Tak jak było napisane na końcu poprzedniego rozdziału tutaj przedstawię swoje odczucia oraz przemyślenia dotyczące tego snu, który jakimś cudem udało mi się chyba w miarę dobrze spisać i poukładać.
Opisałam go bo potrzebowałam się z kimś podzielić,swoimi przeżyciami z nadzieją, że ktoś mnie spróbuje zrozumieć. Bo rodzice tego nie zrozumieją, co najwyżej wsadzą mnie za przeżywanie snów do wariatkowa, ale wracajmy do tematu.
Sny w tematyce wojennej, wojskowej jak kto woli to praktycznie norma w moim przypadku, zazwyczaj posiadają one jakąś ciekawą fabułę, w większości jestem tylko osobą trzecią, bądź takim jakby duszkiem co chwila zmieniającym nosiciela, nie mam wpływu na losy, czy decyzje. W każdym śnie pojawia się także postać chłopaka bądź jak parę razy się zdarzyło narzeczonego i przeważnie kończy się moim poświęceniem by go ocalić.
Tu jednak było inaczej. To ja osobiście podejmowałam decyzje i odczuwałam wszystko jakby działo się na prawdę. Nie byłam żadnym duszkiem, czy osobą trzecią tylko SOBĄ. Wszystkie osoby poza bohaterem imieniem Arek znałam osobiście i są to członkowie mojej rodziny, przyjaciele, znajomi. Obcuję z nimi na codzień. Dlatego na potrzeby tej historii zmieniłam ich imiona oraz w sporej części wygląd. Moment wyboru sektora nie był jakoś trudny, po prostu przeczucie, to była myśl, po prostu myśl. Najgorszą rzeczą, którą przeżywam czasami nawet teraz, a minęło już kilka dni, jest odpowiedzialność za śmierć tych ludzi. Dobra, rozumiem, że to sen. Śmiało możecie mnie teraz nazwać wariatką, szajbuską, śmiało może lecieć hejt, stwierdzenia, że powinnam się leczyć. Kurde no, widziałam jak giną ludzie, na których teraz spoglądam, których po dwóch tygodniach będę codziennie widywać. Nie wiem jak będę mogła spojrzeć im w twarz, bo będę widzieć moment ich śmierci w tym śnie. Ja zawsze przeżywałam takie sny, ale po prostu ten najbardziej odbił się na mojej psychice. Mogłam podjąć inną decyzję i mogli żyć, a zamiast tego wybrałam inaczej, zginęli, na moich oczach. Nie byłam bezradna, bo mogłam to zmienić. Może brzmi to jakbym była psycholką, ale co innego jakby to były postacie wytworzone przez moją wyobraźnię, bądź jeśli bym była tym duszkiem bez możliwości wyboru. Nikt sobie tego wyobrazić nie umie, a tego co czułam, co "przeżyłam" w tym śnie nie da się opisać. Jeszcze gdybym zginęła jako jedna z pierwszych to pół biedy, ale cholera odeszłam ostatnia, a człowiek, którego tam kochałam zmarł na moich rękach. To totalnie zmasakrowało moją psychę tego dnia. Według mnie ten sen był gorszy od jakiegokolwiek koszmaru jaki mi się śnił. Nie nazwę go jednak koszmarem, raczej moralitetem, bo po nim zaczęłam się więcej nad tym wszystkim zastanawiać.
Nikomu nie życzę by musiał przeżyć to co ja tam, nawet najgorszemu wrogowi. W realu czy w śnie. To na prawdę było coś potwornego. Swoją jedną decyzją wydałam tam wyrok śmierci na moich bliskich. To było potworne. To co tu napisałam według mnie nawet w 1/10 nie odzwierciedla tych wszystkich uczuć, które wtedy się we mnie kłębiły.
DZIĘKUJĘ CI CZYTELNIKU, ŻE WYTRZYMAŁEŚ DO KOŃCA, ŻE CHCIAŁO CI SIĘ TO CZYTAĆ. TO, ŻE JESTEŚ TU NA KOŃCU STANOWI DLA MNIE OGROMNE WSPARCIE ~ Michał I Waleczny (pinky_1605)
CZYTASZ
Miałam kiedyś misia
AcakMiała na karku zaledwie siedemnaście lat. Stała się prawdziwym dzieckiem wojny, która zniszczyła w niej wszystko co było piękne. Zamiast chodzącej na imprezy, wesołej dziewczyny powstał poważny, potrafiący zabijać bez skrupułów żołnierz. Założony ja...