10. Najmłodszy sługa

5.1K 386 27
                                    


Szesnaście miesięcy wcześniej

Był sierpień, gorący i duszny. Od kilku dni zbierało się na burzę. Słońce już powoli chyliło się ku zachodowi, nadając wszystkiemu odcienie czerwieni i pomarańczu. Lekki wiatr - zapowiadający w przyszłości huragan - targał liście drzew. Trawa falowała pod jego dotykiem. Gałązki uginały się w podmuchach.

Draco głaskał białego syjama, siedzącego mu na kolanach. Kot miał szare łapki i uszy, oczy tak wściekle niebieskie, jak niebo wiosną. Mruczał cicho, kiedy palce chłopaka ślizgały się po jego jedwabistej sierści. Leniwe popołudnie dobiegało już końca.

Nagle zwierzę zastrzygło uszami i uniosło łepek. Draco spojrzał w stronę domu.

Po schodach z tarasu schodziła jego matka. Miała na sobie ciemnofioletową suknię ozdobioną czarną koronką. Włosy rozpuściła, jasne pasma spływały na jej ramiona. Draco nawet z miejsca, w którym siedział, widział blask słońca w jej kryształowych kolczykach. Była piękna, jak zawsze zresztą.

Krok za nią podążał jakiś wysoki mężczyzna. Dopiero, kiedy się zbliżył, Draco rozpoznał w nim Macnair'a. Kat Ministerstwa i członek Kręgu. Kot zeskoczył mu z kolan i zniknął w krzakach róż. Może zwierzęta po prostu czują takie rzeczy? Wstał, wychodząc matce na spotkanie.

Nie powiedziała nic - tylko położyła wiotką dłoń na jego ramieniu. Potem pogłaskała go po policzku. Draco skrzywił się lekko na ten zbędny przejaw czułości. Macnair również przewrócił oczami, parskając niecierpliwie.

- Nie ma czasu, właściwie już powinniśmy się aportować. Zabieraj chłopaka i jazda. - Draco przeniósł spojrzenie z bladej twarzy matki na neandertalczyka obok niej. Nienawidził, kiedy ten facet mówił w taki sposób.

- Draco... Pan chce cię widzieć u siebie. Zabierz różdżkę, spotkamy się w salonie. - Mówiła jego matka, cichym i pozornie spokojnym głosem.

Draco minął ją bez słowa. Coś, co mogło być dumą, ale mogło być też mściwą satysfakcją rosło mu w piersi. Więc nareszcie! Oto nadeszła jego wielka chwila. Zmaże winę ojca, będzie wiernym sługą Czarnego Pana! Wreszcie przyszła jego kolej! Może już dzisiaj dostąpi tego zaszczytu i Mroczny Lord zostawi mu na ramieniu swoje piętno?

Kiedy zszedł do salonu, matka już na niego czekała. Ubrana w czarną szatę, podobny strój trzymała w rękach - najwyraźniej dla niego. Nic nie powiedział, kiedy zarzuciła mu materię na ramiona. Nagle poczuł się przynajmniej o stopę wyższy. To będzie jego wielka chwila!

- Draco... Czarny Pan może... Może zechcieć wypróbować twoją wierność. - Spojrzał w oczy swojej matki. Na jej twarzy nie było nawet grama makijażu. - Znasz niewybaczalne, prawda?

- Tak, mamo. - Skinął głową. To oczywiste, że znał niewybaczalne! Co prawda, imperius wciąż nie wychodził mu najlepiej i działał tylko na gryzoniach, ale mniejsza z tym. Poza nimi znał przecież jeszcze kilka dobrych zaklęć, którymi mógł zrobić komuś krzywdę. Uśmiechnął się w duchu - Czarny Pan będzie z niego dumny.

- Czy... Czy będziesz w stanie ich użyć? Na człowieku? - Oczy matki patrzyły na niego z widocznym napięciem.

- Nie sądzę, bym miał z tym jakieś problemy.

- Rzucałeś już cruciatus na ludzi, chłopaku? - Macnair niepostrzeżenie stanął za ramieniem jego matki. Spojrzała na niego z niesmakiem. I niepokojem.

- Jeszcze nie miałem okazji. - Odparł zimno. Kat parsknął tylko, mrucząc coś o "chłopakach, którzy pozjadali wszystkie rozumy". Draco zignorował go. Ten śmieć nawet do pięt nie będzie mu dorastał. Już niedługo...

Matka ujęła go za rękę. Puściła jednak zaraz, jakby się oparzyła. Macnair z czeluści swojego płaszcza wydobył kartkę papieru z wypisaną na niej godziną. 18:07- Draco zerknął na zegar na ścianie - to już za minutę.

- Gdybyś miał Znak, chłopaku, moglibyśmy się normalnie teleportować... A tak mam na głowie cały ten cyrk ze świstoklikami. - Zrzędził mężczyzna, wyciągając papier w ich stronę.

Matka dotknęła samego rogu, jak najdalej od sękatych palców kata. Draco również wyciągnął rękę - okazało się, że w ostatniej chwili. Gdy tylko jego palce musnęły kartkę, poczuł szarpnięcie. Salon zawirował szaleńczo.

*

Znajdowali się w wielkiej, mrocznej sali. Pod ścianami stały srebrne lichtarze z czarnymi świecami. Na samych ścianach nie było żadnych ozdób - były gładkie, czarne i błyszczące. Draco z powodu ciemności nie umiał ocenić, czy pomieszczenie jest większe, czy mniejsze niż Wielka Sala w Hogwarcie.

Było tu tylko jedno okno. Wąskie, szerokie na długość ramienia. Wydawało się tym węższe, bo wyglądało, jakby miało z dziesięć metrów wysokości. Wpadał przez nie snop czerwonego światła. Draco był pewny, że widziałby zachodzące słońce, gdyby nie zasłaniał mu wysoki tron.

Tron. Tak samo czarny jak ściany. A może nawet bardziej, jeśli to możliwe. U jego podnóża kłębił się wielki wąż z czerwonymi oczami. A na samym tronie... Siedział On.

Draco - za przykładem matki i Macnair'a - padł na kolana. Nie mógł się jednak powstrzymać, żeby co chwila nie zerkać na postać przed nim. Więc to będzie jego Pan...

Bielsze niż śnieg dłonie spoczywały na oparciach. Przypominały wielkie pająki. Długie paznokcie były jak szpony. Mroczny Lord miał na sobie pelerynę, podobną do tej Dracona. Tyle, że teraz peleryna chłopaka wydawała mu się szara - natomiast On miał na sobie strzęp prawdziwego mroku. Czerwone oczy połyskiwały pod kapturem. Draco wzdrygnął się ze strachu, wbijając wzrok w posadzkę.

- A więc wreszcie do mnie przybyłeś, mój drogi chłopcze. - Głos Czarnego Pana był cichy, jednak przeniknął chłopaka chłodem do szpiku kości. - Miło mi cię gościć w moich skromnych progach...

- Panie, jestem twoim wiernym zwolennikiem. - Szepnął. Wydawało mu się, że echo jego głosu wciąż odbija się od ścian. Lord zaśmiał się krótko.

- Taak, domyślam się. Gdyby nie pewne przypadki, mógłbym być dumny z całej twojej rodziny.

- Gotów jestem zrobić dla ciebie wszystko, mój Panie. - Zacisnął mocno powieki.

- Taak, domyślam się... Mam dla ciebie nawet zadanie. Odpowiedzialne zadanie, godne takiego dzielnego, młodego człowieka jak ty. - Nie wiedział, czy On drwi z niego czy chwali. Pochylił się jeszcze niżej, prawie dotykając czołem marmuru. Czuł, jak jego matka drgnęła na wzmiankę o "zadaniu".

- Co tylko rozkażesz...

- Możliwe. Jednak... Jak zapewne powiedziała ci już matka... Chciałbym, żebyś coś dla mnie zrobił. - Pstryknął długimi palcami. Przed jego tronem, na środku sali pojawiło się nagle ciało.

Dziewczyna. Miała długie, kasztanowe włosy, lekko pofalowane. Leżała na wznak - wyglądała, jakby spała. Była szczupła i zasadniczo ładna. Ubrana w białą koszulkę i zieloną spódniczkę - mogła mieć piętnaście, może czternaście lat. Niewiele młodsza od niego. Draco widział, jak powoli otwiera oczy.

- Niech krzyczy i płacze krwią, mój drogi chłopcze. Niech umrze z moim imieniem na ustach. - Chłopak był pewien, że dostrzegł błysk długich, cienkich jak szpilki zębów pod kapturem. Wąż obudził się, unosząc wysoko łeb. Zasyczał, kiedy Czarny Pan dotknął jego skóry.

*

Draco leżał w swoim łóżku i gapił się w sufit. Nie miał siły spać. Nie miał też siły jeść, płakać czy krzyczeć. Cały czas miał przed oczami krwawą masę, która wciąż była jednak zdolna błagać o litość.

Ramię bolało go niemiłosiernie, ale Draco nie śmiał narzekać. To mu się należało, cholernie mu się należało - ten ból. To, co robił, było... Nie sądził, że jest zdolny do takich potwornych rzeczy. To było coś zupełnie innego niż ćwiczenie na myszach i szczurach.

Ale mimo to robił wszystko, co kazał mu Mroczny Pan. Wszystko. Ciął jej skórę, szarpał i kłuł jej ciało. Zmusił ją, żeby zjadła własne, odcięte palce. A kiedy w końcu ją zabił, czuł tylko ulgę. Nie robił tego wszystkiego z wierności. Szaleńczo się bał, że jeśli odmówi, Czarny Lord zrobi to samo z nim.

Wydawało mu się, że wciąż czuje zapach jej krwi. Wszystko nie trwało nawet godziny, jednak on sam przeżył tam - w tej ciemnej, monstrualnie wielkiej sali - chyba sto lat. Sto lat słuchał jej krzyku, z dłońmi zbroczonymi jej krwią.

Nawet nie wiedział, jak miała na imię.

Za kogo ma się modlić? Kogo ma się bać po tamtej stronie?

Spojrzał na swoje ramię. Mroczny Znak. Voldemort przyłożył do niego rękę i powiedział jakieś słowo w języku węży. A kiedy zabrał rękę, Znak już tam był. I ból. Straszny ból.

***

Drżał. Ręce trzęsły mu się tak samo, jak wtedy. Nie był w stanie utrzymać kieliszka - szkło wysunęło mu się z ręki i roztrzaskało na podłodze. Patrzył na rozlane wino - znów wydawało mu się, że czuje krew.

Nie opowiadał o tym nikomu. Nigdy, przez te półtora roku. Nie myślał o tym, zapomniał. Traktował, jak wspomnienie z minionego życia. Ale teraz... Teraz musiał znów to przeżyć. Mówił, a wydarzenia stawały mu przed oczami. Słowo po słowie - słyszał przestraszony głos jego matki i zachrypły Macnair'a. Syk Nagini... I Jego.

I ten krzyk. Wciąż miał go w uszach. Nie wiedział, czy Znak pali go teraz naprawdę czy to tylko wspomnienie. Zdał sobie sprawę, że łzy płyną mu z oczu. Ukrył twarz w dłoniach. Czuł się prawie tak samo jak wtedy...

Drżące tylko nieznacznie ramiona objęły go. Zamknął oczy, opuszczając ręce. Jednak nie wszystko było tak, jak wtedy. Rok temu nie miał nikogo, kto by go pocieszył. Nikogo.

- Obiecaj mi, że nie każesz mi tego mówić już nigdy więcej. - Szepnął. Bał się, że jeśli będzie mówił głośniej, stanie się coś strasznego.

- Obiecuję. Zapomnij o tym. Teraz wszystko będzie inaczej. - Drżący, ale pewny głos szeptał mu do ucha. Był gotów mu zaufać.

***

Po długim czasie Draco usnął w końcu, z głową na jego kolanach. Harry przez cały czas wplatał palce w jego włosy, trzymał za rękę... Uspokoił się, kiedy ramiona chłopaka przestały w końcu drżeć.

On miał wtedy szesnaście lat. - Myślał, patrząc na bladą twarz, spoczywającą na jego kolanach. - Szesnaście lat... Harry pamiętał, jak bardzo przeżył śmierć Syriusza. Po śmierci Dumbledore'a wydawało mu się, że cokolwiek się stanie, nie będzie mieć żadnego sensu. Kiedy w swoich wizjach widział, katującego kogoś Voldemorta, długo nie mógł jeść ani spać.

A ten drań, ten pomiot diabła... Kazał szesnastoletniemu dziecku zabić człowieka. W najgorszy z możliwych sposobów. Nie dał mu nawet możliwości sprzeciwu. Harry nie umiał sobie nawet wyobrazić, jak mógł się czuć wtedy Draco. Skoro on sam tak strasznie rozpaczał, kiedy Syriusz wpadł za zasłonę...

Pochylił się i pocałował chłopaka w policzek. Voldemort zapłaci za wszystko. Za to, co zrobił Draconowi również. Podwójnie albo potrójnie. Umrze, błagając jego, Harry'ego, o litość. Będzie wiedział, za co umiera. A Harry sprawi, że będzie tego żałował. Wszystkiego. Będzie żałował, że w ogóle się urodził.


Draco obudził się mniej więcej trzy godziny później. Zamrugał, przetarł oczy rękawem - i dopiero wtedy zauważył, na czyich kolanach leży. Uśmiechnął się.

- Cześć, śpiąca królewno. - Harry również odpowiedział uśmiechem.

- Jak długo mnie nie było? - Ślizgon podniósł się i przeciągnął, aż trzasnęły mu stawy. Harry patrzył na niego - gdyby nie dziwnie błyszczące oczy, nikt nawet nie przypuszczałby, w jakim stanie znajdował się przed chwilą. Zapominanie - nawet jeśli wymuszone - to piękny dar - stwierdził, patrząc jak odgarnia palcami platynowe kosmyki z twarzy.

- Parę godzin.

- A, to ok. - Potrząsnął głową. Odkorkował wino i nalał sobie kolejny kieliszek. - No to... No to, jaki jest ten twój plan? - Harry popatrzył na niego uważnie. Nie sądził, by Ślizgon po tym, co działo się z nim przedtem był teraz gotów na usłyszenie jego teorii. Postanowił na razie zachować to dla siebie.

- Zostajesz na święta w zamku, Draco? - Rzucił od niechcenia.

- Chyba nie mam wyboru. Gdziekolwiek indziej pewnie rozszarpią mnie zdziczałe wilkołaki. - Parsknął z przekąsem. Harry pokiwał głową. Przypuszczał, że taka będzie odpowiedź.

- W takim razie przyjmij do wiadomości, że czeka nas trochę pracy.

***

Przez cały następny tydzień Harry nie miał prawie w ogóle czasu, żeby spotkać się z Draconem. Musiał nadrobić zaległości, które powstały podczas jego "niedyspozycji". Poza tym nauczyciele zadawali im przed świętami całą masę prac domowych - głównie spod znaku obszernych referatów. Harry miał wrażenie, że w bibliotece mógłby sobie rozbić namiot i zamieszkać tam. Możliwe, że na stałe.

Hermiona i Ron również jakby przystopowali z czułościami. Kiedy chłopak teraz na nich patrzył, nie widział już tej pary lgnących do siebie gołąbków. Hermiona praktycznie cały czas siedziała nad podręcznikami - zaczęła już powtarzać do owutemów! O ich związku świadczyły tylko przelotne muśnięcia ust, od czasu do czasu.

Mimo to zazdrościł im tej zażyłości. Tego... Tego spokoju. Ich związek wcale nie przypominał poprzedniej "miłości" Rona i Lavender. To było coś głębszego. Znacznie piękniejszego. Harry już nie wzdrygał się tak, kiedy patrzył na nich razem. Nie miał pojęcia, kiedy zaszła ta zmiana.

W czwartek wieczorem wracał sam do wieży Gryffindoru. Przyjaciele wciąż siedzieli w bibliotece - ale on sam miał serdecznie dość tego miejsca. Nie miał siły na nich czekać. Wchodził już po schodach, kiedy usłyszał jakieś stłumione przekleństwo wyżej. Zaciekawiony, przyspieszył kroku.

Draco trzymał się jedną ręką poręczy, drugą próbując wyciągnąć nogę ze stopnia-pułapki. Złorzeczył przy tym głośno. Harry uśmiechnął się mimowolnie, widząc dumnego Malfoy'a w takiej sytuacji. Stanął u podnóża schodów - blondyn najwyraźniej nie zwracał na nic uwagi.

- Może pomóc? - Ich spojrzenia spotkały się.

***

Przekleństwo! Cholerny badziew! Rzadko bywał w tej części zamku, sam nie wiedział, co mu kazało wracać akurat tędy. Beznadzieja! Ma tu tkwić teraz do rana? Niedługo Gryfoni będą pewnie wracać z biblioteki - poużywają sobie na nim, nie ma co.

- Może pomóc? - Zanim podniósł głowę, już wiedział, do kogo należy ten głos. Tęsknił za nim cały tydzień. A teraz patrzył w te oczy koloru avady. Harry zarumienił się lekko, nie wiedzieć, czemu.

- Jasne, że tak! - Stęknął, czując jak drętwieje mu noga.

- Ok, no to... No to ten... - Potter podszedł do niego, zostawiając swoją torbę na stopniu niżej. - Nie szarp się, to nic nie da!

- No to, co mam twoim zdaniem robić? Ała, uważaj, złamiesz mi nogę!

- Czekaj, to trzeba... Mówiłem, żebyś się nie szarpał!

- Boli!

- Chwila, wytrzymaj... Teraz nie ruszaj się... Ach, nic z tego.

- Jak to nic?! Mam tu siedzieć do usranej śmierci?!

- Co ty tu właściwie robisz?

- Wracam z sowiarni... Nie zmieniaj tematu! Jak długo będę tu gnił?

- Spoko, nie denerwuj się. Zawsze robiliśmy to we dwójkę.

- Co?

- No wiesz. Ja i Ron. Wyciągaliśmy stąd Neville'a.

- Boże, Potter, nawet nie wiesz, jak to przez chwilę zabrzmiało.

- Jesteś zboczony.

- Możliwe... Hej, nie porównuj mnie z Longbottom'em!

Gryfon złapał go za ramiona, stopą manipulując przy stopniu. Draco szarpnął się zniecierpliwiony - i nagle jego stopa była wolna! Dzięki Merlinie! Nie przygotował się jednak na tak szybkie rozwiązanie sprawy. Stracił równowagę, schody zbliżały się niebezpiecznie szybko... W ostatniej chwili zdołał się podeprzeć dłonią - chyba tylko dlatego udało mu się nie uszkodzić zbytnio. Leżał teraz na schodach, z Potterem na sobie. Szybko objął go ramieniem - taki odruch.

- Mówiłem, żebyś się nie szarpał. - Mruknął Gryfon, poprawiając okulary.

- Sorry. To tak jakoś...

- Nic ci nie jest? - Harry podnosił się powoli. I chyba dopiero zdał sobie sprawę z ich położenia. Siedział na nim okrakiem, dodatkowo z jego dłonią pod koszulą. Draco sam nie wiedział, kiedy się tam wślizgnęła. Jednak jakoś nie miał jej tego za złe.

- Ty to zrobiłeś specjalnie?

- Ależ skąd, ja...

- Zrobiłeś to specjalnie! A ja jeszcze się o ciebie martwiłem! - Poderwał się, zarzucając sobie torbę na ramię. Draco zamarł.

- Harry...

- Och, daj mi spokój. - Gryfon minął go, wychodząc na korytarz.

- Harry! - Zawołał rozpaczliwie. Chłopak zatrzymał się i spojrzał na niego przez ramię. - Ty... Ty się o mnie martwiłeś?

- No tak... Czy sobie nic nie złamałeś albo coś... - Zmieszał się wyraźnie. Draco też nie czuł się zbyt pewnie. Powoli podniósł się ze schodów.

- Ja... Dzięki. - Wyjąkał. Merlinie, on się jąkał! Co z nim było?! Gryfon spuścił głowę.

- No... Nie ma, za co. Dobrze, że nic ci nie jest.

- To... Ten... To cześć?

- Ta... Na razie...

Zszedł kilka stopni niżej, przekraczając ten fałszywy. Obejrzał się w tym samym momencie, co Potter. Szybko zbiegł na sam dół schodów. Już dawno się tak nie zarumienił.

Bynajmniej nie od biegu.

O koszmarach i łzach | drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz