01.07.1977
Pedałowałam ile sił było w moich nogach. Wiedziałam, że już jutro rano siła moich mięśni zmieni się w niemiłosiernie bolące zakwasy. Koła starego roweru parowały od szybkości mojej jazdy. Z domu ciotki Adeline do centrum Griffin* była równiutka mila, a ja nie mogłam się spóźnić ani minuty. Wieczorek poetycki w tej małej mieścinie był nie lada gratką dla takiej wariatki jak ja. Choć sama nic nie pisałam to zawsze kiedy byłam na wakacje u ciotki chodzę na tę godzinkę na świetlicę Griffin, aby tylko posłuchać amatorów pióra i papieru. Jenny - dziewczyna, która entuzjastycznie prowadzi te wieczorki pozwala mi na przesiadywanie w ostatnim rzędzie i słuchanie młodych poetów.
Droga prowadząca do głównego wjazdu do Griffin była mało ruchliwa, a więc jak już ktoś przyjeżdżał był na tyle wielkim ewenementem, że ludzie oglądali się w dal za pojazdem. Najlepszym przykładem była trójka moich małoletnich kuzynów oraz cudowna babcia, która była bardziej wścibska niż ciekawa. Choć wzrok jej szwankował to z nieukrywaną żarliwością mrużyła oczy, aby dostrzec kierowcę samochodu, a resztę historii dopowiedziała sobie sama. Czasami zastanawiałam się, czy nie zabrać ze sobą Buni Theresy na wieczorek poetycki, wspasowałaby się idealnie.
Na horyzoncie pojawił się samochód. Zmróżyłam oczy i dostrzegając kolor pojazdu, zwolniłam, żeby wujek nie podkablował mnie ciotce. Kiedy się mijaliśmy pomachałam mu, a on wysłał mi miły uśmiech. Zaczekałam jeszcze moment, aby odjechał dalej, a później znów pedałowałam ile pary miałam w nogach. Po dziesięciu minutach widziałam już gmach ratuszu miasta. Spod wielkiego, drewnianego znaku z nazwą Griffin miałam jak rzut beretem w tamto miejsce. Dlatego po dwóch minutach zeskoczyłam i porzuciłam rower pod budynkiem. Zamaszystym ruchem ręki zabrałam strąki moich długich kłaków i biegiem przekroczyłam schody, a następnie pchnęłam parę drzwi w wejściu. Spotykając się o swoje własne stopy znalazłam się nareszcie w świetlicy Griffin, przerywając komuś recytację swoim wejściem. Wszystkie pary oczu były zwrócone w moją krasnalą osobę, a ja jeszcze bardziej się skusiłam pod ich palącym wzrokiem.
-Jo! - zawołała Jenny z pierwszego rzędu widowni - No, to teraz mogę uważać wakacje za rozpoczęte - zaśmiała się kobieta, a w jej ślady poszło kilka innych osób. Uśmiechnęłam się niezręcznie w jej stronę, a następnie usiadłam na moim stałym miejscu w ostatnim rzędzie, rzucając w przestrzeń przeprosiny za przerwanie.
Jenny była najmłodszą córką burmistrza Griffin. Dziewczyna o niskiej posturze i pyzatej buzi, którą zawsze przysłaniał delikatny rumieniec. Grube, brązowe okulary zasłaniały jej połowę twarzy w tym szare, malutkie oczka. Blond włosy układała zawsze jak Farrah Fawcett z ,,Aniołków Charlie'ego". Kanarkowo żółta koszula na długi rękaw była zapięta pod samą szyję, dlatego byłam pewna, że było jej okropnie gorąco. Niestety nie było w pomieszczeniu żadnego okna, które mogłaby otworzyć. Spocone dłonie wycierała w szyfonową spódnicę, a jej kolor był podobny do koloru butelek oranżady, jaką sprzedają w największym markecie w miasteczku.
