rozdział 8

390 27 8
                                    

Kiedy dotarli do wioski, na około nie było już gęstych mgieł, a słońce pięło się wysoko po niebie w towarzystwie kilku śnieżnobiałych obłoków. Okolica wyglądała przyjaźnie. Zupełnie inaczej niż jak wtedy, gdy wiedźmini dotarli tu poprzedniego wieczora. Na głównej ścieżce przebiegającej przez serce wsi biegały bawiące się dzieci, słychać było rozmowy, a z daleka roznosił się wesoły rytm wystukiwany przez kowala. Wioska zaczęła tętnic życiem i nie była wcale wymarła. Wieść o dwóch wiedźminach, którzy przybyli do wsi, dodała ludziom odwagi i pozwoliła przywrócić życie na normalny tor, gdzie dni płynęły sielankowo, a chłopstwo nie musiało się martwić haraczem, czy potworami nasyłanymi przez rozbójników z lasu.

Geralt prowadził klacz za wodze, idąc główną drogą, między chatami we wsi. Wpatrując się przed siebie, zdawał się nie zauważać błotnych kałuż, w których co chwila zatapiał swój but, a nagromadzona warstwa mazi tworzyła grubą otoczkę wokół podeszwy. Szedł spokojnym, stanowczym krokiem, lekceważąc przewijających się po drodze chłopów, którzy radośnie wykrzykiwali podziękowania za wyzwolenie osady. Zatrzymał się dopiero pod gospodą, gdzie on i Lambert wynajęli pokoje. Białowłosy doprowadził klacz do drewnianego pałąka i wydał jej spokojnym głosem komendę. Gdy kasztanka stanęła w miejscu, pogładził ją po szyi. Zacisnął palce na skórzanych wodzach i ściągnął je zamaszystym ruchem, po czym stworzył z nich solidny węzeł, przywiązując konia nad żłobem z wodą, który znajdował się nieopodal wejścia do karczmy. Klacz potrząsnęła radośnie głową i zanurzyła pysk w chłodnej cieszy, gasząc swoje pragnienie.

- Panie wiedźmin! - Geralt usłyszał nagle za sobą, a gdy się odwrócił, zobaczył suszącego zęby karczmarza, który niemal przebierał nogami w miejscu. Wyraźnie był podekscytowany, jak i zniecierpliwiony, by wypytać o przebieg misji. - Widzę, że się udało! Ano wyście robotę dobrą odwalili! Wieś już ino caluśka ożyła! Jaki potwór się tu zakradł z rana, ale ten drugi, druh wasz, czyhał na nią! Bestyje ubił.

- Mhm. 

- Jeno to uczynił, to w las poszedł za wami i co, nie wrócił? Stratniście druha?

- Nie. Dokańcza zlecenie. - mruknął Geralt. - Dobrze mieczem włada, ale robota ciężka była, lepiej pieniądze zbierz we wsi, bo stawka dodatkowa za trud się należy. - rzekł stanowczo i odwrócił się do Triss, która półprzytomna leżała na szyi Płotki. - Medyka mi trzeba, jak nie macie we wsi, to zielarki. I wszystko co macie, żeby rany opatrzyć i zeszyć. 

- A już ci, ino chwilę mi dajcie, załatwię co trzeba. - mężczyzna pokiwał szybko głową. - Wybaczcie, że pytam panie wiedźmin, a co to za dziewka. Ino jedna z rozbójników? - zapytał, wyciągając szyję i zerkając na siedzącą na Płotce Triss.

- Czarodziejka. Więzili ją.

- A już ci... Biedne dziewczę to. Słabiusieńka jaka. Zaraz biegiem po pomoc dla niej pójdę. - powiedział karczmarz z ogromnym przejęciem. - Czarodziejka, psia krew, biedna dziewka. - wymamrotał do siebie.

- Za zlecenie rozliczcie się z moim kompanem jak wróci, głowy na dowód wam przywiezie. - rzekł wiedźmin, na co karczmarz kiwnął głową i pobiegł w wieś.

We wsi nie było nikogo, kto by się znał na fachu medycznym, jednak zielarka zdawała się mieć szerokie pojęcie o zdrowotnym działaniu różnych ziół i naturalnie pomagała ludziom w chorobach. Z otrzymanych od niej specjalnych mieszanek, które miały pomóc Triss, Geralt przygotował intensywnie pachnący napar. Zapach uznał za podobny do feromonów baby wodnej i tym samym współczuł czarodziejce, że musiała wypić coś tak ohydnego. Rudowłosa była zbyt słaba, by myśleć o walorach sensorycznych naparu i kiedy wypiła całą zawartość kubka, zmorzył ją sen. 

Wiedźmin: Dziecię przyszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz