Rozdział czwarty - I'm a Firefighter

1.1K 77 2
                                    

Ze stacji w Ołomuniec Zandberg pojechał autobusem prosto do budynku, w którym mieściła się hala konferencyjna, i tak był prawie spóźniony. Udało mu się na chwilę zapomnieć o wydarzeniach ostatnich dni i teraz pochłonięty był jednym - walką dla klimatu. Wiedział, że ten szczyt to było nie byle co. Zaproszono wszystkie partie posiadające mandaty w rządzie nie bez przyczyny. To spotkanie miało naprawdę coś zmienić. Potrząsnąć dotąd upartym i solidnym sprzeciwem wobec ograniczenia produkcji dwutlenku węgla, którym wykazywały się państwa Środkowej Europy. To była jego szansa. Lewica zaufała Zandbergowi wysyłając go jako swojego przedstawiciela. Gdyby udało mu się przekonać chociaż jedną osobę... nie mógł zawieść. Jeszcze raz rozważał w głowie całą wypowiedź, którą miał się podzielić z przybyłymi. Była to dobra przemowa. Jeżeli tylko przytoczy ją z odpowiednią werwą... być może dałoby to pożądany efekt. A przynajmniej tak planował się łudzić. Na miejsce dojechał idealnie na czas; goście zaczynali zapełniać halę. Zandberg znalazł przypisane mu miejsce i usiadł na skraju siedzenia. Idealnie po drugiej stronie mównicy, na wysokości jego oczu zauważył Bosaka. Mężczyzna patrzył się w jego stronę. Ich oczy na chwilę spotkały się. Roztopiona zieleń spojówek Bosaka zhardziała. Teraz musiał nastąpić koniec ich niewytłumaczalnej zażyłości. Tu, w tym miejscu, cokolwiek ich ku sobie ciągnęło, musiało ustać. Żaden z nich nie będzie w stanie zaakceptować słów padających z ust drugiego podczas przemówień. Zandberg wiedział to dobrze. Odwrócił gwałtownie wzrok. Gdy ponownie spojrzał na Bosaka, jego oczy przybrały odcień arktycznego lodu.


Kwaśny uśmiech przemknął przez twarz Krzysztofa, a jego dłoń powędrowała w górę, by go przesłonić. Chwila skupienia przyszła do niego, niczym błogosławieństwo. Po części była to zasługa Konrada, który pobudził w nim pozornie zagubioną świadomość przewagi. Polska, Europa, świat dalej funkcjonowały na sinusoidzie preferencji poglądowych, lecz teraz od jakiegoś czasu występował coraz silniejszy powrót do wartości konserwatywnych. Tango. Gdyby dobrze wykorzystać oraz utrwalić ten mocny skręt w prawo jego partia mogłaby naprawdę wiele osiągnąć. Trzymali się wiernie swoim założeniem i podstawom dyktowanym przez tradycję, nie to co pseudo-prawicowe ugrupowania jak grupa Polskich rządzących. Skrzywił się, patrząc na posłankę Chorosińską, patrzącą bez większego zrozumienia na poruszenie na sali. Przynajmniej Zandberg nie był takim bezideowcem jak rozlazłe cielsko Prawa i Sprawiedliwości czy Koalicji Obywatelskiej. Cóż, Lewica składała się w dużej mierze z błaznów o nierealistycznym pomyśle na przyszłość, ale chociaż... Nie było to jednak istotnie. Mężczyzna rozpoczynający pierwszą część konferencji, stanąwszy za mównicą, zaczął swoje przemówienie otwierające szczyt w Czechach. Bosak musiał teraz skupić się na emanowaniu spokojną, merytoryczną częścią siebie. Żadnych durnych teorii ale konkret, za którym podążą inne partie nie godzące się na tworzenie zcentralizowanego państwa pod przykrywką Unii Europejskiej. Pierwszy z nich miał iść Berkowicz, zakładali bowiem, iż najpierw trzeba wybadać grunt. Przy takiej ilości zgromadzonych, wszystko mogło rozciągnąć się w czasie niczym kongres wiedeński, więc po sprawdzeniu nastrojów, dostosować będą mogli szczegóły przyszłej wypowiedzi Krzysztofa, by z jak największą efektywnością wykorzystać okazję, jaką stanowił szczyt. Do tego czasu zdążę się dostroić.

Reakcja publiczności na przemowę Berkowicza wywołała w Zandbergu zimne fale złośliwej radości. Jednak w krajach takich jak Czechy i Słowacja, w krajach mniej wschodnich, nie było miejsca dla partii takich jak Konfederacja. Po raz pierwszy w pełnej okazałości otrzymał dowód, iż skrajny nacjonalizm nie jest trendem Europy, nawet po tej konserwatywnej stronie. Polska rozwijała się dzięki kontaktom z Zachodem i dzięki Unii Europejskiej. Jeżeli Polska chciała się nadal rozwijać, musiała rozwijać się na obraz państw zachodnich. A państwa te ewidentnie nie życzyły sobie osób takich jak Berkowicz posiadających jakikolwiek wpływ na świat i politykę. Podczas swojej przemowy nie tylko został wyśmiany, został wybuczany. Może Zandberg powinien okazać trochę współczucia, mężczyzna wyglądał na całkowicie pokonanego; lecz nie czuł ani krztyny współczucia. Z drugiej jednak strony zdawał sobie sprawę, ze nie może być naiwny. Na pewno na sali było wiele osób zgadzających się z poglądami Berkowicza, którzy dobrze wiedzieli, ze wypowiedzenie podobnych opinii skończyło by się natychmiastowym ostracyzmem. No cóż, wiadomo było w każdym razie po której stronie leży szala zwycięstwa. Zandberg, wywołany do katedry, sprężystym krokiem udał się na miejsce, a w głowie już widział jak jego argumenty ostatecznie i całkowicie dobijają już pokonanego przeciwnika. Bosak nie będzie miał czego zbierać.


Wywrócił do góry oczami, podirytowany tym co się właśnie stało na sali. Nie powinno go dziwić chamstwo tego pseudo-lewackiego zbiorowiska. Cóż, na pewno duży wpływ miała psychologia tłumu. Jeden śmieć zaczął buczeć, a za nim reszta, jak stado kretynów bez krztyny taktu. Choć przemówienie Konrada pozostawiało wiele do życzenia, najwyraźniej okazało się gorzej odebrane, niźli można by się spodziewać. W niedowierzanie wprawiał go jednak ten ogrom fałszu ze strony tej bandy hipokrytów wypełniających salę. Jednymi z najgorszych byli Ci, którzy wbrew obietnicom, kierowanym ku swoim prawicowym wyborcom, miękli i naginali się polityce bezmyślnego trendu rujnującej, nieplanowanej niby-ekologii. Cóż, lubił wyzwania, a to zdecydowanie było jedno z trudniejszych. Musiał skupić się na błędach przeciwników, wytknąć je i zmiażdżyć, nie pozostawiając na nich ani suchej nitki wiarygodności. Kliknął długopisem, podnosząc wzrok na mównicę. Zesztywniał. Ten jebany socjalista.

Miał już serdecznie dość wystawnego wieczoru rozpoczynającego tę szopkę. Wszyscy schudnie ubrani, lawirowali między twarzami znajomymi, mniej znajomymi, przekąskami czy trunkami. On sam cały dzień nie był w stanie przełknąć niemalże nic, poza śniadaniem jeszcze w stolicy. Nie rozumiał jak miał działać ten „bankiet", skoro miał już okazje poznać wszystkich bez ich masek sztucznej uprzejmości, zainteresowania zabarwionego pobłażaniem i często, co najwyżej średniego angielskiego. Konrad zniknął gdzieś w tłumie ludzi, odreagowując nieco swoje nietrafione przemówienie. Rozświetlone sale dodawały rozbłysku nieszczerym chichotom znad na-wpół opróżnionych kieliszków. Gdyby nie minimum kultury, która wymagała od niego pojawienia się choć na chwilę w tym chlewie pełnym świni w garniturach, dawno poszedłby do pokoju. Odbył kilka płytkich rozmów i czekał tylko chwili, którą uzna za odpowiednią do usunięcia się ze świecznika.


Powietrze wokół Zandberga drżało od głosów. Ludzie połączyli się w małe grupki i dyskutowali na różne tematy. On sam zajęty był rozmową z przewodniczącym partii zielonych w Czechach. Miło było powymieniać się pomysłami na to, jakie zmiany można by wprowadzić. Zandberg musiał przyznać, że od początku szczytu czuł się znakomicie. Po raz pierwszy nie musiał torować sobie drogi przez nieprzychylny tłum opinii. Gdy brał do ręki kieliszek szampana, jego wzrok spoczął na Bosaku, który żywo dyskutował z grupą mężczyzn. Zandberg nigdy nie widział go tak ożywionego. W trakcie swojego monologu Bosak mocno gestykulował dłońmi i niektóre słowa w dość śmieszny (czy raczej uroczy, lecz tego nie mógł przyznać) sposób wykrzykiwał układając usta w okrągłe „o". Jego przeciwnik musiał za dużo wypić... o ile Zandberga dziwił taki brak profesjonalizmu, nie był mu przeciwny. W końcu była to szansa na poznanie wroga z innej strony. Zapatrzony w Bosaka, nagle uświadomił sobie, że ten ma na ustach lekki uśmiech, który po chwili zmienia się w dużo większy, z odkrytymi zębami. To był pierwszy raz gdy Zandberg widział go uśmiechającego się bez ironii, szczerze. Efekt zmroził go do kości. Było w tym wyrazie twarzy coś wyjątkowo urokliwego, rozbrajacego, wręcz szokująco realnego. Nie zauważył, gdy jego własne kąciki uniosły się do góry. W tym momencie Bosak spojrzał na niego z drugiego krańca sali. Patrzył na niego przez długie sekundy, jednak jego spojrzenie niosło za sobą pustkę. Zandberg nie wiedział czy coś oznacza, a jeżeli tak to co takiego. Poczuł się nagle bardzo zmęczony.


Uśmiech spełzł z twarzy Bosaka, która zaraz ściągnęła się w wyrazie jaki przybiera fizjonomia dziecka, przyłapanego na zabawie zapałkami. Dopiero gdy dostrzegł wbite w niego jasne oczy Zandberga, poczuł jak zaledwie dwa kieliszki szampana uderzyły mu do głowy. Jak mógł się w tak idiotyczny sposób wystawić na ocenę zebranych?! Nigdy nie był osobą upijającą się do nieprzytomności, ba, według wielu wpisywał się w stereotyp kogoś, kto na „dwóch piwach" kończy. Fala gorącego wstydu zalała mu twarz, a serce wypełnione zostało ściśniętym, tępym lękiem. Oczywiście Zandberg zobaczył jego stan jako pierwszy. Nie, tym razem nie da się zamknąć w tym płonącym z napięcia budynku, który tak daremnie próbuje ugasić. Przecież nie mógł sobie pozwolić na zostanie tutaj ani chwili dłużej w jednym pomieszczeniu z posłem Lewicy. Przepraszając swoich rozmówców, ruszył w stronę wyjścia, nie patrząc w oczy wymijanym przez siebie politykom.


Choroba dyplomatycznaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz