|| Rozdział 12 - Wyjaśnień czas najwyższy ||

788 73 7
                                    

Sobotni poranek przywitał Aleca śniegiem. Drobnym i cienkim, ledwie śnieżkiem pokrywającym płytką warstewką chodniki i zmarzłe trawniki. Minusowa temperatura nie pozwalała mu się roztopić, za to z drogi robiła istną szklankę.

Jakie szczęście, że jego glany miały szorstkie podeszwy. Nie poślizgnie się, kiedy tylko wystawi stopę za ganek.

Prawie już wychodził, kończąc zaplątywać długie sznurówki w pętelki, kiedy ze schodów zeszła jego matka, ubrana w jasnoniebieską koszulę włożona do eleganckich spodni. Stopami odzianymi w rajstopowe skarpetki z mikrofibry, nie robiła żadnego hałasu, dlatego nie zauważył jej od razu – spostrzegł, że schodzi z piętra dopiero prostując się i łapiąc ukryty w futerale łuk i przypięty do niego kołczan, przypominający kształtem tubę na dokumenty. Strzały zagrzechotały, gdy przerzucił to wszystko przez ramię.

— Matko — przywitał się, mocując paski wygodniej. Nie spodziewał się, że będzie w domu o godzinie tak późnej jak jedenasta. Zazwyczaj wychodziła zaraz po siódmej.

— Myślałam, że nie masz dzisiaj treningu — oświadczyła zamiast odpowiedzi. Przekroczyła pokój i weszła do kuchni, dalej pozostając widoczną przez brak drzwi.

Alec sterczał na środku przedpokoju, zaczynając pocić się w grubej kurtce. Przestąpił z nogi na nogę. Czy rozmowa była zakończona? To było pytanie retoryczne, że odeszła? Matka coś jeszcze od niego chciała?

I jakim cudem ona w ogóle była w domu?

— Strzelnica jest otwarta cały czas — oświadczył, obserwując jak kobieta sięga po dzbanek pełen ciemnej, gęstej kawy, którą zostawił, i nalewa sobie do kubka. Dopowiedział niepewnie, kiedy odwróciła się tyłem, szukając mleka. Miał teraz świetny widok na jej ciemne, podpięte wysoko spinkami włosy. — Myślałem, że jesteś już w pracy.

— Mogłam dzisiaj przyjść trochę później — oświadczyła, jakby wcale nie zależało to od niej samej, kiedy i po co zachce się jej przyjść do własnej firmy. — Poradziłeś sobie wczoraj lepiej niż się spodziewałam.

Zacisnął palce na pasku skórzanym kołczanu. Nie wiedzieć, czy z powodu pochwały – których nie dało się uświadczyć zbyt często – czy na wspomnienie wczorajszego dnia.

Od razu po szkole pognał do biura matki, albo raczej na przystanek autobusowy – prawo jazdy do tej pory niezbyt go interesowało, ale kiedy siedział w zatęchłym autobusie pomyślał, że chyba powinno zacząć.

Pamiętał spojrzenie sekretarki, która widząc go odchyliła głowę do tyłu, jakby z niedowierzaniem, że ktoś tak młody i niechlujny odważył się w ogóle przekroczyć próg, nie mówiąc już o rozglądaniu się z zainteresowaniem.

— Chce pan czegoś konkretnego? — spytała wtedy, spoglądając spod wysoko uniesionej, wyregulowanej, jasnej brwi. Alec wiedział, że jego zaskoczona mina musiała wyglądać bardzo głupio. Nie spodziewał się pytań, chciał tylko po cichu przemknąć do biura matki.

Może i nie lubił ludzi, ale od małego był uczony, jak się zachowywać. W szkole miał to gdzieś – tam nikt nie oceniał tonu jego głosu, czy skrzywienia kręgosłupa, każdy za to trzymał się z daleka. Sam o to zadbał.

Jednak cisza biurowca i służbowe otoczenia wyzwoliło w nim Lightwooda, na jakiego był uczony. Wyprostował się, spojrzał na nią pewnie jasnymi oczami. Potrafił być władczy jeśli chciał – czy miał ochotę to już była zupełnie inna kwestia.

— Szukam Maryse Lightwood.

O wiele łatwiej nawiązywało się znajomości służbowe niż towarzyskie.

Tylko jedno życzenie || MalecWhere stories live. Discover now