2. ODMOWA? NIE DO KOŃCA

154 3 2
                                    

Główna siedziba Departamentu Policji w Seattle położona była na ruchliwej ulicy pod adresem 610 5th Avenue o tej porze ulice w każdym stanie były zakorkowane a z nieba padał mokry śnieg, w połączeniu z niską temperaturą tworzył z jezdni i chodników drogę do szybkiego wykorzystania polisy z ubezpieczenia. Większość mieszkańców biegała po sklepach, szukając gotowych potraw wigilijnych oraz wełnianych swetrów , dla każdego członka rodziny w innym kolorze. Okres świąteczny to chyba najgorszy czas dla śledczych, próbujących wśród tłumów rozradowanych pierwszą gwiazdką znaleźć tego jedynego - żądnego krwi psychopatę. Wysoki mężczyzna właśnie wysiadł z taksówki, gdzie kierowca przez całą drogę komentował ubiegłotygodniowy mecz Las Vegas Riders z Miami Dolphins. Wiedza o futbolu nigdy nie była mu specjalnie bliska, od najmłodszych lat sport był według niego niczym więcej jak zawodem dla ociemniałych nieudaczników, którzy swoją fizycznością próbują nadrobić braki w intelekcie. Przez całą drogę nie powiedział ani słowa, kiedy podjechali pod parking wyciągnął z portfela banknot pięciodolarowy ze smętną podobizną Abrahama Lincoln'a, wcisnął go w spoconą dłoń kierowcy i jak najszybciej opuścił pojazd. Od razu po opuszczeniu dusznego od zapachu odświeżacza auta, odpalił papierosa, który przy każdym jego kroku podskakiwał w jego ustach. Idąc alejką czuł, że to nie on zbliża się w stronę budynku, a jest wręcz przeciwnie. Wysoki gmach departamentu policji w Seattle zawsze go przerażał a białe niczym mleko niebo, tylko pogłębiało to wrażenie.

Ruszył w kierunku jasnego, przeszklonego wejścia, kobieta w recepcji, o pięknym uśmiechu , wyprostowała się na krześle poprawiając rękawy, białej koszuli . Jednym ruchem pokazał jej policyjną odznakę a ona jednym gestem, wskazała mu trzymanym w ręku długopisem, numer pokoju na wiszącej za jej plecami tablicy, informującej o zakazie palenia. Wyszedł na zewnątrz i wcisnął niedopałek do przepełnionego kosza.
- Pan Ericsson powinien już na pana czekać, trzecie piętro, drugie wejście na prawo.
Udał się w tamtym kierunku, otrzepując śnieg z butów i stanął przed wysokimi czarnymi drzwiami, obitymi metalowym szyldem z wygrawerowanym napisem "Szef biura ochrony: Roderick James Ericsson". Przekręcił gałkę w drzwiach lecz ta zamiast mu pomóc została w jego dłoni. Przeklął pod nosem, zaczynając rozglądać się w poszukiwaniu kogokolwiek. Zbyt lekkomyślne byłoby pójście do sekretarki i przyznanie się, że po prostu zepsuł drzwi i zatrzasnął swojego szefa w środku. Pukanie wydawało się jeszcze głupszym pomysłem. Bo niby co by powiedział? Kiedy postanowił z powrotem umieścić kawałek metalu na miejscu, zauważył, że pomimo bałaganu jakiego narobił, drzwi pozostały lekko uchylone. Wsunął dłoń w szparę, dziękując za to, że natura obdarzyła go tak długimi i przeraźliwie chudymi palcami i z trudem pociągnął ciężkie drewno, w swoją stronę.
- "Kto do diabła, projektuje drzwi, które otwierają się na zewnątrz?"
Wszedł do środka zostawiając drzwi lekko uchylone, tak, że wąska smuga światła ledwo oświetlała jego buty. W pomieszczeniu było pusto i ciemno, w powietrzu dało się wyczuć ostrą woń chemikaliów. 
Mister Ericsson?
Po omacku dotykał ściany, bezskutecznie próbują znaleźć włącznik światła, który zwykle znajdował się na lewo, zaraz po przekroczeniu progu. Nagle zastygł w bezruchu, czując na karku czyjś oddech. Każda komórka jego ciała tylko mu sugerowała, że nie powinien tak po prostu węszyć w biurze własnego szefa.
— Wcale nie jesteś tu potrzebny Ryan. — nie rozpoznał głosu ale w ułamku sekundy, całe jego ciało przeszył lodowaty dreszcz, a skórę pokryła gęsia skórka. Odwrócił się natychmiast lecz nikogo nie zauważył, a jego dłoń chcąc chwycić stojącą za nim postać, poczuła tylko ciemność, gęstą niczym dym. Ostry odór, robił się powoli nie do zniesienia. Już miał chwycić za broń, kiedy
nagle ktoś zapalił światło. Jaskrawo-niebieskie światło żarówki na chwilę przyćmiło mu umysł.
— Ryan Black, widzę, że jest pan o czasie. Proszę wybaczyć, spóźniłem się trochę, ale nie musiał pan czekać na mnie po ciemku. Widzę, że już się pan zapoznał z miejscem, które będzie odwiedzał co najmniej raz dziennie. W korytarzu może nie jest za ciepło, ale mamy wygodne krzesła. — wysoki mężczyzna o ciemnych włosach z pasmami siwizny minął go w przejściu i zdejmując płaszcz rzucił go niedbale na wieszak stojący przy oknie, które otworzył szeroko i podwinął granatowe żaluzje. Jednak gdyby nie sztuczne światło w pokoju dalej byłoby ciemno, przez brak słońca na dworze.
— Sprzątaczka znowu użyła chloru do mycia okien, mimo iż mówiłem, że goście nie cierpią tego odoru. Nie przejmuj się, zaraz się wywietrzy.
— Powiedziano mi, że już pan czeka. — oznajmił Ryan próbując poluzować krawat, który zaczął ściskać jego gardło.
Ericsson gestem pokazał, żeby wszedł do środka, nie przestając się uśmiechać, Ryan znał ludzi na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że taki wyraz twarzy w dziewięćdziesięciu procentach oznaczał kłopoty, w dziewięciu ciężką chorobę psychiczną, a w jednym znak, że żona obiecała na kolację zrobić indyka i kupić do tego butelkę najlepszego francuskiego wina, dodatkowo, pierwszy raz od trzech miesięcy sprezentowała mu walerianę, w promocyjnej cenie. Ryan liczył na łut szczęścia i obstawił trzecią opcję. Wyciągnął w jego stronę dłoń, którą Ryan szybko uścisnął, drugą ręką masując oczy, które nie przywykły do ostrego, zimnego światła. Wciąż czuł na plecach zimny pot i dyskretnie wytarł dłonie w chusteczkę.
— To szef do mnie dzwonił, skąd pan miał mój numer? — zapytał cały czas patrząc za siebie, w miejscu gdzie powinien ktoś stać a jednak był tam tylko stolik pokryty cienką warstwą kurzu, na którego powierzchni widniały słabo widoczne odciski palców.
— Rejestr nieaktywnych zawodowo funkcjonariuszy z biura centralnego, nie myśl sobie, że po odejściu znikasz bez śladu. Wszystkie dane są skrupulatnie archiwizowane w podziemiach, kawy? Herbaty? Może coś mocniejszego? — spytał wyciągając z kredensu dwa pękate kieliszki i bez pytania nalewając do nich koniaku. Ryan spiął się kiedy zobaczył mężczyznę tuż obok siebie, który teraz schylał się by z powrotem schować sporych rozmiarów butelkę. Jednocześnie pokazując mu fotel.
To wszystko działo się zbyt szybko, dlaczego od razu nie zwrócił mu uwagi, czy nie zapytał co robił w jego gabinecie, który teoretycznie powinien być zamknięty? Może specjalnie zostawił drzwi otwarte?
— Na wypadek czego, tworzycie tak ogromną kopalnię danych osobowych, z tego co wiem to nawet nie jest do końca legalne. — usiadł na wskazanym mu miejscu i nie pytając nalał sobie szklankę wody. — Myślicie, że po oddaleniu ze  służby, funkcjonariusz nagle zacznie w ataku szału czy tam stresu pourazowego, mordować z zimną krwią kogo popadnie?
Ericsson wybuchł śmiechem, a Ryan zdał sobie sprawę, że musiał do perfekcji opanować swoją mimikę i sposób, w jaki wykonuje dane czynności. To już nie był ten sam człowiek co cztery lata temu, który o mało nie podarł jego CV i nigdy nie kontrolował swoich emocji.
— Nie do końca, choć historia zna takie przypadki. Jednak, jest to niewielki odsetek. Czasami trudno poradzić sobie ze stresem. Zresztą pracujesz na tyle długo, że sam wiesz jak jest, statystyki są zbędne, niestety z informacjami jest inaczej. — postawił przed nim kieliszek lecz Ryan odmówił, czując wciąż zimny pot na plecach i mdłości. Wiedział, że jeśli jego usta choć dotkną tego paskudztwa, to niechybnie zwymiotuje. Ericsson widząc, że nie da rady go namówić usiadł z rezygnacją za biurkiem ściągnął czarne rękawiczki, których Ryan wcześniej nie zauważył i splótł dłonie. Mimo skończonych czterdziestu pięciu lat wyglądał młodo, na jego twarzy widoczne były tylko nieliczne zmarszczki wokół zielonych oczu, a na jednym z palców zauważył złotą obrączkę ślubną. Poprawił kołnierz błękitnej koszuli i spojrzał w jego stronę, lecz jakby chcąc uniknąć jego wzroku, nagle uśmiech zniknął z jego twarzy a pociągła twarz dodała mu zbyt wielu lat. Sięgnął po swój kieliszek i opróżnił go błyskawicznie, pociągając nosem.
— Nawet najlepszy rower, pozostawiony zamknięty w wilgotnej piwnicy, po paru latach zaczyna rdzewieć aż w końcu staję się zupełnie bezużyteczny. Nie można do tego dopuścić, jeśli zawodnik za wszelką cenę pragnie utrzymać się na torze wśród najlepszych.
— Do czego pan zmierza? — zapytał i uważniej przyjrzał się mężczyźnie, który w tym momencie przestał zapinać guziki koszuli. Wstał znad komputera i zaczął powoli iść w stronę okna wielkości ściany.
— Nie przyszedłeś  tutaj, żeby  oceniać  etyczność działań biura, od tego są  specjalnie  jednostki. — Przysłonił rolety po czym dalej kontynuował — Jest pewna sprawa, która natychmiast wymaga podjęcia odpowiednich działań. Zaznajomiłem się z aktami Tom'a Waller'a nie znasz go, ale wkrótce będziesz miał okazję, w sumie nie zamierzam, cię nawet pytać o zdanie, nie jesteśmy na pikniku. Wszystko jest już w twojej bazie danych. — Od jutra wspólnie zaczniecie pracować nad sprawą morderstwa dziennikarki śledczej Susan Bone, wyjechała do Oslo na tydzień, dwa dni temu znaleziono tam jej zwłoki w jednym z pokoi hotelowych. Waller jest dobrze zaznajomiony z procedurami norweskiej policji oraz zna szefa wydziału zabójstw w Oslo, myślę że nie będziecie wchodzić sobie nawzajem w drogę a sprawa wymaga pewnego rodzaju dyskrecji. — Wrócił na swoje miejsce, a Ryan miał wrażenie, jakby fotel chciał go wessać do środka.
— Media jeszcze o niczym nie wiedzą, ale prędzej czy później wybuchnie panika. Bone była niezwykle znaną i szanowaną postacią w swoim środowisku. Musicie złapać sprawcę zanim te dziennikarskie hieny, rzucą się wam a tym samym i mnie do gardeł a morderstwo obróci się w międzynarodowy skandal. — rzucił mu na stół fotografie mężczyzny o jasnych średniej długości włosach i oczach z rzadką wadą genetyczną.
— A jeśli się nie zgodzę? — Heterochromia.
— Nie masz wyjścia, w twoim mieszkaniu znaleziono opium, grozi za to nie mniej niż dziesięć lat, choć muszę przyznać, że hodowlę maku miałeś całkiem imponującą. — uśmiechnął się krzywo, wiedział, że już nie da rady mu odmówić.
— Mówiłeś, że nikt nie wie gdzie mieszkam. Jak...
Nie dał mu dokończyć i uniósł do góry ręce, w geście poddania. Fakt, że praktycznie osiągnął cel zadziałał na niego jak zastrzyk dopaminy.
— Ja o niczym nie wiem! Tak miała brzmieć moja wersja i tak będzie, chyba, że wykonasz polecenie. Trzymając cię tutaj zbyt wiele ryzykuję. Znajdź mordercę tej kobiety, to może będę udawał, że o niczym nie wiedziałem, a nawet będę mógł pomóc, kto wie? — Ericsson nalał kolejnego kieliszka i opróżnił go błyskawicznie, Ryan widząc to, czuł, jak poranny tost z masłem orzechowym podchodzi mu pod gardło.
— Waller zaproponował spotkanie jutro w południe, za trzy godziny masz samolot, pakuj się.
— Sprytnie, do prawdy nie mogę się nadziwić, nic się nie zmieniłeś. — Ryan nagle poczuł się wściekły. — Zdajesz sobie sprawę z tego, że zupełnie zapomniałeś o moich dotychczasowych zajęciach? Od dwóch lat siedzę w archiwum, zaznajomiłem się z wszystkimi procedurami kodowania danych i jestem bliżej rozwiązania sprawy zabójstwa Helen, a ty nagle chcesz wysłać mnie w teren? Do jakiejś dziewczyny, której sprawą może się zająć setka innych policjantów.
— Sprawa morderstwa twojej byłej żony musi niestety zaczekać i tak mam ochotę ją zamknąć, od przeszło pięciu lat szukasz mordercy a postępu jak nie ma tak nie będzie. Pamiętaj, że istnieją bieżące o wiele istotniejsze sprawy, którymi wydział musi się zająć. Potraktuj to jak zaległy urlop. — Ericsson wyciągnął z szuflady cygaro i włożył do ust.
— Jak śmiesz, mnie tak szantażować...
— Zważaj na słownictwo i pamiętaj o tym co ci powiedziałem. O czwartej masz być na lotnisku. Wszystko załatwiłem.
Ryan spojrzał jeszcze raz na zdjęcia, a dziwne uczucie, że będzie miał do czynienia z szaleńcem, wcale go nie pocieszało.
— To nie jest zwykła dziennikarka, Ryan.
— Co masz na myśli.
Ericsson nagle pobladł i zacisnął dłonie na stole. Nagle zaczął mówić bardzo cicho.
— Ona, była moją córką. Właśnie dlatego jedziesz tam ty, nie mogę brać udziału w śledztwie, chcę odzyskać oczy. A powierzenie tego zadania jakiemuś nie opierzonemu głupkowi, tylko wszystko zniszczy.
Ryan wstał nagle i zaczął przechadzać się po pokoju podpierając brodę jedną ręką, nagle odwrócił się plecami do szefa i zapytał jakby samego siebie.
— Skąd masz pewność że została zamordowana, właśnie w Oslo.
— Tam znaleziono i zidentyfikowano jej zwłoki, to chyba logiczne. - głos mu drżał a Ryan błagał w myślach, żeby tylko starzec się nie rozpłakał.
— Czemu więc nie pozwolisz mi najpierw dokonać przesłuchaniach, ciebie i twojej rodziny?
— Byłem przesłuchany przez agentów FBI poza mną nie ma nikogo. Żadnych partnerów, dzieci i bliskich krewnych, nie wiem co dzieje się z jej matką jesteśmy po rozwodzie już dziesięć lat, a jej były chłopak od trzech lat mieszka w Australii. Moje zeznania masz w dokumentach. Chętnie odpowiem na każde twoje dodatkowe pytanie.
— Jestem twoim pracownikiem, ufam ci jako nie tylko cholernie dobremu agentowi, ale również przyjacielowi . Jednak dla twojego własnego, bezpieczeństwa nie wyjeżdżał bym z miasta, póki to ja będę prowadził dochodzenie. Opuszczenie granic będzie jednoznacznym przyznaniem się do winy. Pamiętaj, że nie będę traktować cię ulgowo tylko dlatego, że jesteś moim szefem.
— Podejrzewasz mnie o coś Ryan?
— Każdego podejrzewam. Szefie.

Szczery Ból [Remont]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz