rozdzιał 1

1.5K 64 55
                                    


     Pierwsze  promienie  słońca  wdarły  się  nie  proszone,  przez  niezasłonięte  okna,  padając  na  twarz  wciąż  jeszcze  śpiącego  mężczyzny.  Pomruk  wyraźnego  niezadowolenia  wypełnił  po  chwili  pokój.  Powoli  i  niechętnie  otworzył  oczy,  po  czym  opieszale  podniósł  się  do  pozycji  siedzącej.  Nie  wyglądał  za  ciekawie.  Miał  podkrążone,  opuchnięte  od  płaczu  oczy,  roztrzepane  włosy  i  lekki  kilkudniowy  zarost.  Twarz  miał  zmęczoną  i  lekko  poszarzałą.  Mało  co  spał  zeszłej  nocy...  Rozejrzał  się  po  swoim  pokoju,  a  jedyne  co  zobaczył  to  ogromny  bałagan.  Wszędzie  leżały  puste  lub  w  połowie  puste  butelki  po  alkoholu,  sterta  papierów  w  strzępach  i  porozrzucane  ubrania.  Ostrożnie  podniósł  się  z  łóżka  i  schylił  po  ciemną  bluzę,  która  znajdowała  się  najbliżej  niego.

– Andrés... –  to  była  jego  bluza.  Jedna  z  niewielu  rzeczy  jakie  mu  po  nim  zostały,  nie  licząc  bólu  i  cierpienia,  którego  mu  przysporzył.  Zeszłej  nocy  wiele  się  wydarzyło.  Wszystko  potoczyło  się  tak  szybko,  że  zanim  się  obejrzał  jego  już  przy  nim  nie  było. 

      Stał  tak  przez  chwilę  trzymając  ją  przy  twarzy.  Pachniała  nim...  Cudowne  perfumy,  tak  bardzo  w  jego  stylu.  To  właśnie  tę  bluzę  miał  na  sobie  Andrés,  kiedy  po  raz  pierwszy  się  spotkali.

     Ostrożnie  odłożył  ją  na  łóżko  i  kontynuował  oglądanie  pokoju.  Zatrzymał  swój  wzrok  na  otwartej  ciemnej,  mosiężnej  skrzynce  i  momentalnie  wstrzymał  oddech.  Znajdował  się  w  niej  naładowany  pistolet,  z  którego  wczoraj,  mocno  pijany,  celował  do  siebie  kilkukrotnie.  Mało  brakowało,  a  naprawdę  mogło  dojść  do  tragedii.  Gdy  był  już  gotowy  pociągnąć  za  spust,  coś  ciągle  go  powstrzymywało.  Bał  się...  Bał  się  umrzeć,  jednak  nie  miał  już  siły  żyć.  Nie  potrafił  się  już  dłużej  oszukiwać  i  łudzić,  że  Andrés  kiedykolwiek  mógłby  odwzajemnić  jego  uczucia.  Jednak  to  co  się  wczoraj  wydarzyło  i  to  na  dodatek  w  tym  właśnie  pomieszczeniu,  wywróciło  świat  szatyna  do  góry  nogami.

     Chwiejnym  krokiem  podszedł  do  biurka  i  wyciągnał  z  szuflady  w  połowie  pustą,  trochę  pogniecioną  paczkę  czerwonych  papierosów,  przy  okazji  zamykając  skrzynkę  z  niebezpiecznym  narzędziem.  Dlaczego  to  zrobił?  Dlaczego  zostawił  go  samego  w  takim  momencie?  I  dlaczego  Martín  nawet  nie  spróbował  go  wtedy  zatrzymać?  Tylko  bezradnie  obserwował  jak  coraz  to  bardziej  i  bardziej  oddalał  się  od  niego,  aż  w  końcu  mężczyzna  zniknął  za  rogiem,  na  dobre... 

     Skierował  się  w  stronę  okna  i  przez  chwilę  wpatrywał  się  w  widok  za  szybą.  Przecież  mężczyzna  musiał  zdawać  sobie  sprawę  z  tego,  jak  bardzo  zrani  tym  szatyna.  A  gdyby  on  wtedy  pociągnął  za  spust  tej  cholernej  broni...

     Po  dłuższej  chwili  nostalgicznych  przemyśleń  złapał  za  klamkę  okna  i  otworzył  je  na  oścież  wpuszczając  chłodne  powietrze  do  pomieszczenia.  Oparł  się  o  parapet  i  sięgnął  po  paczkę,  którą  wcześniej  schował  do  kieszeni  swoich  ciemnych,  nieco  pogniecionych  spodni.  Sprawnym  ruchem  wyciągnął  papierosa  z  opakowania  i  włożył  do  ust.  Stał  tak  przez  moment  wyobrażając  sobie  reakcję  bruneta,  który  tak  bardzo  nie  znosił  widoku  palącego  mężczyzny.  Uśmiechnął  się  ponuro,  po  czym  odganiając  rozpraszającą  go  myśl  odpalił  używkę.

ι wanna ғeel yoυ; palerмo х вerlιnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz