Pierwsze promienie słońca wdarły się nie proszone, przez niezasłonięte okna, padając na twarz wciąż jeszcze śpiącego mężczyzny. Pomruk wyraźnego niezadowolenia wypełnił po chwili pokój. Powoli i niechętnie otworzył oczy, po czym opieszale podniósł się do pozycji siedzącej. Nie wyglądał za ciekawie. Miał podkrążone, opuchnięte od płaczu oczy, roztrzepane włosy i lekki kilkudniowy zarost. Twarz miał zmęczoną i lekko poszarzałą. Mało co spał zeszłej nocy... Rozejrzał się po swoim pokoju, a jedyne co zobaczył to ogromny bałagan. Wszędzie leżały puste lub w połowie puste butelki po alkoholu, sterta papierów w strzępach i porozrzucane ubrania. Ostrożnie podniósł się z łóżka i schylił po ciemną bluzę, która znajdowała się najbliżej niego.– Andrés... – to była jego bluza. Jedna z niewielu rzeczy jakie mu po nim zostały, nie licząc bólu i cierpienia, którego mu przysporzył. Zeszłej nocy wiele się wydarzyło. Wszystko potoczyło się tak szybko, że zanim się obejrzał jego już przy nim nie było.
Stał tak przez chwilę trzymając ją przy twarzy. Pachniała nim... Cudowne perfumy, tak bardzo w jego stylu. To właśnie tę bluzę miał na sobie Andrés, kiedy po raz pierwszy się spotkali.
Ostrożnie odłożył ją na łóżko i kontynuował oglądanie pokoju. Zatrzymał swój wzrok na otwartej ciemnej, mosiężnej skrzynce i momentalnie wstrzymał oddech. Znajdował się w niej naładowany pistolet, z którego wczoraj, mocno pijany, celował do siebie kilkukrotnie. Mało brakowało, a naprawdę mogło dojść do tragedii. Gdy był już gotowy pociągnąć za spust, coś ciągle go powstrzymywało. Bał się... Bał się umrzeć, jednak nie miał już siły żyć. Nie potrafił się już dłużej oszukiwać i łudzić, że Andrés kiedykolwiek mógłby odwzajemnić jego uczucia. Jednak to co się wczoraj wydarzyło i to na dodatek w tym właśnie pomieszczeniu, wywróciło świat szatyna do góry nogami.
Chwiejnym krokiem podszedł do biurka i wyciągnał z szuflady w połowie pustą, trochę pogniecioną paczkę czerwonych papierosów, przy okazji zamykając skrzynkę z niebezpiecznym narzędziem. Dlaczego to zrobił? Dlaczego zostawił go samego w takim momencie? I dlaczego Martín nawet nie spróbował go wtedy zatrzymać? Tylko bezradnie obserwował jak coraz to bardziej i bardziej oddalał się od niego, aż w końcu mężczyzna zniknął za rogiem, na dobre...
Skierował się w stronę okna i przez chwilę wpatrywał się w widok za szybą. Przecież mężczyzna musiał zdawać sobie sprawę z tego, jak bardzo zrani tym szatyna. A gdyby on wtedy pociągnął za spust tej cholernej broni...
Po dłuższej chwili nostalgicznych przemyśleń złapał za klamkę okna i otworzył je na oścież wpuszczając chłodne powietrze do pomieszczenia. Oparł się o parapet i sięgnął po paczkę, którą wcześniej schował do kieszeni swoich ciemnych, nieco pogniecionych spodni. Sprawnym ruchem wyciągnął papierosa z opakowania i włożył do ust. Stał tak przez moment wyobrażając sobie reakcję bruneta, który tak bardzo nie znosił widoku palącego mężczyzny. Uśmiechnął się ponuro, po czym odganiając rozpraszającą go myśl odpalił używkę.

CZYTASZ
ι wanna ғeel yoυ; palerмo х вerlιn
FanfictionA co gdyby tak trochę zmienić bieg wydarzeń? Czy wtedy losy tytułowych bohaterów znacznie by się zmieniły czy wręcz przeciwnie? Czy los połączy ich czy już na zawsze podzieli? Przekonajcie się sami... WARNING: 》może z...