|| Rozdział 6 - Randki to kawy z rumem i słodkie rumieńce ||

873 81 9
                                    

Magnus obudził się w piątek rano za późno. Zdecydowanie nie miało sensu wstawanie i wkładanie mnóstwa wysiłku w robienie ładnego makijażu, tylko po to, by za parę godzin go zmyć i zrobić nowy. Co jak co, ale na randce Magnus Bane zawsze wyglądał oszałamiająco, dlatego zamiast wymyślać nowe sposoby na zamordowanie nauczyciela od matematyki, po prostu grzał się w wannie, wylegując się słodko i pławiąc we wszechobecnej woni drzewa sandałowego. Ciszy i świętym spokoju.

Przynajmniej dopóki nie zadzwonił telefon.

— Co tam, kochana? — spytał leniwie, ustawiając telefon na tryb głośnomówiący i kładąc na brzegu wanny. Ryzykownie.

— Znowu się spiłeś, czy po prostu nie chciało ci się przychodzić? — w głośniku rozległ się głos Catariny. Magnus oczami wyobraźni widział jak stoi na tyłach szkoły z papierosem miedzy palcami, w długim płaszczu i białych włosach, przykrytych zapewne tą paskudną różową czapką, której tak nie znosił.

— Uznałem, że piątek jest zbyt cudownym dniem, by marnować go na coś takiego jak szkoła.

— Czyli się spiłeś — stwierdziła ponuro Catarina. — I pewnie byłeś u Camille.

Magnus przewrócił oczami, ale jego milczenie było wystarczająco wymowną odpowiedzią.

Catarina miała irytującą umiejętność zgadywania. Na odległość mogła przejrzeć, co Magnus wyprawiał, a nawet nie znali się tak długo! Magnus czasami miał ochotę się rozejrzeć i sprawdzić, czy dziewczyna nie stoi gdzieś i go nie obserwuje, ale siłą rzeczy wiedział, że to po prostu magia. Nie taka, jak ta jego, kolorowa, pełna iskier i pomagająca mu lenić się swobodnie, ale siła charakteru – Catarina umiała obserwować ludzi i zazwyczaj robiła to bezbłędnie. Magnusa niezmiernie to irytowało.

— Może wypiłem parę kieliszków, jak u niej byłem — przyznał, wyciągając z wody jedną dłoń i wystawiając paznokcie do światła. Lakier trochę mu odchodził – będzie musiał je znowu pomalować przed wyjściem. — Nic wielkiego. Nawet nie zbliżyłem się do kaca.

— Ale do jej łóżka już tak?

Magnus życie towarzyskie miał wspaniałe, a w nim całym, bardzo obszernym i licznym, miał tylko jeden problem – Catarina, z zupełnie nieokreślonych przyczyn, bardzo nie lubiła Camille, a Belcourt po prostu ignorowała obecność tej drugiej, jakby Cat była przeźroczysta. Magnus totalnie nie rozumiał, dlaczego i był to niekończący się i bardzo nieprzyjemny kryzys. Catarina uwielbiała mu matkować, uprzedzając go, że Camille to zimna suka, a Camille była po prostu rozpieszczoną panną, uwielbiającą drogie prezenty i strzelanie fochów. Z towarzystwa żadnej z dziewcząt nie miał zamiaru rezygnować, więc trzeba było po prostu przy jednej udawać, że nie zna się tej drugiej. Męczące wyzwanie.

Niestety, Catarina postawiła sobie za punkt honoru odwiedzenie go od łóżka Camille i jej ślicznych ust, nie tyle z czystej zazdrości, ale ze zmartwienia o swojego przyjaciela. Magnus doceniał, ale się nie stosował.

— To nie twój interes, kochana.

— Tak nic w życiu nie załatwisz. A jej zależy tylko na tych prezentach, które dostarczasz jej, jak zakochany osioł.

— Nie jestem w niej zakochany — oburzył się Magnus, prostując się gwałtownie. Woda zakołysała się w wannie, kilka kropel poleciało na podłogę. — I nie jestem osłem. Osły są brzydkie, kochana.

Camille była wspaniała. Słodka, drapieżna i piękna, ale Magnus nie miał zamiaru mieć z nią niczego więcej. Już nie, bo przez pierwsze parę tygodni faktycznie latał za nią jak zakochany kundel, omamiony jej urodą i rozkosznie ciągnącym się sposobem bycia. A później odkrył ją za szkołą z jakimś pierwszakiem, spił się porządnie i wytrzeźwiał. Nie tylko z alkoholu, ale również z jakichkolwiek chęci posiadania Camille jako dziewczyny.

Tylko jedno życzenie || MalecWhere stories live. Discover now