04.07.1977
-Jo, prosiłam żebyś założyła pantofle. Nie umarłabyś mając je na sobie przez kilka godzin - ciotka truła od kilku minut na temat moich butów, ale jej wywód miałam za nic. Zawsze uważałam, że wygoda jest ważniejsza od wyglądu, a przynajmniej w tamtym momencie.
-Dela proszę, skończ. Jesteśmy na meczu Ben'a - wujek Arthur odparł już odrobinę z bardzo znudzonym tonem. Blair, moja najmłodsza kuzynka, poprawiła się na kolanach swojego taty, lecz nadal nie odrywała wzroku od boiska, na którym rozproszeni byli młodociani gracze. Malutka zawsze całym serduszkiem wspierała starszego brata w jego pasji, a on uwielbiał grać w baseball. Kiedy znów nie mogła znaleźć odpowiedniej pozy wdrapała się trochę wyżej, zaplatając pulchne rączki wokół szyi mężczyzny.
-Ale spójrz na nią, jak ona wygląda - ciotka nieustępliwie nadal histeryzowała. Arhtur Brakes zwrócił swój wzrok na moją osobę, lustrując mnie od czubka głowy po palce u stóp ukryte w białych trampkach, o które jest tyle zamieszania.
-Normalnie - westchnął ciężko - Dela, daj spokój dziewczynie - powrócił do oglądania meczu. Na mojej twarzy zagościł lekki uśmieszek, wiedziałam, że byłam mu winna ogromną przysługę. Adeline spojrzała na swojego męża z ogromną pogardą i zawodem w oczach, lecz po chwili znów skierowała wzrok na boisko. Nie zaszczyciła mnie nawet jednym spojrzeniem. Czułam, że nie chciała się znów denerwować. Po chwili poczułam ciężar dłoni na ramieniu, więc odwróciłam się w kierunku Buni, która siedziała po mojej prawej stronie.
-Słoneczko, skocz do stoiska i kup każdemu po Coca Coli - puściła mi oczko, wpychając w dłoń dwa banknoty. Skinęłam głową i odwróciłam się do ciotki.
-Zaraz wrócę - powiadomiłam ją, a następnie wstałam i schodząc z trybun powłóczystym krokiem udałam się do małego stoiska z napojami. Stanęłam w kolejce i przejrzałam cennik. Uśmiechnęłam się, obliczając, że zostanie mi trochę reszty.
-Witam panienkę - usłyszałam wesoły głos. Moje oczy napotkały postać starszego blondyna, który wyglądał na wielbiciela słodkości. Śmieszyła mnie odrobinę jego obcisła koszula w czerwono-białe paseczki. Na jego widok oraz jego szerokiego, zaraźliwego uśmiechu moja twarz rozświetliła się z radości.
-Cześć Jackob. Jak miewa się żona? - przywitałam się z jednym z najmilszych ludzi, jaki stąpa po ziemi.
-Dobrze. Dwa tygodnie temu pojechała do siostry do Arizony, rozchorowała się dość poważnie i boimy się, że już niewiele czasu jej pozostało - mężczyzna natychmiastowo posmutniał, co udzieliło się także i mnie.
-Wyślij ode mnie życzenia zdrowia - mój blady uśmiech powrócił go do żywych .
-Dziękuję Jo. To w czym pomę ci pomóc? - zapytał, zmieniając temat oraz emocje na twarzy.
-Siedem butelek Coca Coli - zaśmiałam się na jego duże oczy, którymi obserwował moją osobę ze zdziwieniem.
-Kochaniutka, ty sama ich nie zaniesiesz - otrząsnął się po chwili i zaczął na ladę wyciągać szklane butelki z napojem - Ale wiem, kto ci w tym pomoże - dodał - Archie! - uśmiechnęłam się. szczerząc swoje zęby w stronę chłopaka, który po momencie ukazał mi się na oczy. Wysoki chłopak o bardzo szczupłej, wręcz wychudzonej sylwetce. Na głowie miał dłuższe kruczoczarne loki, sterczące we wszystkie strony i podskakujące za każdym jego krokiem. Na ramiona zanuconą miał taką samą, paskowaną koszulę jak ojciec. Uwielbiałam jego piwne oczy, którymi często mnie lustrował od góry do dołu.
-Joesette Cliver - jego tęczówki wlepione były we mnie. W kącikach jego oczy zamigały dwie iskierki.
-Archibald Henry - wyszczerzyłam się w jego kierunku, co odwzajemnił od razu i podbiegł do mnie, gwałtownie biorąc w ramiona. Uniósł moje ciało do góry, okręcając kilka razy dookoła. Zamknęłam oczy, wtulając głowę pomiędzy jego szyją i prawym ramieniem.
CZYTASZ
Summer Nights |H.S.| PL *ZAWIESZONE*
FanficPierwsze spojrzenie wyjawiło więcej niż słowa. Pierwszy wierszyk ukazał ich skrywane emocje. Pierwsza spadająca gwiazda przypomniała o marzeniach. Pierwszy pocałunek był początkiem końca. I te letnie noce, słonecznik i Presley w radiu...