Rozdział siódmy - Apocalypse

1K 62 4
                                    

Zandberg czuł, że obaj są teraz całkowicie bezbronni. Nie ma niczego, co mogłoby ukryć ich przepływające myśli. Wiotkość Bosaka w jego dłoniach sprawiła, że jeszcze silniej przygarnął mężczyznę do siebie. Przesunął dłonią po brunatnych włosach Krzysztofa i oparł lekko brodę na czubku jego głowy. Stali w ciszy. Tak było dobrze. Tylko krótka chwila, kilka minut. Tylko przez moment mogli być tak blisko i gdy Zandberg zamknął oczy, wyobraził sobie ich dotykających siebie nawzajem każdego poranka przy czytaniu gazety, każdego wieczora po powrocie z pracy i każdej nocy, gdy mógłby otoczyć Bosaka swoimi ramionami i chronić go przed jego bólem. Poczuł ciągnięcie w piersi. Rozświetlone miasto stopniowo stawało się mozaiką rozmytych barw i uświadomił sobie, że jego oczy zachodzą mgiełką łez. Dlaczego ten mężczyzna tak destabilizował jego uczucia? Od jakiegoś czasu, w każdej jego myśli, on chował się gdzieś z tyłu. Gdy Bosak patrzył na niego, Zandberg miał wrażenie, że mężczyzna swoimi wielkimi oczami daje mu dostęp do swoich myśli, do całego siebie. I Zandberg podążył za nim.

Wtulił się mocniej w ciało Bosaka. Chciał objąć go całego, schować w swoim uścisku. Poczuł bicie serca młodszego mężczyzny. Pędzący rytm ich serc przerodził się w narastający huk, który rósł i rósł, aż Zandberg odsunął swoje ciało od Krzysztofa. Chwycił go za oba ramiona i spojrzał na jego zaszklone, opuchnięte oczy. Świat stał. Zandberg wpatrywał się usilnie w oczy młodszego mężczyzny. Błagam, zrozum moje myśli... Zobacz swoje odbicie w moich oczach. Po prostu patrz.

Oderwany niespodziewanie od opoki ogrzewających go ramion Zandberga ponownie spiął się w reakcji obronnej. Wiedział, że nie mogli stać w tak tkliwie tęsknym uścisku, lecz mimo to, chciał o tym fakcie zapomnieć. Częściowo zaspokojona potrzeba zbliżenia się do tego mężczyzny, dała w dużym stopniu ujście gromadzącym się od dłuższego czasu uczuciom. Teraz gdy blondyn zmusił go do patrzenia sobie w oczy, Krzysztof znowu nie wiedział co się z nim stanie, lecz wydawał się bardziej opanowany. Po tak silnym rozładowaniu czuł, iż odradza się w nim utracona moc sprawcza, nad którą przez większość wieczoru dominowała chaotyczna pasywność jego działań. Serce dalej biło mu szybko, a odzyskiwana wola czynu, topniała pod wpływem łagodnego spojrzenia wyższego. Czuł miło stymulujące dreszcze, które to miękkie wejrzenie dwojga jasnych oczu w nim wywoływało. W sprzeczności z samym sobą, chciał dalej pozostać zależny od niego. Wyłączając się zupełnie na świat zewnętrzny, był przyciągany magnetycznym spojrzeniem drugiego. Oddychając przez rozchylone wargi pochylił się w stronę Zanberga. Przez głowę, niczym kometa przeleciała myśl, że jeśli teraz nie złączy ich ust w pocałunku, już nigdy nie będzie miał na to szansy. Tętno pod wpływem tego olśnienia zdało się wystrzelić ku jeszcze większej częstotliwości. Wyciągnął szyje jeszcze trochę w kierunku Adriana, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Szatynowi wydawało się, że niemalże czuje na sobie oddech drugiego. Gorączkowe uniesienie pchało go do czynu, o którego urzeczywistnieniu nie śmiał by pomyśleć jeszcze parę godzin temu.

- Możemy porozmawiać chwilę w moim pokoju? – niski ton pełen troski obudził go z hipnotycznego uniesienia. Odsunął się jak wyrwany z transu. Twarz jasnowłosego miała wciąż życzliwy wyraz i wciąż była twarzą człowieka, w którym się zadurzył. Przyciszonym głosem, ledwo poruszając wargami, powiedział:

- Oczywiście – nieprzerwanie wpatrując się w Zandberga, który uśmiechnąwszy się łagodnie, poluzował uścisk dłoni na ramionach Bosaka i ruszył w stronę oszklonych drzwi tarasu.


Choroba dyplomatycznaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz