Dzisiaj jest ten dzień. 23 lipca. Moje 11 urodziny. Jak zwykle w wakacje, obudziłam się po 10. Niespodziewanie usłyszałam pukanie w moje okno. Odsłoniłam czerwone żaluzje i ujrzałam płomykówkę z brązowym upierzeniem. W dziobie trzymała lekko pożółkłą kopertę. Otworzyłam okno, aby zwierzę mogło wejść do środka. Wzięłam od niej kopertę i dałam jej leżące na moim biurku ciastka. Podczas gdy ona spożywała posiłek, ja otworzyłam list, który był zapieczętowany czerwoną pieczęcią z logiem przedstawiającym borsuka, orła, węża i lwa. Znajdowały się one wokół dużej litery H. Szybko przeczytałam jego treść i pisnęłam ze szczęścia. Dostałam się do Hogwartu!
Prędko zbiegłam na parter i zobaczyłam moją mamę krzątającą się w kuchni. Ma na imię Stephanie. Jest ona średniej wysokości blondynką, której włosy sięgały łopatek. Kolor włosów odziedziczyłam właśnie po niej. Ma oczy w odcieniu ciemnej czekolady. Jej twarz zazwyczaj rozświetla szczery uśmiech. Jest ona czarownicą czystej krwi i pochodzi z rodu, w którym tępią mugolaki oraz „zdrajców krwi", którym swoją drogą - w przekonaniu jej rodziny - została poślubiając mugola.
- O cześć kochanie, co tam trzymasz w ręce? - zapytała kobieta.
- Hej mamo - pocałowałam ją w policzek. - Nie uwierzysz. Dostałam się do Hogwartu!
- To świetnie! Musimy o tym powiedzieć Eliottowi jak tylko wróci z pracy. Na pewno będzie dumny ze swojej córeczki! - ucieszyła się rodzicielka.
Swoją drogą, ona także uczęszczała do Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Była Krukonką. Ciekawe do jakiego domu ja się dostanę.
- Już nie mogę się doczekać!
Porozmawiałam jeszcze chwilę z mamą. Zaczęła mi opowiadać o jej przygodach w szkole. Nie była wcale taka święta, jak mi się wydawało. Czyli to właśnie po niej odziedziczyłam chęć do ciągłego robienia żartów. Nie spodziewałam się tego.
Po tej krótkiej rozmowie poszłam na górę się przebrać w coś bardziej wyjściowego niż piżama. Ubrałam dresy i jakąś za dużą koszulkę. Nie mając co robić, zaczęłam czytać książkę o Quiddtichu. Bardzo lubię ten sport. W szkole chciałabym dołączyć do drużyny na pozycji ścigającego, ale pewnie będą dużo lepsi ode mnie. No cóż.
Tak zaczytałam się w lekturze, że nawet nie zauważyłam kiedy wybiła 16. Jest to godzina, o której mój tata wraca z pracy, a przecież miałam wielkie wieści do przekazania. Szybko zbiegłam na dół. W holu ujrzałam wysokiego bruneta z morskimi oczami - takimi samymi jak moje.
- Cześć tato - krzyknęłam od schodów, na co mój ojciec lekko podskoczył.
- Boże, Mackenzie. Nie strasz mnie tak, bo twój staruszek zaraz zejdzie na zawał! - zaśmiał się.
- Nie jesteś aż taki stary tato - przewróciłam oczami.
- Aż? Ah Steph, czyli starość już mnie dopadła - mówiąc to, Eliott teatralnie złapał się za serce.
Odpowiedzią na to „przedstawienie" był tylko głośny śmiech mojej mamy i mój. Później dołączył również mój tata.
- No dobrze, jak już wszyscy przestali się śmiać, muszę Ci coś powiedzieć, tato - przybrałam śmiertelnie poważny ton, jakbym zaraz miała oznajmić, że jestem w ciąży.
- Coś się stało? - rzekł z lekkim przerażeniem ojciec.
- Tak - szepnęłam, powstrzymując śmiech z powodu miny bruneta. - Dostałam się do Hogwartu! - pisnęłam na cały dom.
- Dobra, teraz naprawdę myślę, że chcesz mnie wpędzić do grobu. Ale teraz czas na moją zemstę - krzyknął tata, po czym zaczął mnie gilgotać.
- N-nie... T-t-tato... P-prze-stań... - mówiłam już na skraju wytrzymałości.
- Dobrze tym razem ci odpuszczam i gratulacje! Zawsze wiedziałem, że mam w domu zdolną czarownicę! - uśmiechnęłam się szczerze w odpowiedzi.
- Swoją drogą, mamo, kiedy pojedziemy na Pokątną?
- Możemy pojechać za tydzień, co ty na to?
- Jestem jak najbardziej za!
- No to dobrze kochanie, ale teraz chodźmy już na obiad, bo zaraz ostygnie.
Po tych słowach wszyscy jak jeden mąż popędzili do stołu.
CZYTASZ
It feels like a real home|| Huncwoci
FanfictionKolejna opowieść o Huncwotach: przystojnym cassanovie Syriuszu Blacku, zakochanym w Rudej Furii Jamesie Potterze, zaczytanym w książkach i kochającym czekoladę Remusie Lupinie oraz pulchnym, ciągle wcinającym coś Peterze. Ale... Czy aby na pewno? Co...