Destiny
Odetchnęłam pełną piersią, przekraczając próg sali gimnastycznej. Weszłam do środka równo z rozpoczęciem się naszej szkolne "piosenki", która była nienawidzona przez wszystkich uczniów placówki. Zagubiona starałam się zlokalizować moich przyjaciół. Jak zwykle musieli znaleźć takie miejsce, które było praktycznie niewidzialne dla reszty. Oczywiście. Po chwili poszukiwań oraz i wzruszających słów dyrektorki, poddałam się. Zrezygnowana oparłam się plecami o drabinki, słuchając kolejnego nudnego przemówienia. Co jak co, ale słysząc dosłownie to samo od dobrych trzech lat, zbiera ci się na wymioty. Poważnie, każdy apel, uroczystość czy zwykłe wręczenie nagród musi, po prostu musi, rozpocząć się od tych głupich słów.
– Hej – usłyszałam po chwili obok ucha, przez co podskoczyłam przerażona. Z rozszerzonymi oczami i szalejącym sercem momentalnie odwróciłam się w prawo, gdzie prawdopodobnie znajdował się mój niedoszły zabójca. Widząc go, przewróciłam oczami. Co za typ. – Chyba się ciutkę wystraszyłaś, Williams – zauważył niczym Sherlock Holmes, posyłając mi swój popisowy uśmieszek. Poważnie? Mam mu wręczyć nagrodę za największego debila roku? Myślałam, że zachował swoją statuetkę, którą mu dałam na szesnaste urodziny.
– Przymknij się, Evans – szepnęłam, lekko go szturchając w bok. Ten wielce oburzony, złapał się za bolące miejsce, jakby go conajmniej jakaś ciężarówka przejechała. Tak, deklu, świetny z ciebie aktorzyna, naprawdę.
– Ranisz – mruknął, puszczając mi oczko i swobodny krokiem ode mnie odchodząc. Boże, co za ludzie. Po jaką cholerę on w ogóle podszedł?
– Kochanie – powiedział Evans do swojej dziewczyny. Jak pech to pech, jego grupka znajdowała się w ostatnim rzędzie. Oczywiście, kurde, dwa metry przede mną. Po chwili brunet przybił piątkę ze swoim najlepszym przyjacielem Nathanielem. Następnie zaczął się niemalże połykać z Olivią, jego blond włosą pięknością.
Reuben Evans był strasznie specyficznym człowiekiem. Uwielbiał być w centrum uwagi, ale kiedy dochodziło już do jakiś ważnych sytuacji to wolał wszystko załatwić po cichu, bez publiki. Otaczał się garstką znajomych, których znał chyba każdy uczeń tej szkoły. Tak to jest, nawet jeśli masz w głębokim poważaniu resztę społeczeństwa to i tak znasz tych "najlepszych", "najmądrzejszych", "najładniejszych" czy nawet i "najdziwniejszych". Zwyczajnie mają oni tą łatkę z napisem "naj", która automatycznie sprawia, że znajdujesz się na językach całej szkoły. To wystarcza.
– Serdecznie witamy nowych uczniów jak i starych. Wiem, że się powtarzam, jednak to właśnie z waszej okazji się tu spotykamy rok w rok. Apel się już skończył, dlatego zapraszam uczniów do swoich klas wraz z wychowawcami. Jeśli chodzi o starsze roczniki, klasy nie ulegają zmianie. Natomiast jeśli chodzi o młodszych. Zapraszam klasę pierwszą A do sali trzysta dwanaście, pierwsza B do sali trzysta trzydzieści trzy... – rozgadała się pani Winter. Jej dźwięczny głos wybudził mnie z zadumy w jakiej nieświadomie trwałam. Jak najszybciej udałam się do wyjścia, wiedząc, że za ułamek sekundy z wyjścia zacznie wysypywać się chmara nastolatków. Nikt nie reagował od razu. Zazwyczaj z powodu rozmów, lenistwa czy też właśnie z brutalnego powrotu do rzeczywistości.
Po pomyślnym wyjściu, skierowałam się w kierunku sali trzy. Była to jedyna, powtarzam, jedyna sala jednocyfrowa. Była zarazem największą klasą w szkole. Na początku miało się tu znajdować laboratorium, ale sanepid stwierdził, że nie spełnia wszystkich wymogów i tak o to powstała sala do języka angielskiego z wbudowaną sceną teatralną. Co roku odbywały się tu festiwale teatralne. Każda klasa miała za zadanie wymyślić i odegrać jedną sztuką. Był to swego rodzaju konkurs, bo później najlepsza grupa wyjeżdżała na dwu tygodniową wycieczkę do stanów. Tak, było o co walczyć.
CZYTASZ
Simple love
Teen FictionDawno, dawno temu, a dokładnie w roku 1983, spotkały sie dwie, malutkie istotki. Czarnowłosa odrazu przypadła do gustu rudej z resztą ze wzajemnością. I tak żyły, idąc ramię w ramię przez wszystkie absurdy tego naszego świata. Miasteczko Darlington...