Rozdział pierwszy - Each Time You Fall In Love

3.1K 115 47
                                    

Nierównym oddechem łapał w płuca powietrze sejmowych korytarzy, a odgłos jego sztywnych kroków pochłaniał długi, wydeptany już z lekka dywan. Był spięty, tak, zdecydowanie dało się dostrzec ten fakt już na pierwszy rzut, nawet niezbyt wprawionego oka. Poseł Konfederacji szedł właśnie do gabinetu partii położonej na najdalszym względem jego własnych poglądów skraju ideologicznym. Socjalistyczne śmiecie. Myśląc to próbował zdystansować się od swojego stresu. Nie musiał nawet zadawać sobie w głowie głupich pytań, takich jak „dlaczego ja" lub „czemu nie oni", bo dobrze wiedział, że był najbardziej reprezentacyjnym członkiem Konfederacji. Nie wchodził w tyrady o semickich lożach czy kobietach błagających o ponowne zamknięcie w kuchni. Był tradycjonalistą, tak, to na pewno. Był trzonem niezmąconej rozdawnictwem prawicy, a jego umysł nie był dziurawy jak w przypadku jego, bezmyślnych niekiedy kolegów z partii. Dlatego właśnie on, Krzysztof Bosak zbliżał się do drzwi pokoju Lewicy. Nie mogąc skupić myśli, ze skrzywionym wyrazem twarzy, zapukał i od razu nacisnął klamkę, chcąc mieć negocjacje z tymi lewackimi ścierami jak najszybciej za sobą.


Uwagę Adriana zajmował akurat jakiś fascynujący ptaszek ćwierkający za zasłoną, gdy drzwi do partyjnego gabinetu otworzyły się. Za nimi stał Krzysztof Bosak, we własnej osobie. Jeżeli sytuacja ta była dla niego tak dziwaczna jak dla Zandberga to nie dał tego po sobie poznać. 

- Czy mogę wejść? - spytał po chwili ciszy Bosak.

- Tak... oczywiście. - odpowiedział dalej lekko skonsternowany. Była to wyjątkowo nietypowa sytuacja, żeby członek Konfederacji przekraczał próg tego pokoju. W końcu obaj panowie nie mieli sobie za dużo do powiedzenia. Ich sposoby postrzegania świata pozostawały w skrajnym konflikcie.

- Proszę usiąść. - uprzejmym tonem zwrócił się do niskiego mężczyzny Zandberg. Ten nie wydawał się jednak zostawać na dłużej.

- To zajmie tylko chwilę, panie Adrianie. - Bosak zmierzył go bystrym spojrzeniem. - Chciałbym dowiedzieć się, jaką pozycję przyjęła Lewica wobec szczytu w Czechach. Podobno odbędzie się jedynie jeśli wszystkie partie potwierdzą przybycie. Muszę wiedzieć jak zaplanować grafik, dlatego zbieram informacje od ręki - Zandberg zdębiał. Czy to możliwe by Konfederacja rozważała uczestnictwo w szczycie? Już zdążył spisać go na straty i zapomnieć o nim, bo nawet przez myśl mu nie przeszło, że Konfederacja mogła by chcieć wziąć w nim udział. W końcu głównym tematem miało być ograniczenie wydobycia węgla na terenie Europy Środkowej.


Boże, jak bardzo chciał już się stamtąd wydostać. Choć pierwsze zdania wypowiadał z typową dla siebie pewnością w głosie, wkraczającą na bezczelność i przesadną nonszalancje, to rosnąca gula w gardle uświadamiała mu, iż jego zdolności mówienia spadają na łeb na szyję w stronę zduszonego bełkotu. Do tego nie mógł przecież dopuścić, nie. Nie spodziewał się rozmowy z Zandbergiem, ale do jasnej cholery, na pewno nie był przygotowany na bycie w cztery oczy z tym... Pomimo nie takich znów okazałych rozmiarów pokoju, wydawał się niemalże sztucznie rozszerzoną przestrzenią, której niezapełnione żadnym odgłosem powietrze przytłaczało ramiona Krzysztofa. Kiedy więc starszy poseł, widząc, że jego niespodziewany wizytator nie ma zamiaru usiąść, wstał, Bosaka przygwoździła do ziemi wysoka postać drugiego. Jego chłodne, przenikliwie jasne oczy lustrowały go. Mechanicznie próbował wyłapywać konkretne słowa z odpowiedzi lewicowca, a jego własne myśli były na przemian kąśliwe, napięte i karcące. Tym razem nie było to zaplanowane, mógł więc zapytać – dlaczego akurat on... Zacisnął i poluzował szczękę.


- Tak... nie widzę przeciwwskazań żebyśmy tam pojechali. Czy mógłby pan dać mi kilka godzin żebym mógł to potwierdzić? Nie chcę podać panu fałszywej informacji.

Choroba dyplomatycznaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz