2

2.1K 141 21
                                    

Przez moment stałem bez ruchu masując nadgarstki i starając się wypatrzeć coś w ciemnościach. Bezskutecznie. Za plecami miałem zamknięte drzwi. Przede mną roztaczał się nieprzenikniony mrok. W zatęchłym powietrzu dało się wyczuć wilgoć. Mimo niekomfortowej sytuacji, nie zamierzałem walić w drzwi i błagać o pomoc. To nie leżało w mojej naturze. Adrenalina mnie napędzała. Czułem podniecenie przed nieznanym. Zupełnie jakbym właśnie zostawiał parszywą przeszłość, bo przede mną pojawiło się coś nowego, coś co wyrwie mnie z tego grajdoła, w którym utknąłem starając się naprawić i tak już zjebany świat. Dlatego zamiast panikować i histeryzować, bez wahania ruszyłem naprzód.

Rozłożyłem szeroko ramiona i dłońmi zacząłem szukać czegoś, co by dało mi wiedzę, gdzie się znalazłem. Ostrożnie stawiałem kroki, aby na nic nie wpaść. Szybko natrafiłem na ściany. Były umieszczone przeciwlegle i dzieliła je niewielka odległość. Dotarło do mnie, że to korytarz. Nie pozostawało mi więc nic innego, jak przekonać się dokąd prowadził. Brodząc w ciemnościach zastanawiałem się czy nie była to przypadkiem zabawa strażników. Jakaś nowa forma znęcania się nad niewygodnym więźniem. Zaraz jednak uznałem, że to stanowczo zbyt wyrafinowana kara, jak na tutejsze służby. Wartownicy nie przejawiali aż takiej finezji. Lubili prostotę – w stosowanych środkach represji również.

Korytarz zdawał się nie mieć końca. Gładkie, otynkowane ściany szybko zmieniły się w lite cegły, a betonową podłogę zastąpiła glina. Czułem konsternację. O co w tym chodziło? Oby przerwanie treningu było warte tego, co czekało mnie na końcu tunelu.

W pewnym momencie wpadłem na ścianę. Dotarłem do ślepego zaułku. A jednak czułem, że nie trafiłem tu bez przyczyny. Ktoś miał cel w tym, bym błądził po tej zatęchłej piwnicy.

Zacząłem przesuwać palcami po wieńczącej tunel ścianie. I nagle, tuż nad głową poczułem coś zimnego i twardego. Bingo! W ścianę wmurowane były pręty metalowej drabiny. Bez wahania podciągnąłem się na rękach, by dostać się do niej. Zacząłem się wspinać. Robiłem to coraz szybciej, jakby od tego miało zależeć moje życie. Nie wiedziałem czego się spodziewać, ale lubiłem ryzyko. Wreszcie jakieś wyzwanie, które przerwało marazm i nudę, w których tkwiłem. Byłem człowiekiem czynu. Bez niego wariowałem. Wreszcie nadarzała się przygoda. Może potrwa zaledwie chwilę, ale przynajmniej na moment odmieni moją rzeczywistość.

Na samym końcu drabiny znajdowała się metalowa pokrywa. Popchnąłem ją. Była cholernie ciężka, jednak gdy zaparłem się całym sobą, ustąpiła. Zsunąłem ją z włazu. Oślepiło mnie jaskrawe światło słońca. Nieprzyzwyczajone do jasności oczy łzawiły i piekły, mimo to wyczołgałem się na zewnątrz i wtedy usłyszałem nad sobą silący się na poprawną angielszczyznę głos:

– Na kolana i łapy do góry, Anderson.

Otoczyła mnie grupa odzianych w czarne garnitury mężczyzn. Mierzyli do mnie z broni. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do światła, przyglądałem się im uważnie. Nie byli pracownikami więzienia. Wyglądali zbyt schludnie, zupełnie jak agenci Biura Ochrony Rządu, w którym pracowałem zanim mnie przyskrzynili. Rozejrzałem się dookoła, by na szybko ocenić sytuację. Znajdowaliśmy się na dziedzińcu opuszczonej kamienicy pamiętającej jeszcze czasy przedwojenne. Bez świadków. Naliczyłem ośmiu uzbrojonych i dwóch bez broni, a więc uznali mnie za niebywale niebezpieczny cel. I mieli rację. Byłbym w stanie ich rozgromić. Może wyszedłbym z tego z raną postrzałową, ale powaliłbym ich wszystkich. Miałem ku temu odpowiednie przeszkolenie. Choć samoobrona bardzo mnie kusiła, uznałem, że lepiej się poddać.

Komuś najwyraźniej bardzo zależało na spotkaniu ze mną, skoro zadał sobie tyle trudu, by wyciągnąć mnie z więzienia. Nie sądziłem też, by była to zemsta rodziny zabitego przeze mnie ministra. Raczej za nim nie tęsknili po moich obciążających zeznaniach i dowodach, jakie na miejscu zbrodni zebrali prokuratorzy.

Posłusznie wykonałem rozkaz. Podniosłem ręce i położyłem je na karku, potem uklęknąłem przed mężczyznami. Jeden z uzbrojonych przeszukał mój więzienny kombinezon.

– Nie ma broni, szefie – oznajmił stojącemu na uboczu osiłkowi.

To, że nie miałem przy sobie pistoletu, nie oznaczało, że byłem bezbronny, ale tę wiedzę wolałem zachować dla siebie.

– Doskonale. W takim razie czas na wycieczkę, Anderson – poinformował mnie przywódca grupy.

– Coś dużo tych wycieczek, jak na jeden dzień. Odzwyczaiłem się. Uważajcie, bo jeszcze wam padnę na serce od nadmiaru wrażeń – zakpiłem.

– Lepiej dla ciebie, wesołku, byś dotarł cały i zdrowy do naszego pracodawcy. Masz to szczęście, że choć jesteś patałachem, ktoś się tobą zainteresował i chce ci pomóc. A teraz ruszaj dupsko.

Czyli jednak. Nie myliłem się. Na końcu podziemnego korytarza miał nastąpić punkt zwrotny mojego obecnego życia. Powinienem czuć strach, zamiast tego ledwo powstrzymywałem euforię. Moim celem było wydostanie się z więzienia. Ciekawe, co kierowało moim tajemniczym wybawcą. Mogłem jedynie się domyślać. Agentów takich, jak ja, było niewielu. Moje umiejętności były bezcenne, a ja kiblowałem w kiciu zamiast je wykorzystywać. Ktoś ważny to dostrzegł i postanowił odmienić mój los. Gdybym był człowiekiem wiary, w tym momencie dziękowałbym Bogu za tę szansę.

Więzień namiętności - PREMIERA 10.02.2021 r.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz