1

54 4 0
                                    

Jesień robiła się już wilgotna i cholernie zimna. Wyszedłem na ogród ze swoim psem Aleksandrem, oczywiście w towarzystwie lokaja. Nigdzie się bez niego nie ruszałem, choć lubiłem myśleć, że to on potrzebuje mojego towarzystwa. Tak, lubiłem go wkurzać. Wprost uwielbiałem, kiedy tracił cierpliwość i stwarzałem ku temu okazje. Nie powiem, w wielu przypadkach było to niesamowicie trudne, ale za to jaki efekt!

Jako najmłodszy z synów sławnego przedsiębiorcy, Billa Barneya, miałem niewiele obowiązków. Nikt się specjalnie mną nie interesował. Ojciec zajęty był wypełnianiem dokumentów, które miały na celu przepisanie firmy na Aarona, mojego starszego brata. Sam odchodził już na emeryturę. No cóż, latka lecą, staruszku.

W każdym razie, jako rekompensatę za to, że ojciec nie mógł się mną zajmować, załatwił mi prywatnego lokaja. I tak oto pojawił się w moim życiu Christopher.

Nie zazdroszczę mu.

- Wracajmy już, paniczu.

- No co ty, Chris , dopiero wyszliśmy.

- Jesteśmy tu od ponad pół godziny, a panicz jest nieodpowiednio ubrany. Jeśli panicz zachoruje, to mnie się za to dostanie od ojca panicza. - Pouczył mnie.

- Wiedziałem, tak naprawdę dbasz tylko o siebie - prychnąłem z pogardą.

Christopher potarł skronie i ciężko westchnął. Po czym gwizdnął na Aleksandra. Czarny kudłacz przyleciał z merdającym ogonem, skacząc u stóp mojego lokaja. To jego najbardziej lubił wśród domowników. Trudno się dziwić, bo to on wziął go tu ze sobą, kiedy zaczynał pracę.

Aleksander został przypięty do łańcucha przy swojej ogromnej budzie w ogrodzie. Była solidna i ciepła. Nie to co na filmach. Dach nigdy nie przeciekał, a w środku rozłożone były grube koce. Christopher nie pozwoliłby, żeby zamarzł. Codziennie dostawał dwie miski jedzenia i nie brakowało mu wody. Co zabawniejsze, panna Milton, nasza pokojówka i kucharka, musiała często mu ją wymieniać, ponieważ Alex nie panował nad swoimi ruchami.

- Zimno, Chris!

- Mówiłem, że jesteś nieodpowiednio ubrany, paniczu.

- W takim razie trzeba było mi dać coś odpowiedniejszego, palancie!

Lokaj zacisnął zęby.

- Przecież dałem, paniczu - syknął.

- Nie tym tonem, Christopher. W takim razie trzeba było dopilnować, abym to założył. - Prychnąłem.

Weszliśmy do posiadłości. W wejściu dobiegł nas apetyczny zapach szarlotki. Clara obiecała, że ją dzisiaj upiecze specjalnie dla mnie.

Clara to moja ciotka, ale nienawidziła, kiedy się do niej mówiło „ciociu". Uważała, że to ją stawia w złym świetle i że jest zbyt młoda na takie traktowanie. Oczywiście nikomu to nie przeszkadzało, ale „ona swoje wie", cokolwiek by to miało znaczyć.

- W czymś pomóc, pani Claro? - zapytał mój lokaj z uprzejmości. Szkoda, że dla mnie nie był taki miły.

„- Chris, przynieś mi proszę mój telefon, bo zostawiłem w salonie.

- Czyżbyś stracił nogi, paniczu? Wydaje mi się, że potrafisz dojść do salonu o własnych siłach."

Albo...

„- Pomożesz mi w tym projekcie z biologii? Jak niby mam połączyć te dziwne druty i kulki?!

- Przecież masz podręcznik, paniczu. Powinieneś wiedzieć, jak wygląda DNA."

Ach, kurwa. To było wczoraj. W końcu i tak udawało mi się go zmusić, żeby zrobił to, co chciałem, ale nigdy jeszcze sam nie zaproponował mi pomocy. Cham a nie lokaj.

Z życia młodego paniczaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz