~tydzień później~
Nareszcie. Po całym tygodniu czekania, nastąpił dzień wyprawy po artykuły do szkoły. Nie mogłam się już doczekać.
-Jesteś gotowa Mackenzie?-spytała mnie mama, na co skinęłam głową.
Wzięłam garść proszku Fiuu, weszłam do naszego kominka i krzyknęłam:
- Na Pokątną!
Po tych słowach, wokół mnie pojawił się zielony ogień i poczułam szarpnięcie oraz zawroty głowy. Nie lubiłam za bardzo podróżować siecią Fiuu, lecz jest to najszybszy środek transportu oprócz transportacji, na którą na razie nie miałam licencji. Po chwili ujrzałam przed sobą gwarną ulicę pełną niezwykłych sklepów. Wszystko wyglądało tak... magicznie. Wyszłam z kominka i czekałam na rodzicielkę. Wreszcie pojawiła się przede mną i ruszyłyśmy na zakupy.
Przemykając pomiędzy ludźmi na ruchliwej uliczce, skierowałyśmy się do białego monumentalnego budynku na jej krańcu - Banku Gringotta. Kiedy po kilku minutach udało nam się dopchać do drzwi, weszłyśmy do środka. Przy ogromnych, ciągnących się przez niemalże całą salę drewnianych biurkach, siedziały gobliny wykonując swoją pracę oraz co chwilę zerkając w naszą stronę. Było to trochę krępujące, nie powiem. Kiedy doszłyśmy do znajdującego się na samym końcu biurka, moja mama zaczęła rozmawiać ze stworzeniem.
- Witam, chciałabym wypłacić pieniądze z mojej skrytki - powiedziała kobieta.
- A ma pani klucz? - zapytał goblin, zerkając na nas spod swoich okularów.
- Tak, oczywiście - obwieściła szybko Stephanie i wyciągnęła klucz z kieszeni swojego czerwonego płaszcza.
Stwór wstał ze swojego miejsca, wziął do ręki mosiężny klucz oraz zaprowadził nas do podziemi, gdzie jadąc kolejką, przemieściłyśmy się do naszego skarbca. Po dość szybkiej jeździe, po której moja mama wyglądała, jakby miała za moment zwymiotować, ujrzałyśmy przed sobą żelazne drzwi z numerem 158. Goblin wsunął klucz do zamka i drzwi momentalnie stanęły otworem. W środku można było zauważyć dość dużą sumkę. Moja mama wzięła paręnaście monet i schowała do skórzanej sakiewki. Po tym, stworzenie zamknęło drzwi krypty, oddało blondynce klucz i zaczęło kierować się z powrotem do wagonu. Droga powrotna minęła nieco spokojniej.
Po wyjściu z banku skierowałyśmy się do sklepu Madame Malkin. Kobieta powitała nas z ciepłym uśmiechem i kazała mi stanąć na lekkim podwyższeniu. Kiedy to uczyniłam, zaczarowane narzędzia zaczęły zdejmować ze mnie miarę. Madame Malkin nakazała nam wrócić za 30 minut, kiedy szata będzie już gotowa. Przemieściłyśmy się więc na zewnątrz, aby móc zakupić resztę potrzebnych mi rzeczy.
- Dobra Mackenzie, ja pójdę do księgarni Esy i Floresy, ty natomiast idź po różdżkę do Ollivandera. Spotkajmy się tu za 20 minut - zarządziła, na co jedynie skinęłam głową. Podała mi jeszcze kilka galeonów i ponownie zniknęła wśród tłumu.
Ja ruszyłam naprzód w poszukiwaniu szyldu z napisem Ollivander. Kiedy w końcu odnalazłam go wzrokiem, poszłam w tamtym kierunku. Delikatnie otworzyłam mahoniowe drzwi. Od razu usłyszałam cichy dźwięk dzwoneczka. Sklep Ollivandera od podłogi do sufitu zawalony był wąskimi pudełkami z - jak można się domyślić - różdżkami. Na przeciw mnie znajdowała się lada, na której stała mała lampka. Była to dosyć klaustrofobiczna przestrzeń.
- Dzień dobry. Panna Stone jak mniemam? - spytał staruszek, którego dopiero teraz zauważyłam. Miał on jasne srebrne oczy i siwe włosy. Uśmiechał się do mnie dobrotliwie.
- Dzień dobry. Tak, zgadza się.
- Spodziewałem się pani nieco wcześniej. Pamiętam jeszcze jak pańska matka kupowała u mnie swoją pierwszą różdżkę. Hm, akacja, 11 i ¾ cala, sztywna i włos z ogona jednorożca. Jak się miewa Stephanie?
Wow. Ten facet ma zaskakująco dobrą pamięć, a patrząc na niego, widać, że ma już swoje lata.
- Bardzo dobrze, proszę pana.
- Och to dobrze, ale zajmijmy się twoją różdżką. Więc która ręka mam moc? - spytał rzeczowym tonem.
- Prawa.
Po tych słowach, mężczyzna zaczął się krzątać po magazynie.
- Ta powinna być dobra-podał mi „magiczny patyk". - No, machnij - powiedział kiedy stałam jak słup soli nie wiedząc co zrobić.
Zatem machnęłam i niechcący stłukłam wazon leżący na jednej z wielu półek. Ups?
- Nie, to zdecydowanie nie ta - zaczął szeptać gorączkowo.
Tak samo było z następnymi dwoma różdżkami.
- Hm.. A gdyby tak... - mówił do siebie stawiając przede mną kolejny produkt.
Kiedy tylko wzięłam ją do ręki, poczułam przyjemny, lekki wietrzyk oraz uczucie ciepła.
- A więc to ta. Lipa, 12 cali, sztywna, pióro feniksa. Dość nietypowa kombinacja.
Ollivander zapakował różdżkę w pudełeczko i podał mi je.
- Ile się należy?
- 8 galeonów.
Podałam staruszkowi odpowiednią ilość złotych monet i pożegnałam się. Po opuszczeniu sklepu, skierowałam się na miejsce spotkania z moją mamą. Ale jak to ja, musiałam na kogoś wpaść. Tylko chwila nieuwagi i wylądowałam na ziemi.
- Oj, przepraszam. Jestem straszną niezdarą - powiedziałam szybko wstając i podając mojej ofierze rękę.
Był to chłopak z zielonymi oczami, miodowymi włosami i twarzą pokrytą masą blizn. Wpatrywałam się w niego badawczo. Wygląda jakby był mniej więcej w moim wieku. Chłopak poczuł się wyraźnie zmieszany. Cicho odchrząknął.
- N-nic się nie stało.
- Uff, to dobrze. Nie chcę mieć nikogo na sumieniu - zaśmialiśmy się cicho.
- Przy okazji jestem Mackenzie Stone, miło mi.- Remus Lupin - miodowowłosy podał mi rękę, którą uścisnęłam.
- Tak swoją drogą, na który idziesz rok? - zapytałam. Mam nadzieję, że nie wydałam się, aż nadto ciekawska.
- Pierwszy, a ty?
- Też - uśmiechnęłam się promiennie. Nagle przypomniałam sobie o mojej mamie, która pewnie już na mnie czeka i odchodzi od zmysłów, bo już dawno powinnam być na umówionym miejscu. - Przepraszam cię Remusie, ale muszę już spadać. Pewnie moja mama się niepokoi.
- Nie ma sprawy. To, widzimy się później? - powiedział z niemym pytaniem.
- Jasne - krzyknęłam i czym prędzej popędziłam pomiędzy idącymi w tłumie ludźmi.
Zdyszana dotarłam na miejsce, gdzie stała już blondynka. Tylko, że oprócz książek trzymała także klatkę z małą sową.
- Gdzieś ty się podziewała?! Wiesz jak się martwiłam - fuknęła moja rodzicielka.
- Przepraszam, ale u Ollivandera zeszło mi dłużej niż się spodziewałam i później jeszcze wpadłam na takiego jednego chłopaka - rzekłam cały czas wpatrując się w klatkę. - To dla mnie?
- Miało być, ale teraz to nie wiem czy na nią zasługujesz - powiedziała mama. Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
- Nie no, żartuję - zaczęła się śmiać.Czasami naprawdę zastanawiam się, co ja z nią mam. Przez chwilę udawałam wkurzoną, ale nie udało mi się to długo. Po chwili skakałam ze szczęścia i przytuliłam mocno rodzicielkę. Już od dawna marzyłam o własnej sowie.
- Jak ją nazwiesz?
- Hm... Lightning.
Następnie poszłyśmy odebrać szaty od Madame Malkin oraz dokupiłyśmy resztę przedmiotów. Po zakupach udałyśmy się jeszcze na lody do lodziarni Floriana Fortescue. Nareszcie, kominkiem dostałyśmy się z powrotem do domu, gdzie powitał nas tata. Zjedliśmy wspólny posiłek i zaczęłam wnosić wszystkie zakupy do mojego pokoju. Kiedy wszystko leżało już na swoim miejscu, wykonałam wieczorną rutynę i położyłam się na łóżku. Już nie mogę się doczekać wyjazdu do Hogwartu.
CZYTASZ
It feels like a real home|| Huncwoci
FanfictionKolejna opowieść o Huncwotach: przystojnym cassanovie Syriuszu Blacku, zakochanym w Rudej Furii Jamesie Potterze, zaczytanym w książkach i kochającym czekoladę Remusie Lupinie oraz pulchnym, ciągle wcinającym coś Peterze. Ale... Czy aby na pewno? Co...