Świetlica w Griffin była w postaci małego teatru, z którego korzystano w razie większych świąt. Całe pomieszczenie było ciemne i ponure, ale niestety na tyle tylko pozwalały fundusze. Najjaśniejszym miejscem była oczywiście scena o drewnianym podłożu. Po bokach ciężko spływały czerwone, lekko spłowiałe i nadgryzione molami, kotary.
Osoba, której przerwałam recytację rozpoczęła mówić dalej. Nie skupiłam się na tym osobniku dłużej i postanowiłam rozejrzeć się po trybunach. Poprawiłam się na starym i wysiedzianym siedzeniu, lustrując te kilkanaście osób przede mną. Uniosłam kąciki ust na widok znajomych mi twarzy, które pamiętałam z poprzednich lat. Mój wzrok przykuła dobrze ułożona, z przedziałkiem, lokowana czupryna. Zmarszczyłam brwi i z zaciekawieniem przyglądałam się elegancikowi. Nagle Jenny zwróciła się w stronę tego chłopaka, a na jej twarzy błąkała ekscytacja.
-Harry, może teraz twoja kolej. Już nie mogę się doczekać, aż usłyszę twoje arcydzieło - parsknęłam cicho, tak, żeby nikt nie usłyszał. Bawił mnie przesadny entuzjazm blondynki i uwaga, jaką obdarzała tego biedaka.
Siedział w pierwszym rzędzie, więc nie miał daleko do sceny. Kiedy wstał okazało się, że był dość wysoki, lecz przy mnie każdy, oprócz dzieci, był wysoki. Wystroił się elegancik. Miał białą koszulę na krótszy rękaw, lecz nie był zapięty pod samą szyję. Brązowe spodnie wyprasowane w kant utrzymywały się na jego biodrach, dzięki skórzanemu pasku. Był szczupły, lecz pod koszulą odznaczały się mięśnie jego szerokich barków. Skupiłam swój wzrok na jego smuklutkiej twarzyczce z wyraźniejszymi kościami policzkowymi. Miał podłużne, lecz pełne malinowe usta. Byłam zachwycona jego nie codziennie spotykaną urodą.
Energicznym ruchem dostał się na scenę, lecz kiedy spojrzał na widownię speszył się i odwrócił wzrok mu drewnianym panelom podestu. Wytarł spocone ze zdenerwowania i duchoty dłonie o swoje wyprasonwane spodnie i zaczął nerwowym ruchem przeszukiwać kieszenie. Kiedy już znalazł to, czego szukał jego twarz wykrzywiła się w najpiękniejszym uśmiechu jaki kiedykolwiek widziałam, ukazując dołeczki, które zmieniły go na moich oczach w małego chłopczyka. Jego roześmiana mina sama rozkazała mi się uśmiechnąć. A kiedy usłyszałam jego głos, poprawiłam się na starym siedzeniu i wychyliłam, aby lepiej usłyszeć słowa, które tak pięknie brzmiały, wychodząc z jego ust.
,,A ja tak sobie wieczorem po ulicy chodzę,
Z podniesionym kołnierzem przy wytartym palcie
Ja wiem, że nie masz celu mej codziennej drodze
Chyba, podeszwy zdzierać na szorstkim asfalcie.Jak sobie naprzód idę młody i wspaniały
Jak wsadzę do kieszeni twarde, suche pięście
To jakbym brzemię dźwigał, przewalam się cały:
We mnie się przewala me pijane szczęście."**I pomyślałam, że ten złotousty chłopak pisał najpiękniejsze wiersze.
*miasto w stanie Georgia, 38 mil od Atlanty
**Julian Tuwim ,,A tak sobie wieczorem"Bon_dark_Bon
CZYTASZ
Summer Nights |H.S.| PL *ZAWIESZONE*
FanficPierwsze spojrzenie wyjawiło więcej niż słowa. Pierwszy wierszyk ukazał ich skrywane emocje. Pierwsza spadająca gwiazda przypomniała o marzeniach. Pierwszy pocałunek był początkiem końca. I te letnie noce, słonecznik i Presley w radiu...