rozdzιał 9

660 30 15
                                    

     Po  raz  kolejny  obudził  się  zalany  potem,  z  przyśpieszonym  biciem  serca  oraz  płytkim  i  nierównym  oddechem.  Znowu  śnił  mu  się  ten  sam  koszmar,  który  od  przeszło  kilku  nocy  nawiedzał  szatyna  podczas  snu.  Nie  mógł  się  przez  to  wyspać,  nie  wspominając  już  o  tym,  że  ogólnie  miewał  on  problemy  z  nim  związane.  A  zaczęło  się  to  jeszcze  tej  samej  nocy,  w  której  Andrés  wyznał  mu  swoje  uczucia.  I  właśnie  to  wydarzenie  tak  silnie  oddziaływało  na  umysł  mężczyzny.

– Spokojnie  Martín,  jestem  tutaj.  –  brunet,  który  właśnie  chwilę  temu  przebudził  się  ze  snu,  położył  mu  dłoń  na  policzku  próbując  w  ten  sposób  jakoś  uspokoić  szamoczącego  się  obok  niego  mężczyznę.  Chwilę  to  trwało  za  nim  udało  mu  się  nawiązać  z  nim  kontakt,  nie  tylko  wzrokowy,  ale  także  duchowy.  Teraz  para  zielonych  tęczówek  wpatrywała  się  w  niego  intensywnym,  lekko  jeszcze  zamglonym  wzrokiem. 

     Zbliżył  się  delikatnie  do  czoła  młodszego  i  złożył  na  nim  delikatny  pocałunek.

– Andrés...

– Nic  nie  mów.  Porozmawiamy  o  tym  jutro.  – mruknął.  Szatyn  jeszcze  przez  chwilę  wpatrywał  się  w  zatroskaną  twarz  bruneta,  aby  zaraz  wplątać  mu  dłoń  we  włosy.  Powoli  przyciągnął  starszego  bliżej  siebie  i  złączył  ich  usta  w  leniwym  pocałunku.

– Chodźmy  spać.  –  wymamrotał  przy  ustach  szatyna,  po  czym  delikatnie  się  od  niego  odsunął,  by  móc  spojrzeć  mu  w  oczy.  Argentyńczyk  jedynie  skinął  nieznacznie  głową  na  znak  zgody. 

     Oboje  wkrótce  zasnęli.  Argentyńczyk  spał  z  twarzą  przytuloną  do  klatki  piersiowej  starszego,  a  ten  natomiast  z  nosem  zatopionym  pośród  miękkich  włosów  szatyna.

     Nazajutrz  wszystkich  czekała  pobudka  z  samego  rana.  Profesor  dokładnie  zaplanował  wszystkie  dni  –  od  początku  ich  pobytu  w  klasztorze,  aż  do  dnia  rozpoczęcia  napadu. 

     Nie  mieli  oni  niestety  tyle  czasu  co  w  przypadku  napadu  na  hiszpańską  mennicę.  Wtedy  mogli  pozwolić  sobie  na  stopniową  realizację,  w  tym  także  samodzielną  analizę   każdej  jednej  lekcji  z  osobna. 

     Teraz  musieli  znacząco  przyspieszyć  tempo  nauki,  w  tym  przyswajania  wszystkich  ważnych  informacji  oraz  planów.  Dla  każdego  z  członków  bandy  okazało  się  to  niemałym  wyzwaniem.  Patrząc  z  punktu  widzenia  osoby  trzeciej,  wiele  ryzykowali  tym  napadem,  ale  nie  zamierzali  się  przez  to  wycofywać.  Robili  to  nietylko  ze  względu  na  sfrustrowaną  Tokio,  która  zdecydowanie  wiele  musiała  wycierpieć  przez  tą  sytuację. 

     Działali  oni  w  imieniu  sprawiedliwości.  Tak,  ponieważ  każdy  człowiek  z  osobna  zasługiwał,  zasługuje  i  będzie  zasługiwać  na  traktowanie  go  z  należytym  szacunkiem.  Nawet  jeśli  miałby  okazać  się  on  przestępcą,  jak  właśnie  w  tym  konkretnym  przypadku.

     Jednak  przede  wszystkim  byli  wobec  siebie  niezwykle  lojalni  oraz  solidarni  ze  sobą.  Byli  niczym  jeden  sprawny  organizm,  w  którego  skład  wchodziły  różne,  istotne  i  potrzebne  mu  do  prawidłowego  funkcjonowania  elementy.  A  w  momencie,  w  którym  zabrakłoby  chociaż  jednej  z  tych  części,  nie  byłby  on  już  w  stanie  działać  na  tyle  sprawnie,  co  przedtem.  Nawet  pomimo  pojawienia  się  nowych  członków  w  zespole  odczuwali  oni  braki  tych  kilku  osób.

ι wanna ғeel yoυ; palerмo х вerlιnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz