rozdział 7

416 31 5
                                    

Noc przyniosła ze sobą grubą warstwę deszczowych chmur, które raptownie uwolniły nadmiar zgromadzonej wody i obszernie zalały podgórskie obszary Aedirn. Ulewa nie trwała długo, ale była niczym zbawienie po kilku dniach suszy. Wraz z napływem cieplejszego powietrza, wieszczącego początek nowego dnia, mgły leniwie zaczęły unosić się nad wilgotną ziemią. Łagodne, białe obłoki przetaczały się między drzewami, sięgając dobrze ponad metr w górę. Las, który okalał osadę z każdej strony, wyglądał tajemniczo, jakby skrywał coś mrocznego w swojej głębi.

Jeszcze nie dniało, kiedy Geralt siodłał Płotkę. Jak zwykle, przez noc nie zmrużył oka, ale sztuka medytacji pozwalała mu na regenerację energii. Jedynym plusem jego bezsenności było to, że zawsze pozostawał czujny i skupiony, gotowy w każdej chwili chwycić za miecz. Karczmarz, u którego się znaleźli kawałek podłogi do spania, a w przypadku Geralta do medytacji, dokładnie przekazał wiedźminowi, gdzie może szukać Łowców Potworów. Według zasłyszanych opowieści od innych chłopów, bo mężczyzna sam nie natrafił nigdy na lokalizację wroga, obóz miał znajdować się na północ od osady, w ukrytej w leśnej gęstwinie jaskini, gdzie przetrzymywano schwytane bestie i używano ich do terroryzowania wioski.

Wiedźmin wyprowadził konia ze stajni, dopiął jeszcze popręg i wskoczył na grzbiet klaczy, która zatańczyła okręgiem w miejscu, jakby z radości na dalszą podróż. Białowłosy uspokoił Płotkę spokojnym cmoknięciem i poklepawszy po szyi, wbił delikatnie pięty w boki wierzchowca, na co ten ruszył stępem. Woda, tworząca co rusz kałuże, chlupała wesoło pod każdym stąpnięciem końskiego kopyta. Geralt od razu skierował się w północnym kierunki, gdzie tuż za ostatnimi chatami zaczynał się las.

Mgła była gęsta i niczym mur wznosiła się tuż przy wjeździe. Płotka nie zważając na to, wkroczyła śmiało w głąb. Jaśniejące z każda minutą niebo rzucało trochę światła przez gęste gałęzie i konary drzew, jednak w lesie nadal panował półmrok. Przejechawszy sporą odległość, wiedźmin nie wychwycił żadnego odgłosu, ani ludzkiej rozmowy, ani ryków potworów. Zatrzymał konia i zaciągnął powietrze do płuc, kiedy wraz z nagłym świstem wiatru do jego nozdrzy dotarł fetor krwi. Zsiadł z klaczy i rzuciwszy jej krótką komendę o pozostaniu na miejscu, ruszył przed siebie. Starał się kroczyć bezdźwięcznie, jednak było to utrudnione przez łamane pod jego ciężarem suche patyki i gałązki. Szedł tropem, nie spiesząc się z wyciągnięciem miecza, bo nie wyczuwał zagrożenia. Zapach krwi doprowadził go do ukrytej w gęstych zaroślach pustej, żelaznej klatki, w której obryzgane posoką znajdowały się flaki jakiegoś stworzenia.

Na pułapkę to mi nie wygląda, pomyślał wiedźmin, chyba wypuścili tu jakieś stworzenie, dość niedawno. Pewnie myśleli, że samo trafi do wioski i ją spustoszy. Bardzo prymitywne...

Geralt kucnął przy klatce, skupiając wzrok na śladach wozu, odbić ludzkich butów i ślady zaryć kopyt. Zbadał je dokładnie. Łatwo dostrzegł, że sprawcy nie uciekali w popłochu, a oddalili się miarowym, normalnym tempem, w łatwym do wytropienia kierunku. Białowłosy ściągnął brwi, dostrzegając na grubych prętach ślady od odbicia. Przyjrzawszy się precyzyjnie, mógł z całą pewnością stwierdzić, że potwór lub coś, co było w klatce, zostało ogłuszone bombą dwimerytową. Geralt wiedział, że to wytwór który nie mógł wyjść spod ręki zwykłego człowieka. Tym bardziej zaczynał zdawać sobie sprawę, że wspomnianą przez karczmarza czarodziejką mogła być Triss.

- Płotka, nie martw się, zaraz wrócę. - powiedział do konia, który nawet nie patrząc na swojego właściciela, w spokoju skubał trawę. - Gdyby coś cię zaatakowało, uciekaj. - rzekł i ruszył śladami kół, które nie były trudne do zauważenia, nawet bez wytężania wzroku. Doprowadziły one wiedźmina do punktu docelowego, od którego zatrzymał się kilkanaście metrów, ponieważ usłyszał i dostrzegł dwóch pachołków, którzy stali przy samej grocie. Teren nie rzucał się specjalnie w oczy, co znaczyło, że wszystko musiało być pieczołowicie ukryte w jaskini. Geralt zaklął w myślach, zaciskając przy tym usta w cienką kreskę i zastanawiając się, jak podejść lub zwabić strażników, tak by pozbyć się obydwu na raz, zanim ci wzniosą alarm. Nie miał nic, co mogłoby zwabić jakiegoś potwora, który odciągnąłby uwagę stróżujących ludzi. Pozostało mu jedynie wkroczyć, jak na wiedźmina przystało i odrąbać parę głów mieczem. Zanim jednak zdecydował się zrobić jakikolwiek ruch, usłyszał zbliżające się kroki.

Wiedźmin: Dziecię przyszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz