osób do siebie. Do domu. Bawili się, żartowali... Było wesoło. Dobrzy kumple, najlepsza paczka Slytherinu.

A potem wszyscy nagle dorośli. W jeden dzień z beztroskich dzieciaków stali się ludźmi po siedemnaście lat. Każdy miał w głowie plany, jakieś marzenia... Bardziej realne niż "gwiazdka z nieba". A Pansy... O czym mogła marzyć Pansy?

Nigdy nie zapominała o prezentach dla niego. Z każdej możliwej okazji. Zawsze chciała być miła, chciała się mu podobać. Rzadko trafiała w jego gusta, ale starała się prawie cały czas. Znała go na wylot, wiedziała jakie są wymiary każdej części jego ciała, wiedziała jaki lubi zapach, jaki jest jego ulubiony smak... Wszystko.

A on ja traktował gorzej niż kurwę spod latarni. Zupełnie z premedytacją. Był draniem, kretynem i śmieciem. A ona i tak wciąż go chciała.

- Powiedz mi co się stało... Może będę mogła jakoś osłodzić ci życie? - Uśmiechnęła się, odsuwając nieco, żeby mogła patrzeć mu prosto w twarz.

Westchnął. Chciał czy nie chciał... Jakie to ma znaczenie - przecież ponoć się nie liczył. Był śmieciem.

Pochylił się i pocałował jej usta. Już zapomniał ich smak.

***

Harry zamarł, z widelcem w połowie drogi do ust. Draco... I Pansy... Lizali się bezceremonialnie prawie dokładnie naprzeciw niego. Kilku Ślizgonów zaklaskało, kilku innych się uśmiechnęło, ale reszta starała się być dyskretna. Ręce dziewczyny zacisnęły się na ramionach blondyna. Widział jej długie, pomalowane na srebrno paznokcie.

Upuścił widelec na talerz z głośnym brzękiem i gwałtownie odsunął krzesło.

- Jakoś straciłem apetyt. - Warknął w odpowiedzi na nie zadane pytanie.

Wyszedł z sali, zamaszyście - nawet nie starał się ukrywać gniewu. Więc taki był! Proszę bardzo, prawda rzucona w twarz, bez ceregieli! Oto Draco Malfoy udowadniał mu, że nic nie znaczył. Że był tylko epizodem, przygodą, zabawką i pieskiem. Wybił wilkowi zęby i spiłował pazury. Ale nawet bez zębów i pazurów wilk nie zmieni się w potulnego kundla - o nie!

Z rozmachem kopnął zbroję. Potem następną. Słyszał rumor złomu za sobą, ale nie odwrócił się, żeby napawać się obrazem zniszczenia. Chciał być sam. Sam do diabła! Chciał pomyśleć.

Damska toaleta. Tak, to tutaj. Nieużywana, zamknięta od pięćdziesięciu lat - toaleta Jęczącej Marty. Wszedł do środka, zamykając za sobą starannie drzwi. Całe szczęście, stałej lokatorki nie było w pobliżu.

Oparł się o umywalkę. To tutaj było przejście do Komnaty Tajemnic. Nie miał ochoty sprawdzać, czy wciąż istnieje. Odkręcił wodę i wsłuchał się w jej uspokajający szept.

Był idiotą, jeśli chociaż przez chwilę wierzył temu draniowi. Jak mógł tak łatwo mu zaufać?! Przeklęty śmierciożerca! Co z tego, że jego matka postradała rozum! Co z tego, że pomagał mu szukać w bibliotece! Co z tego, do diabła, że się pieprzyli! Może i Draco Malfoy faktycznie przestał być śmierciożercą, ale to nie znaczy, że nie jest tym obrzydliwym, zadufanym w sobie kretynem sprzed dwóch, czterech, czy siedmiu lat!

Pansy... Pansy Parkinson... Jak on mógł to robić przy stole?! Na śniadaniu?! Nigdy tak nie robili! Trzymali się za rączki, łazili ze sobą wszędzie, ale... Ale nigdy nie ślinili się przy ludziach!

Chyba, że... Chyba, że on to zrobił specjalnie. Uwaga, panie i panowie, dzisiaj specjalnie dla Harry'ego Pottera, Chłopca, Który Przeżył, wielki show, pokaz wymiany danych osobowych alias śliny w wykonaniu Pansy Parkinson i Draco Malfoy'a! Wielkie brawa!

Włożył głowę pod strumień wody. Musiał ochłonąć. Musiał, bo inaczej był gotów roznieść cały Hogwart w perzynę. W pył i kurz, żeby nie został nawet kamień na kamieniu! Nie, on nie będzie się tak poniżał jak Malfoy. Udowodni, że jest czymś więcej. Nie będzie się obściskiwał z żadna dziewczyną i żadnym facetem. Pokaże mu, co to znaczy nazywać się Potter. Nawet, jeśli nigdy się do siebie nie odezwą, jeśli nie powie mu, co udowadnia, a Draco umrze w słodkiej nieświadomości... Zrobi to dla siebie. Nie jest taki sam jak on. Nie jest.

Odrzucił włosy do tyłu, ochlapując lustro, sufit i ścianę wodą. Wyżął włosy - zimna strużka wpłynęła mu pod szatę, spływając wzdłuż kręgosłupa. Przeszedł go dreszcz. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze.

Mokre włosy, gładko opadające w strąkach na twarz. Na okularach kropelki wody. W zielonych oczach gniew. Gniew jest dobry, gniew daje siłę...

I kolczyk w uchu.

Ze złością sięgnął do niego, gotów od razu zdjąć świecidełko. Ale gdy tylko dotknął srebra...

Te blond włosy, łaskoczące go w szyję. Usta błądzące po spragnionym ciele. Dłonie, ach, te palce... Jedyne w swoim rodzaju, o tak... Pamiętał, jak na samym początku kochali się pod prysznicem. Pamiętał jego mokrą koszulę, przyklejoną do ciała. Jego ręce, wplecione we włosy...

Z rozmachem uderzył pięścią w lustro. Do diabła! Zacisnął szczęki, tak mocno, że aż szczęknęły mu zęby. Czy nigdy się od tego nie uwolni? Zawsze będzie go to męczyć?!

Dobrze. Nie zdejmie tego kolczyka. Właśnie po to, żeby pamiętać. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, o nie.

Opuścił dłoń. Kolejne rozbite lustro. Siedem lat nieszczęścia z poprzedniego i siedem z tego... Powinien to dodać, czy pomnożyć? Roześmiał się histerycznie. Wyjął z ramy jeden z odłamków - długi i ostry. Jak szpikulec. Albo nóż...

Nagle szkło wymknęło mu się z mokrych palców - próbował je złapać w powietrzu, nawet przez chwilę prawie mu się udało, ale... Upadło na podłogę i rozbiło się na milion drobnych części. Spojrzał na swoją rękę - pokaleczył sobie palce... Strużki krwi kapały do ceramicznej umywalki, mieszały się z wodą i spływały w niebyt.

Patrzył, jak kapie jego krew. Wyciągnął czerwony palec i na jednym z większych odłamków, wciąż tkwiących w ramie narysował wygiętą linię. Jak odwrotnie napisane S, w poziomie. Z prawej strony wygięcie wyszło znacznie większe. Spodobał mu się ten kształt. Z miejsca, w którym się zaczynał narysował jeszcze raz ten sam wzór, dwa razy większy niż wcześniej. Teraz obie linie przecinały się tylko w jednym miejscu. Przypominały oko bez źrenicy, puste i ostre... Jak oczy drapieżnych ptaków.

Uśmiechnął się. A potem sięgnął i wyciągnął z ramy jeszcze jeden odłamek.

***

Draco siedział w swoim pokoju, oparty o drzwi. Skulony, z głową prawie między kolanami... Oddychał głęboko.

Co on zrobił?! Co on do diabła zrobił?! Rzeczywiście, lepszego miejsca sobie z Pansy nie mogli znaleźć! Niech ich wszyscy widzą! Do prostytutki biedy, kurwy nędzy i do diabła ze wszystkim...

Przecież on nic do niej nie czuje, nic a nic! Wiec dlaczego? W przypływie jakiegoś żalu, Bóg wie czego! Tak mu się nagle zrobiło źle samemu?! Tak bardzo, że aż musiał skorzystać z chętnych ust Parkinson?! Dobrze, ze nie kazała sobie jeszcze zapłacić!

Przecież doskonale wiedział, że ona była niczym! Co go opętało? Dlaczego nagle zaczął o niej myśleć jak o pełnowartościowej kobiecie? Dziwka! Sprowokowała go! I oto, co zrobił!

Przypomniał sobie rumor odsuwanego krzesła i wyraz twarzy Harry'ego... Jak mógł mu to zrobić? Zachował się jak kompletny... Najgorzej jak mógł! Zranił chłopaka dwa razy w tak krótkim czasie... Dwa razy zupełnie nieświadomie, bezmyślnie i niepotrzebnie...

Nie miał nic, czym mógłby się usprawiedliwiać. Zresztą wcale nie chciał.

Teraz już nie ma żadnych szans na przebaczenie. Jeśli wcześniej mógł się jeszcze łudzić, teraz powinien wyrzucić wszystkie te mrzonki do śmietnika.

Przekleństwo! Coś przewróciło się w jego wnętrznościach.


Teraz już dokładnie rozumiał, co to znaczy "kochać zbyt mocno". To jeszcze gorsze niż nienawidzić. Sto razy gorsze... To od początku był zły pomysł. Wtedy, w dzień przed przerwą świąteczną... Wtedy od razu powinien wywalić Gryfona ze swojego pokoju. Oszczędziłby im obu tego wszystkiego. Nie byłoby niczego, co ściska gardło, nie byłoby gniewu i niedomówień...

Ale nie, oczywiście! Malfoy, zdobywca się znalazł! Pieprzyć się ze wszystkim, co się rusza, a najlepiej ucieka!

Co za kretyn z niego...

Wyobraził sobie, że faktycznie nie było tego wszystkiego. Nie było pocałunków i przeczesywania włosów palcami... Nikt nie budził go z jego koszmarów, nikt nie kołysał oddechem do snu... Nikt nie pytał, czy wszystko w porządku. Nikt nie bronił go przed McGonagall. Nie było uśmiechów, ciepłego dotyku... Oczu koloru avady... Nic.

Nic. Nic...

Nie. Za żadne skarby świata nie oddałby tych wspomnień. Może bolały... Bardzo bolały. Ale... Te tygodnie to był najszczęśliwszy czas w jego życiu. Bez trosk, bez Czarnego Pana, bez koszmarów i wyrzutów sumienia.

Westchnął ciężko, wstając z podłogi. Musi być silny. Musi być wystarczająco silny, by za kilka dni.... Może jutro, a może za tydzień... Znajdzie w sobie siłę. Za jakiś czas znajdzie w sobie tę moc, która pozwoli mu spojrzeć w oczy Gryfona. I... I porozmawia z nim. Po prostu z nim porozmawia.

Nawet, jeśli już nigdy nawet nie dotknie jego ust, na co wcale nie miał nadziei, rzecz jasna... To... To jeśli uda im się zamienić kilka zdań bez szczekania i gryzienia... To będzie sukces. A jeśli później również będą w stanie ze sobą rozmawiać - będzie pił przez cały dzień i nie wyjdzie z łóżka ani na krok. Będzie się cieszył i świętował.

Niech on tylko pozwoli mu słuchać swojego głosu... Tylko tyle...

***

Wyszedł z łazienki. Rękę owinął lnianą chusteczką - niebieską. Niestety, innej nie miał.

Co on wyprawia?! Co on do cholery ciężkiej zrobił?! Odbiło mu już zupełnie?! Już fiukać dzwonić do Munga?! Potter, ty łajzo! Nie będziesz więcej tego robił. Nie będziesz zachowywał się jak paranoiczny nastolatek z problemami emocjonalnymi! Nawet, jeśli to prawda - nie będziesz. To nie dla ciebie, ty musisz być silny...

"Czemu akurat ty masz być taki silny i opanowany?"

Musi być silny! Miał misję, miał zemstę do wypełnienia. Musi wytrzymać, musi... Nie może podciąć sobie żył, zanim prochów Voldemorta nie rozwieje wiatr.

Westchnął. Na skórze, na jego przedramieniu, blisko nadgarstka... W ciągu ostatniej godziny pojawiła się tam rysa. Kolejna do kolekcji. Jedna - tylko jedna, zanim się opamiętał. Frajer. Cienka i płytka, jak draśnięcie kolcem róży. Kiedy się zagoi, nie będzie nawet blizny.

Ale... Ale ta krew... Tak wiele krwi spływającej z rany, kapiącej i mieszającej się z wodą... Tak wiele krwi...

- Harry! Harry!

Odwrócił się, słysząc dziewczęcy krzyk. Hermiona wpadła mu w ramiona, łkając głośno. Objął ją, poklepując dla otuchy po plecach. Po chwili nadszedł Ron. Zupełnie blady, bielszy niż papier. Harry spojrzał na nich zdezorientowany - na zszokowanego przyjaciela i dziewczynę, płaczącą w jego ramionach. Ludzie oglądali się na nich, kiedy ich mijali. Ale teraz nie byli ważni... Co innego było ważne.

- Co jest? Coś się stało? - Zachrypiał. Wiedział, że coś się stało. Czuł to przez skórę... A może taki zapach miały łzy Hermiony...? Zapach nieszczęścia.

- Chodzi o Lupina. - Szepnął Ron.

Harry czuł, jak krew powoli zamarza mu w żyłach.

Lupin... Och, nie... Nie, nie... Błagam, tylko nie on...

O koszmarach i łzach | drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz