2. Pokój Życzeń

7.1K 479 128
                                    


Stał w Pokoju Życzeń. Przed nim w klatce siedziała szara mysz. Westchnął głęboko. Wszedł tutaj życząc sobie miejsca, gdzie mógłby wypróbować zaklęcia ze „swojej" książki. I tym razem w pokoju nie było nic oprócz niskiego stolika i kilku klatek z myszami.

Najbliższa mysz patrzyła na niego zaniepokojona,kiedy wyciągnął różdżkę. Westchnął tylko. To będzie potworne. Przypomniał sobie Moody'iego, na zajęciach OPCM. On demonstrował im niewybaczalne na pająkach. Harry nie wiedział, czy łatwiej by mu było mierzyć różdżką do pająków czy do myszy.

- Vastomente– szepnął, celując w mysią głowę. Z jego różdżki wystrzelił prawie niewidoczny, przypominający wodę albo szkło płomień. Mysz przez chwilę się nie ruszała – a potem zaczęła piszczeć przeraźliwie i rzucać się po klatce.

Przez moment patrzył na to przerażony. A potem rzucił się do drzwi, przykładając ucho do dziurki od klucza. Nic... Żadnych kroków, nikt się nie zbliżał. Ale jeśli ten gryzoń nadal będzie tak wrzeszczał...! Odetchnął głęboko i wymierzył w zwierzę. 

- Avada Kedavra– z jego różdżki tym razem wystrzeliła wściekle zielona błyskawica. Zapadła cisza.

Różdżka wysunęła się z jego palców. Odbiła się kilka razy od podłogi, wystrzeliły czerwone iskry. Ale on nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Stał jak sparaliżowany, patrzył na maleńkie, nieruchome ciałko.

Jezu.

On nie pomyślał o tym, on nie chciał jej zabić! On naprawdę nie pomyślał, to się stało samo...   On nie chciał, on nie wiedział jak to się mogło... Zupełnie nieświadomie... Po prostu chciał ją uciszyć.. Jezu. Z tysiąca zaklęć, od najprostszego silencio zaczynając – musiał wybrać akurat to...

Na sztywnych nogach podszedł do klatki. Włożył do niej rękę i wyciągnął delikatnie gryzonia. Pyszczek miał szeroko otwarty, oczy wywrócone białkami do góry. Upuścił go ze wstrętem w suche trociny wyściełające klatkę.

Zrobił to odruchowo. Był pewien. Nawet o tym nie pomyślał. Nie chciał przecież... Odsunął się w panice od klatek, skulił pod drzwiami. Bał się. Bał się siebie.  A gdyby to nie była mysz tylko człowiek? Czy wtedy też, tak bezmyślnie... Bez żadnego zaangażowania... Voldemortowi przynajmniej sprawia to przyjemność. A on nie czuł nic. On po prostu to zrobił.

Gardło miał ściśnięte. On tego nie zrobił... Nie, to niemożliwe... Nie mógłby przecież... Ale jednak ona była martwa. Martwa, martwa,martwa! Zdechła, nieżywa, martwa... Błysk zielonego światła i pstryk! Nie ma! Zaśmiał się histerycznie. Czy już był potworem, czy jeszcze nie? Czy już miał biec do Świętego Munga, niech go zamkną, zwiążą, niech złamią jego różdżkę...

Podniósł się nagle na nogi. On o tym nie myślał – nie miał najmniejszego zamiaru wypowiadać tego zaklęcia. Więc... Może... Ktoś pomyślało tym za niego? Lekcje oklumencji ze Snape'm – tu zgrzytnął zębami – były zamierzchłą przeszłością. Od tamtego czasu ani razu nie oczyszczał umysłu, nie skupiał się na zamknięciu go przed wrogami. A teraz jego „nauczyciel" był po stronie Voldemorta. Zresztą Voldemort też był doskonałym leglimentą...

Czy to możliwe żeby... A jeśli tak – czy następnym razem zrani człowieka? Rona? Hermionę? Czy następnym razem, kiedy nie będzie mu się podobało jak się całują, czy...

Ukrył twarz w dłoniach. Słyszał jak gną się cienkie druty klatki zdechłej myszy. Chciał to zniszczyć, żeby nikt się nigdy nie dowiedział... Słyszał, jak kula metalu stacza się na podłogę z cichym brzękiem. Trociny rozsypały się po podłodze.

Podniósł swoją różdżkę i schował ją do rękawa szaty. Nie patrzył na resztę gryzoni. Niech ich nie ma, niech znikną... Odwrócił się do drzwi i nacisnął klamkę, wychodząc na korytarz.

-Bawimy się z myszkami, co?

Krew zamarzła mu w żyłach.

***

Patrzył w oczy Draco Malfoy'a. Ślizgon stał tuż przy drzwiach, oparty o ścianę. Ich twarze były teraz oddalone od siebie zaledwie o kilka cali. Harry czuł ciepło jego ciała i świeży zapach jego oddechu. Czuł jak robi mu się gorąco – ale nie wiedział czy z nerwów, czy z gniewu czy...

-Malfoy. – Syknął.

- Miło, że wciąż pamiętasz jak mi na imię. Zaiste, tego się po tobie nie spodziewałem. – Blondyn uśmiechnął się krzywo i pchnął go silnie z powrotem do wnętrza Pokoju Życzeń. Zaraz też sam wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.

- Czego chcesz? – Warknął Harry. Szukał w twarzy, w ruchach zdrajcy jakiejkolwiek podpowiedzi, co do jego zamiarów. Ale Ślizgon znów nonszalancko oparł się o drzwi, wkładając dłonie do kieszeni dżinsów. Kilka platynowych kosmyków opadło mu na twarz.

- Zdziwiłbyś się. – Rzucił okiem na bezładny kłąb metalu, który był kiedyś klatką. Niespodziewanie szybko w jego dłoni pojawiła się różdżka. –Accio!

Resztki klatki poszybowały płynnie do jego wyciągniętej dłoni. Zupełnie zignorował wymierzoną w siebie różdżkę Gryfona.

- Interesujące muszę przyznać. –Zajrzał przez powyginane pręty, patrząc na martwą mysz. –Podnieca cię to, Potter? – Rzucił, nie podnosząc głowy.

-Co?

- Celowanie do mnie różdżką, kiedy z tobą rozmawiam.

- Jesteś wariatem.

- W takim razie mamy ze sobą coś wspólnego. - Spojrzał Gryfonowi prosto w oczy, uśmiechając się lekko.

- Co ty pieprzysz, Malfoy? - Harry wciąż nie opuścił różdżki. Ślizgon z obrzydzeniem rzucił klatką w przeciwległy róg pomieszczenia.

- Po co nam takie ciężkie słowa. Porozmawiajmy. Opuść różdżkę, wystarczy odrobina zaufania. -Schował swoją różdżkę do kieszeni szaty. Wyciągnął przed siebie dłonie, jakby chciał zapewnić, że naprawdę niczego nie ukrywa.

- Jednak jesteś wariatem. Jeśli uważasz, że mógłbym ci zaufać po tym, co zrobiłeś, to chyba naprawdę oszalałeś. - Harry syczał wściekle. Spojrzeniem chciał przewiercić Malfoy'a na wylot. Tymczasem blondyn roześmiał się. Głośno jego śmiech był szczery, ale jednak coś w nim było nie tak. Coś, co przywodziło na myśl płacz.

- Co ci jest Malfoy? Przedawkowałeś coś nielegalnego? – Gryfon uśmiechnął się krzywo.

- Och, ależ skąd Złoty Chłopcze Gryffindoru. Bynajmniej, Nadziejo Czarodziejskiego Świata. – Jego słowa aż ociekały ironią. – Wiesz, co mnie tak rozśmieszyło? – Zachichotał kolejny raz. – Jesteście teraz do siebie tacy podobni... Nawet głos macie podobny. I spojrzenie – twoje i jego, praktycznie takie samo.

- O kim ty do diabła mówisz, Malfoy?

- Och, nie domyślasz się?

- Kto?! –Warknął przez zęby. Miał dosyć tej głupiej zabawy.

-Sam - Wiesz - Kto. - Uśmiech spełzł z twarzy Malfoy'a. Zapadła cisza. Tylko różdżka znów wyślizgnęła się z palców Harry'ego. ***

- Odwołaj to. – Warknął, zaciskając dłonie w pięści. – Odszczekaj.

- Ale przecież ty czujesz, że to prawda. – Malfoy osunął się po drzwiach na podłogę, obejmując kolana ramionami. Znów przypominał tego chłopaka, który płakał wtedy na korytarzu. Harry czuł, że sam niedługo będzie w stanie utrzymać się na nogach.

- Jesteś świrem. - Westchnął.

- I vice versa. - Zerknął jeszcze w stronę klatki ze zdechłą myszą. - Mam nadzieję, że już wpadłeś, że czas zacząć uczyć się oklumencji. Czarny Pan ma co do ciebie wielkie plany. Musisz się pospieszyć, zanim zrobi kolejny ruch.

Harry opadł na kolana, żeby móc patrzeć Malfoy'owi prosto w oczy. O czym on mówił? Przeklęty śmierciożerca! Czy on właśnie nie wyjawiał sekretów Voldemorta? Tak zwyczajnie, bez emocji o tym mówił... Podczas gdy Harry był tuż obok. Miał różdżkę na wyciągnięcie ręki, mógł go wykończyć w każdej chwili. O co chodziło? Po co Malfoy...

- To kolejny plan Voldemorta?

- Nie mów jego imienia...

- Kolejny podstęp, tak? Wysłał ciebie, żebyś skłonił mnie do... Jezu, Malfoy, to się wcale nie trzyma kupy. - Jęknął.

- Bo wymyślasz jakieś kretyńskie teorie Potter. - Malfoy oparł głowę o drzwi.

- Śmierciożerca zdradzający sekrety swojego pana,kto by pomyślał. - Odgryzł się płynnie.

- Nie pana. Nie mojego.

***

Leżał w łóżku i gapił się w sufit. Pod materacem miał schowaną swoją księgę. Ale nie myślał nawet teraz, żeby do niej zajrzeć. Myślał o tym wszystkim, co powiedział mu Malfoy.

To było takie nierealne. Nieprawdopodobne. Przecież Malfoy od dziecka zaprzysiężony był Ciemnym Mocom. A teraz miałby się wycofać? Kiedy jego marzenie się spełniło, kiedy na jego ramieniu błyszczał mroczny znak - miałby rezygnować? Bezsens... Gdyby to miało być kłamstwo, z pewnością Malfoy'a stać było na coś lepszego.

To było zbyt nieprawdopodobne, żeby nie być prawdą. Albo odwrotnie.


-Czarny Pan torturował moją matkę. - Szeptał Draco. Harry musiał się pochylić, żeby go usłyszeć. Twarz Ślizgona była bez wyrazu. - Tylko za to, że wymogła na Snape'ie przysięgę. Tylko za to, że ośmieliła się wątpić w decyzję Czarnego Pana. A ja musiałem na to patrzeć. Kazał mi nawet rzucać na nią zaklęcia, a kiedy nie chciałem to torturował i mnie. A ona wtedy krzyczała żebym rzucił na nią cokolwiek. I rzuciłem. Jeden Cruciatus, drugi... Potem robili to też inni. Wszyscy się nad nią pastwili. A kiedy prawie umarła, Severus napoił ją eliksirem wzmacniającym. I wszystko zaczęło się od nowa. - Zasłonił twarz dłońmi. Przez długie chwile panowała cisza, przerywana tylko szmerem myszy w klatkach. - On jej to robił za karę. Za to, że nie ja zabiłem Dumbledora. Że byłem słaby. Że się wahałem. Że mój ojciec pozwolił zamknąć się w Azkabanie. Tylko dlatego.

-Potter... Harry... - Podjął znów po kolejnej długiej przerwie.Harry nic nie powiedział. - Oni ją przecież wszyscy znali. Nie raz zapraszała ich na przyjęcia. Z każdym z nich wznosiła toasty. A oni ją tak po prostu... Po prostu... Jeśli ja i ty jesteśmy szaleńcami, to nie wiem, co powiedzieć o nich wszystkich. To już nie są ludzie.


A potem Draco Malfoy mówił. Mówił długo o planach Voldemorta. O więzi Harry'ego z Czarnym Panem, o tym, że on chce to wykorzystać i zawładnąć umysłem chłopaka. O tym, że matka Draco jest teraz w Świętym Mungu, że niewiele różni się od Longbottomów. Że Bellatrix, jej własna siostra, śmiała się, kiedy Narcyza wymiotowała krwią. O tym jak Draco przestał stawiać się na zgromadzenia, pomimo, że ból rozdzierał mu rękę. O tym, że przyznał się Minervie McGonagall do wszystkiego, a ona pozwoliła mu zostać w Hogwarcie. Że gdziekolwiek indziej czeka go śmierć. Że nienawidzi Czarnego Pana. Że chce jego śmierci, bo odebrał mu wszystko. O tym, jak Draco nakłonił Slughorna żeby wypożyczył tę a nie inną książkę. Jak modlił się, żeby Harry zaczął uczyć się blokować swój umysł sam... Jak go śledził, jak bał się, że coś się stanie.

Harry przewrócił się na bok, wtulając głowę w poduszkę. Voldemort był potworem. Śmierciożercy byli jak zwierzęta, wściekłe psy spuszczone ze smyczy. Ale nie wierzył by pogryzły same siebie. To było takie... Nierealne. Nie umiał spojrzeć na Malfoya jako na sprzymierzeńca. Do byłoby szalone, gdyby nagle stanęli po tej samej stronie barykady. Istny kosmos!

Ale... Przecież Draco nie mógł udawać. Wtedy, w korytarzu płakał naprawdę, to były prawdziwe łzy, a przecież nie mógł mieć pojęcia, że Harry jest tuż obok. I kiedy mówił... Oczy miał szkliste, a głos mu drżał.

Ale Harry nie umiał mu uwierzyć. Musiał sprawdzić. Musiał się przekonać. A istniał tylko jeden sposób.

Z tą myślą zasnął.

***

Następnego dnia była sobota. Wyjście do Hogsmeade. Z każdym domem szedł jeden nauczyciel. Z nim też mieli o wyznaczonej godzinie powrócić. Harry wątpił - stojąc w tłumie uczniów na głównej ulicy miasteczka - by to cokolwiek dało. Gdyby śmierciożercy chcieli zaatakować uczniów, na pewno nie przeszkadzałby im ktoś taki jak Tralewney – tu spojrzał z niechęcią na wiedźmę. Profesorka liczyła ich po raz kolejny, po czym dała im trzy godziny czasu wolnego. Trzy godziny, też coś!

Harry od razu zostawił Rona i Hermionę, przypuszczał, że nawet tego nie zauważyli, trzymając się za ręce. Chociaż Harry uważał ich związek za co najmniej dziwny, postanowił tego nie komentować. W tej chwili bardzo mu to było na rękę.

W cieniu jakiegoś zaułka zarzucił na siebie pelerynę niewidkę i pognał w stronę Świńskiego Łba. Przekradł się przez obskurny zaułek i przemknął przez drzwi za jakimś wysokim mężczyzną w szarym płaszczu. Od razu skierował swoje kroki w kierunku kominka. Ogień płonął jasno, zbyt jasno jak na ten zapyziały lokal, ale tym się nie przejął. Rozejrzał się jeszcze, ale nikt nie zwracał na kominek nawet najmniejszej uwagi. Barman rozmawiał z człowiekiem w szarym płaszczu, dwie lub trzy osoby siedzące przy stolikach były bardziej zainteresowane szklankami i butelkami przed sobą niż czymkolwiek, co działo się wokół nich.

Harry odetchnął i wyciągnął z kieszeni garść proszku Fiuu. Wstyd mu było się przyznać, ale zdobył go, prosząc Zgredka. Skrzat przyniósł mu całą cukierniczkę proszku z gabinetu któregoś z profesorów. Harry miał nadzieję, że jego przedsięwzięcie się nie wyda.

Sypnął w płomienie, które zapłonęły na zielono i wkroczył w nie raźno. Widział jeszcze, jak barman ze zdziwieniem patrzy na kominek.

- Szpital Świętego Munga. - Powiedział cicho.

***

To, co pozostało z Narcyzy Malfoy dokładnie odpowiadało opisowi przedstawionemu przez Draco. Kobieta, którą zapamiętał jako piękną, teraz... Jej złote włosy były ścięte krótko. Miała wybite przednie zęby. Wzrok utkwiony w jednym punkcie w ścianie. Siedziała bez ruchu na łóżku. Tylko oddychała. Pielęgniarka przyszła i podała jej jakieś lekarstwa, sprawdziła puls. Kiedy wyszła, Narcyza Malfoy siedziała na łóżku w takiej pozycji, w jakiej ją zostawiła. Z ręką na podołku i półotwartymi ustami.

Draco po prostu musiał mówić prawdę.

A jeśli młody Ślizgon mówił prawdę... Harry omal się nie potknął, kiedy przypomniał sobie martwą mysz. Wmieszał się w tłum Gryfonów. Kucnął i ściągnął pelerynę, chowając ją pod płaszcz. Jesienny wiatr targnął mu włosy, kiedy się wyprostował.

- No dobrze, policzmy was jeszcze raz! Nie ruszać się! - Tralewney wydzierała się skrzekliwie ponad jego głową. Rozejrzał się - Ron i Hermiona uśmiechali się do siebie, oderwani od rzeczywistości. Krukoni już wracali do zamku. A grupa Ślizgonów... Harry przełknął głośno ślinę, kiedy uświadomił sobie, że oczy Draco Malfoy'a znów są utkwione w nim. Te zimne, bezgranicznie smutne oczy.

***

Znów siedzieli w Pokoju Życzeń. Tym razem nie było tu już klatek. Na środku stała granatowa kanapa, przed nią stolik. Na stoliku butelka z bursztynowym płynem, niebezpiecznie przypominającym rum. Malfoy był w pokoju pierwszy, to było jego życzenie. Gdyby pozostały jeszcze jakieś wątpliwości.

Draco przeciągnął się na kanapie,zerkając na Gryfona. Potter przysiadł na brzegu, jakby się bał, że rzuci się mu go gardła. Blondyn westchnął i odkręcił butelkę, przelewając bursztynowy płyn do szklanek ciętych z grubego szkła. W powietrzu uniósł się słodki zapach alkoholu.

- Teraz już mi ufasz? Już mi wierzysz? - Podniósł szklankę do ust, pociągając kilka małych łyków. Po chwili wahania Potter również sięgnął po swoją. Draco patrzył, jak okulary powoli zsuwają mu się z nosa. Zastanawiał się, jak wyglądają jego oczy bez tych szkieł. Jednym szybkim ruchem ściągnął je z jego twarzy.

- Hej! - Potter zamrugał kilka razy oburzony. Miał zaskakująco długie rzęsy. I piękne oczy. Oczy w kolorze avady. Draco musiał się powstrzymywać, żeby nie mruczeć z przyjemności na ten widok. - Oddawaj je!

-Nie powinieneś ich nosić. - Pociągnął kolejny łyk ze szklanki, zakładając sobie okulary Pottera na czoło.

- A to czemu?

- Bo nie widać, jakie masz piękne oczy. - Uśmiechnął się, kiedy zobaczył jak Gryfon rumieni się po swojemu i spuszcza wzrok. Potter podniósł do ust szklankę z rumem, wypijając od razu prawie połowę. Draco zastanawiał się, czy to po to, by ukryć zawstydzenie, czy Potter po prostu nie umiał pić. Kiedy jego piękne oczy zaszły łzami gotów był postawić wszystko na to drugie. Roześmiał się głośno.

- Oszalałeś.

- Cała przyjemność po mojej stronie.

Zapadła cisza. Draco sączył powoli swój alkohol. Podjął w końcu drażliwy temat.

- Na pewno to zauważyłeś. A jeśli nie to zastanów się teraz. Jesteś agresywny. Gorszy niż byłeś kiedykolwiek. Gdyby twoi gryfońscy kumple nie byli zajęci lizaniem się po kątach, na pewno też by zauważyli. - Uśmiechnął się, kiedy zobaczył jak Potter marszczy brwi. - To nie przyszło samo z siebie. ON to robi. To przez niego rzeczy wokół ciebie rozsypują się, a szkło pęka. On szuka drogi do twojego umysłu. Ale jeszcze nie znalazł. Może nie umie na odległość i na jawie... Jeszcze. Ale w końcu znajdzie sposób.

Podniósł wzrok na Pottera. Harry Potter. Pamiętał go jako chudą, małą jaszczurkę z wielkimi oczami i wiecznie rozczochraną czupryną. To ostatnie, co prawda się nie zmieniło. Tyle, że teraz Potter był prawie tak wysoki jak on, a ubrania już nie wisiały na nim jak namiot. Przybyło mu trochę mięśni, co prawda na atletę nigdy nie będzie się nadawał i wciąż był raczej kościsty, ale w jakiś tajemniczy sposób umiał wyglądać ponętnie. Możliwe, że zupełnie nieświadomie. Kusząco.

No i miał piękne oczy. Błyszczące, koloru avady... Mógłby powtarzać to bez końca -kolor avady, kolor avady... Westchnął z głębi serca. Podobał mu się ten nowy Potter. Ale nigdy nie przypuszczał, że przyjdzie mu go podrywać w tak makabrycznych okolicznościach. To było chore.

- Wierzę ci Malfoy.

Znów zapadła cisza. Bo co miał mu powiedzieć? Że się cieszy? Że fajnie? Że co z tego, że ma ten gówniany tatuaż na ramieniu, że teraz grają w jednej drużynie? Bezsens. Jego życie to jeden wielki bezsens.

Chociaż nie. Teraz ma ten jeden piękny sens, jeden cel. Prawdopodobnie identyczny jak cel siedzącego obok pięknookiego. Zemsta. Na tych śmieciach. Po prostu zemsta. Za wszystko.

Draco Malfoy odstawił pustą szklankę. Do diabła. Bardzo by chciał, żeby mu ktoś wytłumaczył jak to działa.

- Co? - Spojrzał na Gryfona. Dopiero wtedy zorientował się, że ostatnie zdanie wypowiedział głośno.

- Wszystko. Życie. Jakieś durne przeznaczenie, los... - Potter patrzył na niego z politowaniem, więc się zamknął. Nagle wpadło mu coś do głowy. - A wiesz co, Gryfiaku...

- Mmm? - Wymruczał Potter, podnosząc jednocześnie szklankę do ust. Draco z zadowoleniem patrzył jak pije, a potem jak różowym językiem zbiera kilka maleńkich kropel alkoholu z warg. Był wdzięczny losowi, że jednak zabrał mu te przeklęte okulary i Gryfon nie widzi wyrazu jego twarzy. - No, co?

- Możesz mi mówić po imieniu. Draco.

- Chciałbyś. - Parsknął Harry Potter, Złote Dziecko Gryffindoru i wypił resztę rumu ze swojej szklanki.

*** 

Hej! wrzucam wam drugi rozdział, mam nadzieję, ze ktokolwiek się cieszy haha

O koszmarach i łzach | drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz