|| Rozdział 19 - Woń snu, prostoty i hotelu Dumort ||

718 69 18
                                    

Magnus tak bardzo skupił się na Alexandrze Lightwoodzie (który był osobą bardzo zajmującą, szczególnie kiedy ściągał koszulkę i pozwalał się dotykać i obejmować, rumieniąc się przy tym nieśmiało i rozkosznie), że zupełnie zapomniał o fakcie posiadania przyjaciół.

Dobra, może nie o tym, że ich miał. Dalej spotykał się z Cat i Raphaelem w szkole, ale Cat już kilka razy wypomniała mu, że razem w klubie znaleźli się wieki temu, nie mówiąc już nic o zwyczajnych pogawędkach przy wplataniu wałków w jej nieokiełznane kudły.

Magnus przeprosił ją jedynie potulnie i, zaciskając z rozbawieniem usta, wysłuchał tyrady o Camille, zaniedbywaniu przyjaciółki na rzecz przyjemności seksualnych i o ogólnym zbywaniu ich machnięciem ręki. Raphael dodał pod nosem kilka burkliwych słów po hiszpańsku.

— Zupełnie nie obchodzi mnie, co Bane wyprawia — oświadczył beznamiętnie, wyrywając nitki wystające z jego sztruksowej kurtki. Kiedy pochylał ciemną głowę wyglądał na jeszcze młodszego niż zazwyczaj. — Może sobie nawet przelecieć cały rzymski legion i dalej nie będzie mnie to obchodziło.

Całe wrażenie młodego, latynoskiego aniołka znikało, kiedy otwierał usta.

Cat prychnęła.

— Ty i tak nigdy nie spędzasz z nami czasu.

— Mam ciekawsze rzeczy do roboty niż hasanie po parkiecie z bandą słoni. — Raphael wykrzywił się paskudnie i wsadził dłonie pod pachy. Palce poczerwieniały mu z zimna.

W sztruksowej kurtce musiało mu być zimno. Magnus sam w sobie nie był mistrzem praktycznego ubierania (chcesz wyglądać dobrze, licz się z możliwością odmrożenia sobie tego i owego), co Alec często mu wypominał, ale dbał, by w środku lutego zawsze mieć na sobie kurtkę. Taką jakąś w miarę i dającą choć trochę ciepła, a nie, jak Raphael, służącą jedynie za narzutkę i będącą śmieszną, ostatnią linią obrony przed chłodnym, jeszcze zimowym wiatrem.

— Nie przesadzaj. — Cat machnęła ręką. — Magnus rusza się świetnie.

Raphael wykrzywił usta w bardzo wymownym, pełnym obrzydzenia grymasie.

Dios, nie chciałem sobie tego wyobrażać. Pozwólcie, że wrócę do domu i uchlam się tak, żeby o tym zapomnieć.

Odwrócił się na pięcie bez najmniejszego pożegnania i odszedł, szurając złachanymi trampkami po pokrytym piaskiem chodniku. Kiedy znalazł się w odległości kilka metrów, pozwolił sobie zacząć drżeć.

— Jak wygląda sytuacja u niego w domu? — spytał Magnus, mrużąc podejrzliwie oczy i nie odwracając spojrzenia od kulącego się Raphaela.

Catarina ewidentnie się zmieszała.

— Emm, nie wiem do końca. Nigdy o tym nie opowiada.

— Wiesz, gdzie mieszka? — spytał sceptycznie.

— Mniej więcej. Ale ci nie powiem.

— Dlaczego? — padło od razu pytanie.

Co jak co, ale to było podejrzane.

Catarina uniosła na niego wzrok swoich jasnych oczu, różowa beanie dumnie tkwiąca na jej białych jak śnieg włosach.

— Bo on tego nie chce — wzruszyła ramionami. — W ogóle nie chce mówić o tym, jak żyje ani o swoich innych znajomych, a twoim zadaniem, jako jego przyjaciela jest to uszanować.

Magnus zamilkł na moment.

Raphael był podejrzany. Paskudny, wredny, suchy i każdego obrażał po hiszpańsku, zachowując się jak rozpieszczony, apodyktyczny bachor.

Tylko jedno życzenie || MalecWhere stories live. Discover now