Rozdział trzeci - I Won't Say I'm In Love

1.3K 73 5
                                    

Wykrzywił swoje kształtne usta, omiatając wzrokiem korytarz wagonu jadalnego. Nie był niestety pusty, jednakże, nie było w nim piskliwego jazgotu gier dla dzieci, który rozlegał się za plecami fotela numer dziewięć. Nie tak daleki był od wstania i udzielenia równie głośnej reprymendy zarówno chłopcu jak i jego matce, postanowił jednak wpierw nieco opanować zszargane parogodzinną podróżą nerwy, by nie wybuchnąć publicznie. Może ta głupia krowa ma męża, który na nich głosuje, nigdy nie wiadomo. Portale plotkarskie czekały na jakąkolwiek wpadkę, a darcie się w przedziale pełnym ludzi, raczej nie pozostałoby niezauważone. Niestety w tych czasach, nie wystarczyła sama merytoryczność, wszystko było produktem, on sam więc, musiał pilnować, by produkt wspólnej pracy, jakim była Konfederacja pozostawał niezarysowany przez tak trywialne wpadki. Szczególnie obraz jego samego. Możliwe, iż w nie tak długim czasie będzie startował w kampanii prezydenckiej. Nie chciał by wypominano mu lata potem tak idiotyczne gafy. Choć i tak nie wyrzuciłoby go to na piedestał Wałęsy czy Komorowskiego, to jeśli skazy w postaci małych wypadków w życiu codziennym można uniknąć, trzeba było się o to starć. Pociągi nigdy nie były preferowanym przez niego środkiem transportu. Jednak ze względu na niewielką różnicę czasową, z gorzkim zrozumieniem przyjmował decyzję o wysłaniu ich tańszą opcją komunikacyjną. Rozejrzał się jeszcze raz po przedziale, w poszukiwaniu jakiegoś punktu zaczepienia. Kogo Ty oszukujesz? Wiesz za czym, kim się rozglądasz. Nie chciał kolejnej konfrontacji z Zandbergiem. Nie musiał go oglądać z odległości mniejszej niż paręnaście metrów już od paru dni. Udało mu się nawet nie wsiąść do pociągu na tej samej stacji co poseł Lewicy, co w dużym stopniu pomogło mu stonować głupie przypuszczenia. Niemalże w koszmarach widział, jak na Warszawie Centralnej mruga rozespany, a na siedzeniu obok ukazuje się barczysta postać jasnowłosego. W tłumie nie robił by pewnie na Krzysztofie aż takiego wrażenia, ale... ale nie było co ryzykować nieprzyjemności. Spojrzał na zegarek. Ponad połowa drogi za nim.


Zandberg wiercił się niespokojnie w fotelu. Pociągi przyprawiały go o mdłości. Uczucie w żołądku sprawiało, że jego myśli stawały się zamglone i nieprecyzyjne. Zdenerwowany wziął do ręki gazetę. Po chwili odłożył ją z powrotem. Sprawdził zegarek. Została jeszcze godzina drogi. Postanowił przejść się po wagonie i trochę się przewietrzyć. Alternatywą było jego dzisiejsze śniadanie lądujące na Bogu winnej przedziałowej sąsiadce. Wstał więc i skierował się w stronę mini baru na tyłach pociągu. Może łyk herbaty uratowałyby sytuację. Skupiony na swoich myślach prawie wpadł na mężczyznę nadchodzącego z przeciwnej strony. Mężczyzna ten syknął z niezadowoleniem i obrzucił go oburzonym spojrzeniem. To był Krzysztof Bosak.


Duże, zielone oczy Bosaka rozszerzyły się w wyrazie przypominającym przerażenie. Natychmiast silniej niż sam Zandberg uderzył go jego obezwładniająco męski zapach. Jakby przeniósł się wprost z receptorów węchu do klatki piersiowej trzydziesto-siedmio-latka, rozchodząc się po całym jego nieprzygotowanym na to ciele. Nie dało się to jednak w żadnym stopniu porównać do prawdziwego uderzenia, czegoś kojarzonego z bólem. Ta przyjemna woń, okazała się paraliżującym niemalże bodźcem rozkosznego podniecenia. Tak, wielopoziomową ekscytacją zmysłów mówiących mięśniom, by przykurczyły się w oczekiwaniu na przyjemność. Krzysztof dał się zahipnotyzować temu odczuciu na moment dłuższy niżby chciał. Boże, wyglądał jakby miał się popłakać. Jego sarnie spojrzenie wbite było w górującego nad nim mężczyznę, a różowe usta rozchyliły się lekko. Chwila, dosłownie mniej niż sekunda nieintencjonalnej, nieskontrolowanej fizycznej styczności, to już było o wiele za dużo. Przez chwilę znowu o wiele dłuższą niżby chciał, zmuszał się do wypowiedzenia dwóch prostych słów. Nie był jednak w stanie. Poległ na tym polu. Skinąwszy jedynie głową, wyminął jak najszybciej posła Lewicy.


Spojrzenie Bosaka wbite w Zandberga przeszyło go elektryczną falą. Po raz kolejny jego klatka piersiowa kuła dziwnym bólem. Mężczyznę przeszła nagła fala gorąca. Spojrzenie Bosaka zdawało się próbować coś mu przekazać, coś bardzo ważnego. Jednak sens pozostawał ukryty. Zandberg od dawna wiedział, że jego przeciwnik jest atrakcyjny. Nie starał się jednak nadinterpretować tego uczucia i jedynie czasem zatrzymywał na jego twarzy wzrok na dłużej. Było coś uroczego w dużych oczach Bosaka i coś sensualnego w kształcie jego ust. Jego postura i sposób poruszania się nosiły cechy pewnej wiotkości, którą rzadko spotkać można u mężczyzn w jego wieku. W tym jednak momencie, Zandberg odczuł coś nowego. Troskę. Dlaczego? Nadal byli przecież rywalami, ludźmi o dwóch zupełnie innych poglądach na świat. Bosak był homofobem, ksenofobem i reprezentował sobą wszystko to, co on chciał zniszczyć, a jednak... Adrian Zandberg czuł wobec niego troskę. Był ciekaw, co siedziało w jego głowie, jakie miał marzenia i niepokoje. Nie wiedział czy była to kwestia niespodziewanej szczerości Bosaka, lecz przestał w ułamku chwili być kimś obcym, a stał się kimś na kogo los Zandberg nie mógł być dłużej obojętny.


Co za farsa, co za głupi pech. Myślał tak z marsem na czole wracając na swoje miejsce niemalże chwiejnie. Ostatnie dni żył w silnym zaprzeczeniu, a teraz jego ciało przestało mu pozwalać udawać zimną obojętność. Fala negowanego przez Krzysztofa, niewspółmiernego z drobnostką jaką było wpadnięcie na tego mężczyznę podniecenia, wytłumiała się wraz ze zwalnianiem rozkołatanego serca. Siadając w średnio wygodnym fotelu, wraz z nierównym wydechem, głowa opadła mu do tyłu, a jej niewielki rozpęd zatrzymany został przez na-wpół-miękkie oparcie. Zacisnął powieki chcąc rozładować do końca histeryczne niemal poruszenie. Sztucznie regulując oddech, w myślach coraz mocniej negował coraz wyraźniej rysującą się sytuacje. Podświadomość prześmiewczo wyszeptywała szydercze słowa. Dobrze znasz to uczucie, co? Wiesz bardzo dobrze, że... Że nic się nie dzieje. Dopowiedział surowym tonem, poruszając wargami jakby miał wyrzec te słowa na głos, dobitnie uciszając instynktowne domysły. Otrząśnij się w końcu!
Za jego plecami znów rozległ się skrzekliwy odgłos gry na telefon, wyrywając go z tunelu myśli. Nie wiedział, czy powinien być wdzięczny, czy w końcu wygarnąć tej tępej babie i jej rozwydrzonemu dzieciakowi, który właśnie kopał go w plecy. Otworzył oczy i sprawdził, czy nikt nie obserwuje bacznie jego chwili kryzysu.

- Hej, Krzysiek! – obrócił się, słysząc dobiegający z innej części głośnego od rozmów, krzyków i ogłoszeń megafonowych peronu głos. Konrad podbiegł do niego, nie przesadnie pośpiesznym truchtem, z uśmiechem wymalowanym na jego podłużnej twarzy – Gotowy zapędzić paru zielonych w kozi róg? – zapytał leciutko zdyszany. Bosak uniósł kącik ust. Zawsze.


Choroba dyplomatycznaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz