- Kurwa... - wiedźmin syknął z wściekłości, czując jak boleśnie zderzył się z mokrą ziemią. Chwilę leżał jeszcze bez ruchu, po czym złapał oddech i podniósł się do pozycji siedzącej. Prychnął z niesmakiem, zauważając, że jego całe ubranie pokryte jest grubą warstwą błota, w którym się znalazł. Szybkim ruchem rąk strzepnął maź z rękawic i zdjął jedna, by zetrzeć z twarzy brud.
- Pierdolone portale, nigdy więcej. - wymamrotał do siebie, po chwili wstając. Rozejrzał się uważnie dookoła, lecz obraz spokojnej, budzącej się do życia wsi nie wyglądał znajomo. Niskie domy z dachami ze strzechy i ogrodzone płotkami podwórka wyglądały jak w każdej mieścinie. Ponadto nigdzie nie dostrzegał Triss, a był pewien, że musiała przejść przez portal tuż za nim.
- Znów się coś pojebało. - mruknął - Pierdolona magia, nigdy nie może być tak jak się planuje. - wymamrotał, strząsając z siebie błoto.- Gadacie do siebie wiedźminie? - usłyszał nagle za sobą głos mężczyzny. - Skąd się tu wzięliście?
Geralt odwrócił się do rozmówcy. Był to średniego wzrostu starszy człowiek, jak na wieśniaka odziany w dosyć schludne ubrania. Nie posiadał broni, ani co bardzo dziwiło białowłosego, nie rzucał w niego wyzwiskami. Stał oparty o drewniane ogrodzenie z szelmowskim uśmieszkiem na twarzy. Być może był rozbawiony żałosnym widokiem wiedźmina po czubek głowy ubrudzonego błotem.- Z nieba - odparł ze spokojem w głosie, na co rozmówca roześmiał się i klepnął ręką w swoje udo z rozbawienia.
- Toć czary jakie! - zarechotał - Potwora tropicie w moim chlewie?
- Nie. Skąd wiecie ze jestem wiedźminem?
- Niech prędko wychodzi z chlewu zanim moja baba dojrzy, że jej świniaki straszy - powiedział rozbawiony i machnął na Geralta, by ten ruszył w jego stronę. - Ano poznał żem, żeście wiedźmin, dwa miecze macie i kocie oczy, jak ino taki, co kiedyś upiora przegnał z pół naszych, chwała mu za to. Dawno to było, ale od tamtego czasu licho zostawiło naszą wieś.
- Daleko stąd do Aedirn?
- Panie wiedźmin, toż to Aedirn. Wioska nasza Zagajki, niedaleko zamku Hagge. Będzie godzina drogi jak koń żwawy. Jeśli zmierzacie do Vengerbergu to na południe trzeba ruszać - powiedział, wskazując ręka dany kierunek.
Geraltowi ulżyło, że portal przeniósł go do Aedrin, ale nadal był daleko od Vengerbergu i nie posiadał konia. Ponadto Triss nie pojawiła się w tym samym miejscu, co pewnie mogło znaczyć, że portal wymagał zbyt dużej ilości magii na przeniesienie ich dwójki. Miał jednak nadzieję, że Triss przeniosła się prosto do Vengerbergu i tam na niego czeka, a jeśli nie, to wkrótce namierzy go hydromancją.
- Wójtem jesteście? - zapytał białowłosy i grzęznąc skórzanymi butami w brudnej mazi, z trudem wygramolił się na nieco bardziej stabilny grunt, którym była wąska droga przebiegająca przez mieścinkę.
- Ano wójtem. Edmund Volter. - mężczyzna przedstawił się wiedźminowi. - A was jak zwą?
- Geralt z Rivii.
- A niech mnie sto diabołów wytarga! To wyście ten Rzeźnik z Blaviken! Ni potwór, ni człek, ni żołdak wam straszny! Niezmierna to przyjemność was gościć. Żeście ino ubijacz bestyji najznamienitszy! - wykrzyknął uradowany. Geralt pierwszy raz widział tak uradowanego człowieka na widok wiedźmina i nie ukrywał zdumienia, które wdarło się na jego zwykle oblaną powagą twarz.
- Chodźcie, dobre z was ludzie, dużo pożytku z was. Umyjecie się, zjecie coś - powiedział i obaj ruszyli w stronę wejścia do chaty.
Geralt nie pamiętał już, kiedy miał styczność z tak dobrymi ludźmi, jakimi okazali się gospodarze. Choć w Kovirze nie było mu wytykane bycie wiedźminem, to i tak niektórzy patrzyli na niego z niechęcią. Mimo to, przywykł do różnych wzmianek na swój temat.
CZYTASZ
Wiedźmin: Dziecię przyszłości
Fiksi PenggemarMinęło pół roku od pokonania Dzikiego Gonu. Geralt mocno raniony w walce odbywa rekonwalescencję w Kovirze otoczony opieką swojej wybranki - Triss Merigold. Spokój nie trwa długo, gdy bezsenność zaczyna trapić wiedźmina, a koszmary zwiastują kłopoty...