rozdział 11

440 27 7
                                    

Niedogodności podróży, zmęczenie i alkohol, sprawiły, że tą noc wiedźmini i Triss musieli spędzić gościnnie u bobołaków. I tak nie mieli lepszej opcji noclegu, ponieważ do najbliższej wioski dzieliło ich pare dobrych kilometrów, może na dwie godziny, a droga prowadziła przez las, gdzie już o tej porze panował mrok. Wiadomo, że wiedźmini byli przygotowywani do obozowania w takich warunkach, jednak dla dobra sprawy obrali bezpieczniejszą opcje.

Podczas, gdy Lambert całkowicie pogrążył się snem, zmorzony wypitym alkoholem, a Triss przekręcała się na drugi bok, Geralt tkwił w bezsennej medytacji. Tylko tak zastępował sobie możliwość zregenerowania organizmu, by zachować trzeźwość umysłu, co było kluczowe do powodzenia misji odszukania Yennefer, Evelienn i pokonania Lilith. Próbował wyłączyć się z nadmiernego odczuwania zmysłów, co wcale nie było takie łatwe. Każde stuknięcie kopyt koni, które stały przed jaskinią, ich parsknięcia i pochrapywania jednego z bobołaków, chyba Kerona, odbijały się echem w głowie wiedźmina. Poza typowym zapachem stęchlizny, wilgoci i mokrych skał, do nozdrzy Geralta docierał jedynie zapach zmokłego futra, potu i wódki, która została wylana z kieliszka, przy jednej z opowieści Lamberta. Wyjątkowo odrzucał go teraz fetor alkoholu, na co mimowolnie się skrzywił. Grymas tkwił na jego twarzy aż do momentu, kiedy podmuch wiatru przyniósł dawkę świeżego powietrza, którego chłód wywołał u wiedźmina dreszcz. Otworzył oczy i obiegł nimi pomieszczenie.

Dogasający ogień świec przy wejściu do jaskini, rzucał blade światło na kamienne ściany. Geralt zmrużył powieki i wytężył wzrok. Był pewien, że poczuł bezszelestny ruch, a płomienie na knotach zatańczyły z powiewem. Mruknął do siebie, kątem oka zerkając na medalion. Srebrny odlew wilka drgnął niewyraźnie, ale nie uszło to uwadze wiedźmina.

To chyba magia, pomyślał, Przy skalnym trollu lub innej paskudzie medalion drżałby zupełnie inaczej.

Zwinnie poderwał się na nogi i upewniwszy się, że każdy śpi, ruszył przed siebie, bezdźwięcznie stawiając kroki. Gdy wyszedł z jaskini, rozejrzał się wnikliwie po okolicy. Choć las spowijał mrok, odsłonięta polana jaśniała w blasku księżycowego światła. Wiatr sunął po kłosach wysokich traw i szarpał nimi, kładąc je pochyło. Wiedźmin dostrzegł na środku pola postać, dość wysoką i szczupłą. Miał nieodparte wrażenie, że pomimo nadziei na spotkanie Evelienn, to nie była ona. Posturą, postać ta przypominała mu elfa.

- Gwynbleidd. Miło cię widzieć. - odezwał się mężczyzna bardzo zrównoważonym i spokojnym tonem. Geralt choć jeszcze był zbyt daleko, by ujrzeć twarz rozmówcy pod osłoną nocy, wiedział, że był to Avallac'h, wiedzący z Ludu Olch. - Minęło sporo czasu, odkąd widziałem cię po raz ostatni.

- Pół roku. - rzekł Geralt, podchodząc bliżej do elfa i zatrzymał się na odległość dwóch kroków. Sądził, że to odpowiedni dystans na wypadek ewentualnej obrony przed elfim wiedzącym. Wiedźmin nie wyczuwał złych intencji Avallac'ha, ale doskonale pamiętał, że ten posiadał nadzwyczajną umiejętność manipulacji, a jego ruchy, czy decyzje były nieprzewidywalne. Umiał też nieźle zwodzić wiedźmińską intuicję. - To chyba niezbyt długo, bym zdołał się stęsknić, nie uważasz?

- W moim świecie czas biegnie inaczej, jeżeli pamiętasz. W waszym wszystko dzieje się dużo wolniej za sprawą niskiego poziomu magii. - powiedział z chłodnym uśmiechem, nie okazując większych emocji. - W Tir na Lia minęły trzy lata. - dodał, ściągając kaptur, a jego oczy zalśniły przenikliwym stalowym błękitem. Geralt zmarszczył brwi w zadumie, lustrując uważnie twarz Avallac'ha. Nie dopatrzył się większych zmian oprócz korony, która zdobiła jego głowę.

- Zostałeś Królem Olch? - zapytał zdziwiony, wskazując dłonią na swoją skroń i pokazując, że chodzi mu o srebrną obręcz na głowie elfa, która odbijała blask księżyca, zdając się generować własne światło.

Wiedźmin: Dziecię przyszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz